23 maja 2003

Idąc do Europy, idźmy ze słabymi

Nerwowy finał negocjacji członkowskich budził zainteresowanie polityków, dziennikarzy oraz tej garstki Polaków, którzy są ideowo bądź osobiście zainteresowani członkostwem Polski w Unii Europejskiej. Powiedzmy wprost, Unia to fascynująca przygoda dla, góra, 15 procent Polaków. Natomiast większości Polaków pierwsze miesiące i lata po wejściu do Unii przyniosą szok podobny do tego, jaki towarzyszył transformacji ustrojowej z lat 1989-1990. Wówczas osłodą dla nas miała być społeczna gospodarka rynkowa. Wówczas marzył nam się kapitalizm o ludzkim obliczu. Negocjacje pokazały jednak, że o ludzkim obliczu Unii możemy już zapomnieć. Nawet najwięksi entuzjaści rozczarowani są egoizmem i chciwością gnomów z Brukseli.
Dotychczasowa debata o Unii adresowana jest do owych 15 procent Polaków, którzy na akcesji zyskają już za swego życia. Do tych tysięcy młodych Polaków i Polek, którzy pojadą pracować w Komisji za tysiące euro miesięcznie. Do tych tysięcy młodych studentów, którzy będą mogli już wkrótce podjąć legalną pracę u chłopa w Bawarii albo u bogatego Brytyjczyka w domu. Do tych firm, które mają szansę poradzić sobie z unijną konkurencją. Polacy raz jeszcze będą pić szampana ustami swoich przedstawicieli.
A co z resztą Polaków?
Co rząd ma im do powiedzenia w sytuacji, gdy już wiadomo, że w pierwszych latach pomoc unijna wyniesie na jednego mieszkańca Polski 45 euro?
Rząd coraz częściej odwołuje się do naszego patriotyzmu. Słyszymy: Unia nie okazała się szczodra. Nie zaproponowała nowego planu Marshalla dla biedniejszej części Europy. Mimo to – słyszymy – wejście do Unii dla Polski będzie korzystne. Bo Polska znajdzie się w elitarnym klubie najbogatszych państw świata. Bo jej głos będzie bardziej brany pod uwagę. Bo będzie bezpieczniejsza, oddalając się od postsowieckiego Wschodu.
Te argumenty są oczywiście prawdziwe. Tyle że patriotyzmu nie da się włożyć do garnka. Poza tym rząd ucieka od skrzeczącej teraźniejszości w mlekiem i miodem płynącą przyszłość. Owszem – słyszymy – większość Polaków nie odczuje w pierwszych latach żadnej poprawy swego położenia materialnego. Wielu nawet odczuje pogorszenie. Ale w dłuższej perspektywie czasu i im akcesja do Unii przyniesie korzyści. (…)
Prawda zamiast patriotycznego szantażu
W debacie unijnej brakuje mi poważnego potraktowania tych Polaków, z którymi rozmawia się dziś nie za pomocą rzeczowych argumentów. Wobec których stosuje się albo patriotyczny szantaż, albo narkozę z utopii. A z nimi także trzeba rozmawiać językiem konkretów. Chyba że zupełnie nic nie ma się im do powiedzenia.
Bo w rzeczy samej, cóż rząd może konkretnego powiedzieć bezrobotnym? Musiałby przecież im powiedzieć nie tylko to, że członkostwo w Unii zwiększy zagraniczne inwestycje w Polsce, gdyż Polska stanie się krajem atrakcyjnym dla inwestorów, co oczywiście jest świętą prawdą. Musiałby im powiedzieć również, że te inwestycje poprawią sytuację na rynku pracy nie wcześniej niż pod koniec dekady. I że zanim nastąpi poprawa, to na bezrobocie pójdzie kolejne kilka milionów Polaków, bo taka będzie oczywista konsekwencja konkurencji polskiej mrówki z unijnym słoniem.
Ponadto modernizacja polskiej wsi ujawni ukryte w niej bezrobocie. I wypchnie na rynek pozarolniczej pracy miliony ludzi. Zanim premier Hiszpanii José María Aznar zdusił bezrobocie do akceptowalnego poziomu, to w najgorszych latach przekraczało ono 25 procent.
Dostosowanie Polski do unijnych reguł zmusi również rząd do zaniechania jawnej bądź ukrytej pomocy dla wielu przedsiębiorstw. Zapowiedź likwidacji kopalń i odejścia z górnictwa 35 tysięcy ludzi oraz zapowiedź likwidacji hut i odejścia z hutnictwa 10 tysięcy ludzi to tylko wierzchołek góry lodowej. Wielkie i silne branże nawet w Unii jakoś sobie poradzą. Bo strach rządzących przed tłumem jest silniejszy. Ale ta metoda nie ma zastosowania wobec rybaków, producentów odzieży, mebli, galanterii. Wobec małych i średnich sklepikarzy. Ba, nawet wobec małych firm świadczących usługi. Bo unijne sieci fryzjerskie wypchną z polskiego rynku małe salony. (…)
Polscy rolnicy wystartują do biegu na setkę aż 50 metrów za czołową stawką dobrze wytrenowanych i nafaszerowanych witaminami rolników francuskich i hiszpańskich. Ktoś powie, że lepszych warunków nie udało się wynegocjować. I mieć będzie rację, ale w świat idzie jedynie wynik. A wynikiem będzie porażka wielu najlepszych naszych rolników. I na koniec pora na najbiedniejszych, czyli na tych, którzy są skazani na budżet państwa, na pracowników sfery budżetowej, emerytów ZUS i KRUS, osoby korzystające z rozmaitych zasiłków i zapomóg.
Chudy budżet roku 2003 będzie ostatnim dla nich tłustym budżetem. Minister Kołodko – wbrew radom ekspertów – nie dostosował go do konsekwencji członkostwa w Unii. Ale budżet roku 2004 będzie dostosowany. A to oznacza wydatki miliardów złotych na składkę. Miliardy złotych na inwestycje infrastrukturalne, bez których nie otrzymamy unijnych pieniędzy. Gomułka powiadał, że „z pustego i Salamon nie naleje”. Kołodko także nie naleje. Również i na pięcioprocentowy wzrost gospodarczy raczej nie może liczyć. Nie pozostanie mu nic innego, jak ciąć wydatki. Zgadnijcie, które?

Cisi, słabi, niepotrzebni
W przeciwieństwie do wrogów Unii nie wyprowadzam z tej diagnozy konkluzji, że nasze negocjacje były błędem i że powinniśmy byli odroczyć nasze członkostwo po to, aby się lepiej przygotować i aby Unia się lepiej przygotowała. Doświadczenie historyczne Polski mi podpowiada, że koniunktura w tej części Europy nie trwa wiecznie i że trzeba chwytać okazję.
Chcę powiedzieć, posługując się tytułem głośnej książki profesor Marii Janion, tak, idźmy do Unii, ale również z naszymi żywymi. Z naszymi bezrobotnymi, emerytami, pracownikami budżetówki. (…) Odrzućmy podwójną mowę, mowę konkretu adresowaną do elity oraz mowę placebo adresowaną do reszty. Nie obiecujmy ciepłych posad jednym i nie domagajmy się bezinteresownych wyrzeczeń od innych. (…)
Taki jest nakaz serca. I taki jest nakaz rozumu, gdyż w referendum unijnym obowiązuje zasada: jeden człowiek to jeden głos.

Maciej ŁĘTOWSKI
Autor jest komentatorem radiowym
i publicystą prasowym.

Archiwum