11 listopada 2011

Wspomnienie

Już nikt nie zatańczy jak ty.

Irena znaczy pokój, imię greckiej bogini, nosicielki ciepła… Serenity. Topolnicka otrzymała to imię i stała się uosobieniem jego najcieplejszych treści.
W przededniu rozpoczęcia studiów na Wydziale Lekarskim Akademii Medycznej w Warszawie, we wrześniu 1952 r., zwołano nas, szczęśliwców, czyli przyjętych na pierwszy rok, na akcję odgruzowywania Marszałkowskiej. Był to bowiem czas powojennych gruzów, akcji, a jednocześnie naszej nastoletniej dorosłości. Wtedy zobaczyłam dziewczynę o smagłej buzi i gładko uczesanych włosach. W jej ruchach było bardzo dużo dziewczęcego wdzięku. Siedemnastoletnia baletnica ustawiająca stopy tak, jakby za chwilę miała wejść na scenę jako jeden z łabędzi w słynnym balecie Piotra Czajkowskiego. Tymczasem, tak jak my wszyscy, kładła brudne, osmalone cegły do blaszanego kubła, śpiewając „Błękitne bolero”. Nie znałam wtedy tego romantycznego utworu, ale podobała mi się jego melodia, więc zapytałam. Moja nowa koleżanka okazała się miłą i bezpośrednią dziewczyną. Nauczyła mnie słów „Błękitnego bolera”, ale także powiedziała mi, że ma chłopaka o imieniu Andrzej, który też został przyjęty na medycynę. To o nim myślała, śpiewając „już nikt nie zatańczy jak ty”.
I pomyśleć, że ten Andrzej został po latach jej mężem. Słuchałam urzeczona, bo choć miałam mniej lat niż Irena, chłopak mojego życia też już był na horyzoncie.
Po tym dniu gruzów przyszła codzienność, po prostu rok akademicki. Obserwowałam Irenę, ale byłyśmy w różnych grupach i rodziły się inne przyjaźnie.
Nigdy nie stałyśmy się bliskimi koleżankami. Został we mnie ten słoneczny wrześniowy dzień i chyba wtedy dowiedziałam się o Topolnickiej najwięcej. Warszawianka, urodzona w 1935 r., szczególnie mocno wrosła w klimat Pragi. Tu był krótki, szczęśliwy przedwojenny czas wczesnego dzieciństwa. Wojna, czyli bieda, strach rodziców i dzieci. Czas mroku, ale i nadziei, która nie przyniosła jednak prawdziwej wolności.
Praska szkoła podstawowa, następnie Państwowe Praskie Gimnazjum i Liceum, przy ulicy Kawęczyńskiej. W tej samej klasie z Aliną Sawicką i Hanką Remer, późniejszymi koleżankami z medycyny.
Irenka była bardzo atrakcyjną dziewczyną, ale poza Andrzejem żaden chłopak się nie liczył. To wyjątkowa stałość zalotnej i uśmiechniętej młodziutkiej kobiety.
Koniec lat 50., dyplom lekarza i plan na prawdziwe, dorosłe życie. Ślub z Andrzejem Bednarskim, wymarzona stabilizacja przysłowiowych „osieckich” okularników, aby wiązać koniec z końcem, niestety na początku nie za 2 tysiące.
Irena wybrała specjalizację w zakresie analityki. Widać polubiła klimat laboratoryjnej codzienności. Radosne narodziny syna Rafała. Wreszcie jest rodzina. Pierwsza praca i przygotowanie do egzaminu specjalizacyjnego w Miejskim Szpitalu nr 4 (Szpital Przemienienia Pańskiego), oczywiście na Pradze. Spędziła w nim wiele pracowitych lat. W tym czasie mąż Ireny związał się z CMKP, dokładnie z Kliniką Endokrynologii prof. W. Hartwiga. Z czasem pod tą samą egidą zajmował się medycyną nuklearną. Topolnicka podziwiała męża, dumna była z jego naukowych osiągnięć, sekundowała jego zamierzeniom, wspierała go każdego dnia. Po wielu latach otrzymała kierownicze stanowisko w Przychodni Rehabilitacyjnej Regionalnego Związku Spółdzielni Inwalidów w Warszawie, zaczęła prowadzić Laboratorium Analityczne służące bardzo licznej społeczności czterech regionów. Okazała się bardzo rzetelną i skuteczną osobą, wiarygodną i bardzo lubianą. Los zrządził, że spotkała tu kolejny raz koleżankę ze szkoły i ze studiów, bo Poradnię prowadziła dr Alina Sawicka-Urbanik. Odnowiła się serdeczna przyjaźń tych dwu słonecznych kobiet.
Syn Rafał nie wybrał medycyny. Powędrował swoją ścieżką. Ożenił się i niebawem został ojcem dwojga dzieci. Irena i Andrzej zostali szczęśliwymi dziadkami. Poszerzyła się przysłowiowa „kołdra miłości”, wspieranie najbardziej kochanych.
Stało się. Odszedł Andrzej. Irena przeżyła bardzo mocno rozstanie z najbliższym człowiekiem. Została bez tego, który zawsze był jej światłem. Ratunkiem były kontakty z synem i jego rodziną, z przyjaciółmi, na których mogła liczyć.
Przyszedł czas jej choroby i coraz bardziej konieczna stawała się opieka syna. Rafał trwał przy Irenie do końca, jak przystało na kochającego jedynaka.
Irena Topolnicka-Bednarska odeszła 24 czerwca 2011 r. Została na zawsze na swej kochanej Pradze. Szkoda, że nie może cieszyć się coraz piękniejszą secesją ulicy Ząbkowskiej, którą przed laty wędrowała do szkoły na Kawęczyńską. Czy nuciła wtedy to swoje ukochane „Błękitne bolero”? To tu zostały ślady szczególnej dziewczyny, mądrej kobiety, uczciwej i rzetelnej lekarki, żony, matki i babki.
Pamiętam Cię, Irenko, dźwiękami bolera. Nauczyłaś!
Te słowa dla Ciebie:

Ciągle idziesz
od Chałubińskiego
do Oczki
nie gubisz rękawiczek
nie zmieniasz miłości
brązowe oczy
zasłaniasz przed słońcem,
zmęczona pamięć
gra w głuchy telefon.

Jolanta Zaręba-Wronkowska

Archiwum