16 sierpnia 2010

Nie leczcie karteczek

W czasie swojego zawodowego życia wykonała około 350 tysięcy badań lekarskich – to jakby zbadała półtora raza statystycznego mieszkańca Radomia. Z nestorką radomskich medyków, długoletnim ordynatorem I Oddziału Wewnętrznego szpitala w Radomiu dr n. med. Danutą Anańko, rozmawia Ewa Waluś.

Wspominając niedawno doktora Tochtermana, pani pierwszego ordynatora w Radomiu, podkreślała pani, jak dobrym był pedagogiem dla młodych lekarzy. A jak pani, jako ordynator, odnalazła się później, ucząc i wprowadzając do zawodu początkujących kolegów?
Przyjęłam tutaj zasadę mojego mistrza i nauczyciela, profesora Biernackiego z I Kliniki Chorób Wewnętrznych w Warszawie. Profesor był bardzo wymagający, przestrzegał dyscypliny. Prywatnie był mężem Grażyny Bacewiczówny. Po koncertach żony zapraszał współpracowników do siebie lub do restauracji. Nie oznaczało to jednak, że następnego dnia goście profesora mogli pozwolić sobie na spóźnienie się do pracy. Ja również byłam ordynatorem wymagającym. Jednak byliśmy zgranym zespołem lekarskim. Mieliśmy kontakty towarzyskie. Organizowaliśmy wspólne imprezy oddziałowe. Jeździliśmy na pieczenie ziemniaków, kuligi, odwiedzaliśmy leśniczówki. Najlepszym dowodem na to, że byliśmy i jesteśmy zżyci, jest to, że po osiemnastu latach, od chwili mojego przejścia na emeryturę, koledzy zaprosili mnie na urocze spotkanie lekarzy oddziału wewnętrznego w restauracji. Miałam poznać ze sobą „starych” i nowych asystentów. Było przy tym sporo zabawy.
Dziś lekarze pracują już inaczej. Nie ma na oddziale systemu, gdzie każdy z lekarzy ma wiedzę o każdym pacjencie. Jest „twoja” sala i „moja” sala…

Z czego to wynika?
Do szpitali weszła konkurencja. Przyglądam się temu zjawisku, bo od lat działam w Komisji Etyki.

A co w tej sytuacji dzieje się z pacjentem?
Mamy niestety do czynienia z dehumanizacją medycyny. Teraz są zaawansowane urządzenia diagnostyczne, aparatura zda się mieć odpowiedź na wszystko. Jednak uczulam młodszych kolegów, żeby nie dawali się zwieść wyłącznie technice i nie przestali słuchać pacjenta. Nie leczcie tylko tych karteczek – powtarzam, słuchajcie także, co pacjent ma do powiedzenia. Dobrze zebrany wywiad to połowa rozpoznania. Nie znam gałęzi medycyny, w której ta zasada by się nie sprawdzała.

Jest pani tradycjonalistką?
Absolutnie nie! Staram się iść z duchem czasu. Jeżdżę na kongresy, seminaria i sympozja. Jestem na bieżąco. Inaczej o czym rozmawiałabym z moimi dawnymi asystentami, kolegami? Przecież oni wciąż idą naprzód, ja nie mogę pozostawać z tyłu. Nie oczekuję, że lekarz będzie kogoś opukiwał, skoro ma echo serca i wiele innych metod badania mogących przynieść poszukiwane odpowiedzi. Ale kontakt z pacjentem jest bezcenny. Zainteresowanie lekarza, to, że weźmie pacjenta za rękę, ma dla chorego również znaczenie terapeutyczne. Nie zapominajmy o tym. Może lepiej rozumie to lekarz, który sam był pacjentem. A ja byłam nie raz.
I dlatego umiała pani wygospodarować czas dla swoich chorych?
Kiedyś miałam na jednej sali kilka pacjentek staruszek, niemal stulatek. Kiedy wchodziłam na salę, one mówiły: „przyszła nasza mama”. Teraz, kiedy słyszę, że ordynatorów zastępuje się kierownikami oddziałów, że do szpitali będą „wpadać” konsultanci zobaczyć, co z pacjentem, jestem pełna obaw. Nie będzie już zupełnie miejsca na relacje uczeń – mistrz, na prowadzenie szkoleń, bez których nie sposób wyobrazić sobie ten zawód. Kiedyś to było normalne, że ordynator podczas obchodu zwracał się do któregoś z asystentów, szczególnie z ostatniego rzędu, z pytaniem: „co kolega o tym sądzi?”; nie było biernego uczestnictwa w obchodach, trzeba było myśleć.

Jak to się stało, że pani, nie będąc z Radomia, trafiła do tego miasta i pozostała tu na stałe?
Jestem z Ostrowca. Do Radomia dostałam nakaz pracy. Zostałam tu „zesłana” za karę. W ankiecie na studia, zgodnie z prawdą, podałam pochodzenie inteligenckie – ojciec nauczyciel. Problemy zaczęły się, kiedy ktoś doniósł, że rodzice mieli niewielki majątek ziemski i kamienicę. Usunięto mnie z ZMP. Ze studiów nie mogli, za dobrze się uczyłam. I tak zamiast do kliniki profesora Biernackiego musiałam trafić do Radomia.

Czy z perspektywy czasu żałuje pani tego?
Nawet wtedy, kiedy koledzy z warszawskiej AM pytali mnie przez te lata, czy nie żal mi, że nie zostałam w stolicy, zawsze szczerze odpowiadałam „nie”. Oni nie mieli samodzielnych stanowisk. Ja zostałam ordynatorem w wieku 31 lat. Mogłam realizować się jako lekarz. Zrobiłam doktorat, wyspecjalizowałam na I i II stopień z interny ponad 100 lekarzy.

A jak wyglądał radomski szpital w roku 1953?
Funkcjonował już normalnie, tzn. został doprowadzony do ładu po wojnie. Działały cztery oddziały: chirurgia, ginekologia, interna i pediatria. Jako karetka pogotowia jeździła jedna dorożka. Kiedyś, w 1955 r., dostałam wezwanie na ul. Przytycką, do pacjentów chorych na grypę. Były roztopy po ciężkiej zimie. Ja w płytkich butach… Dobrnęłam do pierwszego domu. Zbadałam chorego, a jego krewny dał mi swoje walonki, żebym mogła dotrzeć do sąsiada. Zmieściłam się w nie w moich czółenkach, ale i tak odchorowałam ten wyjazd. Na wieś nie jeździliśmy niemal w ogóle. Ludzie tam byli wówczas nieubezpieczeni. To oznaczało, że na wsi leczyli się domowymi metodami albo u znachorów. Z kolei zamożni pacjenci unikali szpitali. Zwoływali konsylia w domach, tam też wykonywaliśmy zabiegi.

Jednak była pani przyzwyczajona do ciężkich warunków. Rozpoczęła pani studia medyczne w 1948 r., czyli właściwie chwilę po wojnie.
Tak, nie było podręczników, aparatury, sal wykładowych. Był reżim, kwitło donosicielstwo. Obecność na wykładach była obowiązkowa. Były „brygady lekkiej kawalerii”, patrzyły, czy wszyscy chodzą na wykłady, a nie na przykład do kawiarni, co było uznawane za „złotomłodzieżowe” zachowanie. Jako studenci byliśmy ze sobą bardzo zżyci, bo spędzaliśmy razem czas od świtu do nocy. W 57. rocznicę ukończenia studiów na spotkanie naszego rocznika studenckiego zjechało 40 osób, niektórzy z zagranicy – niezły rezultat, co?

A jakie osobiste wspomnienia sprawiają pani radość?
Spotkania z Ojcem Św. Janem Pawłem II. Podczas papieskiej wizyty organizowałam na tyłach ołtarza ambulatorium z zapleczem kardiologicznym. Na szczęście nikomu z papieskiej świty nie musieliśmy udzielać pomocy. Potem miałam szczęście spotkać się z Ojcem Świętym w Wyższym Seminarium Duchownym, a także w Watykanie. To niezwykłe chwile. Utrwalił je Arturo Mari. Dziś przechowuję te zdjęcia jako drogie pamiątki.

Podkreśla pani, że długo żyje. Czy kiedykolwiek stosowała się pani do zaleceń zdrowego trybu życia, jak przystało lekarzowi?
Kiedyś nie było takiego poglądu, że można żyć zdrowo czy niezdrowo. Dopiero analiza 1088 przypadków zawałów serca – w związku z moją pracą doktorską – dała mi do myślenia, że poza ogólnie znanymi przyczynami choroby niedokrwiennej serca i chorób nowotworowych istnieją jeszcze inne przyczyny tych schorzeń. Myślę, że postępy nauki są tak duże, iż dożyję jeszcze nowych odkryć w dziedzinie kardiologii i onkologii.

      Dr n. med. Danuta Anańko uzyskała dyplom warszawskiej AM w 1953 r., po czym rozpoczęła pracę na Oddziale Wewnętrznym Szpitala Miejskiego w Radomiu, gdzie uzyskała I i II stopień specjalizacji z chorób wewnętrznych. Od 1963 r., aż do przejścia na emeryturę w 1992 r., była ordynatorem I Oddziału Wewnętrznego Szpitala Miejskiego w Radomiu (później Wojewódzkiego Szpitala Zespolonego). W 1978 r. uzyskała tytuł doktora n. med. na AM w Lublinie. Jest prekursorką kardiologii w byłym województwie radomskim. W 1976 r. została powołana na stanowisko specjalisty wojewódzkiego z zakresu chorób wewnętrznych. Nadzorowała pracę 13 oddziałów szpitalnych. Z jej inicjatywy na 10 konsultowanych oddziałach powstały sale intensywnej opieki kardiologicznej. Pierwszy tego rodzaju ośrodek powstał na jej oddziale macierzystym. Uruchomiła pierwszą w Radomiu pracownię echokardiografii, rehabilitacji kardiologicznej i badań holterowskich. Prowadziła szkolenia ordynatorów z zakresu obsługi aparatury reanimacyjnej i elektroterapii. Jako przewodnicząca Rady Programowej ds. Szkolenia Lekarzy przy Wojewódzkim Ośrodku Doskonalenia Kadr Medycznych prowadziła kursy z interny, kardiologii i elektrokardiografii oraz organizowała kursy dla lekarzy przygotowujących się do egzaminów specjalizacyjnych z chorób wewnętrznych. Ma na koncie 15 publikacji w prasie medycznej. Jest członkinią m.in. Polskiego Towarzystwa Lekarskiego i Polskiego Towarzystwa Kardiologicznego. Działa aktywnie w Okręgowych Izbach Lekarskich, początkowo w Lublinie, a następnie w Warszawie, m.in. jako przewodnicząca Komisji Etyki Lekarskiej Delegatury Radomskiej OIL. Dr Anańko została wyróżniona wieloma odznaczeniami, w tym m.in. Bene Meritum Civitas Radomiensis przyznawanym przez prezydenta Radomia.

ew

Archiwum