11 sierpnia 2010

Do roboty!

Paweł Walewski

Zawsze sądziłem, że wiosna jest porą roku, która bardziej odpowiada nowemu otwarciu, ale w Polsce wiele rzeczy dzieje się na opak, więc nowe otwarcie nastąpi jesienią. Rząd już od ubiegłorocznej zimy zapowiada przyspieszenie w ochronie zdrowia. W tych obietnicach chyba brakuje konsekwencji. A może politycznej wyobraźni? Nikt nie mógł oczywiście przewidzieć, że tragiczne wydarzenia przyspieszą kalendarz wyborczy. Teraz Platforma Obywatelska znalazła się w wymarzonej dla siebie konstelacji politycznej i na nowo zapowiadana jest biegunka legislacyjna (12 gotowych projektów ustaw zdrowotnych), ale wcale nie musi być tak łatwo. Idą przecież kolejne wybory – już w listopadzie samorządowe, w przyszłym roku parlamentarne – a to zawsze jest u nas skuteczny powód, by wszelkie reformy w ochronie zdrowia zawiesić na kołku. Klasa polityczna kocha zajmować się służbą zdrowia, ale zwykle robi to na pokaz.
Ciekawe, co pozostanie z przedwyborczych umizgów partii opozycyjnych i rządu, jakich przez moment byliśmy świadkami w lipcu przy okrągłym stole. Byłem w wąskiej grupie dziennikarzy, która chciała bez kamer przyglądać się z bliska tym rozmowom, jednak na wniosek Anny Gręziak – reprezentującej Prawo i Sprawiedliwość – zostaliśmy wyproszeni z sali sejmowej, jakby Bóg wie do jakich miało tam dojść ustaleń. Teraz, gdy projekty ustaw trafią do Komisji Zdrowia, zobaczymy, jakie tajemnicze zobowiązania zapadły pomiędzy politykami i na ile pomysł z okrągłym stołem zmontowanym naprędce podczas kampanii wyborczej wart był w ogóle zainteresowania mediów. To prawda: bez zgody partii politycznych nie da się w Polsce przeprowadzić żadnej sensownej zmiany w systemie lecznictwa, skoro więc i tym razem politycy zawiodą, nie będzie już żadnej szansy na uzdrowienie tego systemu. A zawieść mogą, jeśli znów przeważy interes wyborczy i obrona lokalnych interesów. Przecież zmiany, które zapowiada Ewa Kopacz, nie są nowe ani specjalnie oryginalne. Opisywane już były także w „Pulsie” od kilku lat, chodzi w nich o przekształcenia szpitali w spółki, decentralizację lub unicestwienie NFZ, dobrowolne ubezpieczenia zdrowotne. Bardzo się boję, aby zamiary Ministerstwa Zdrowia – na ich ocenę merytoryczną przyjdzie czas już niedługo – po raz kolejny nie natrafiły na kompletną ignorancję ze strony posłów, którzy storpedują je za cenę zdobycia popularności.
Nie pamiętam kampanii wyborczej, podczas której debata o sprawach związanych ze służbą zdrowia nie byłaby stekiem bzdur, z których nikt nigdy nie został rozliczony. Może dlatego tak łatwo urządza się te igrzyska.

Autor jest publicystą „Polityki”

Archiwum