7 grudnia 2020

Na przestrzeni lat. Lekarz na długie lata

– Pacjenci coraz więcej wiedzą o zdrowiu, chcą o nie dbać. Poza tym najczęściej są wierni wybranemu lekarzowi  – mówi lek. Elżbieta Olszewska-Leś, specjalista chorób wewnętrznych, kierownik Poradni Rodzinnej w Przychodni Milenijna na warszawskiej Białołęce, w rozmowie z Anettą Chęcińską.

Ilu pacjentów dziennie pani przyjmuje?

Łącznie pacjentów, którzy przychodzą do poradni rodzinnej, i tych, którym lekarz udziela teleporady, jest średnio 25–30. Proporcje między wizytami zdalnymi a bezpośrednimi się zmieniają. Podczas pandemii, kiedy jest duża zachorowalność, osobiście przyjmuje się jedną trzecią, jedną czwartą pacjentów, pozostałym udziela się teleporad. W okresie letnim, gdy zachorowań było mniej, przychodziło trzy czwarte pacjentów, reszta prosiła o teleporady. Wizyty zdalne wymagają tyle samo czasu, co wizyty pacjentów w gabinecie, bo tak samo trzeba wypytać o wszystko i wyjaśnić to, co konieczne. Do tego dochodzą wizyty domowe. Jedna, dwie. Ponieważ rejon naszej przychodni jest rozległy, organizujemy wizyty domowe w taki sposób, że jeden lekarz jednego dnia załatwia wszystkie wizyty, następnego dnia ktoś inny – zbiorczo. Ja przyjmuję dziennie dwadzieścia kilka osób. Mam też w grafiku tzw. godzinę kierowniczą na sprawy administracyjne.

Czy pacjenci przywiązują się do swoich lekarzy? Zostają z nimi na lata?

Zaczynałam pracę jako lekarz rejonowy, pacjenci byli przypisani wówczas do rejonu, w którym mieszkali. Obecnie rejonizacja nie obowiązuje. Zapisujemy się do wybranej przychodni, do wybranego lekarza. Tak, uważam, że pacjenci są najczęściej wierni wybranemu lekarzowi. Gdy trafią na kogoś, kto im odpowiada, pozostają z nim na długie lata. Wciąż leczę pacjentów, których leczyłam jeszcze w rejonie, a minęły 33 lata. Po reformie zapisali się na listę w poradni POZ i nadal pozostają pod moją opieką. Ale czasy się zmieniają, ludzie są bardziej mobilni, częściej się przeprowadzają i w konsekwencji zmieniają też przychodnię. Miejsce zamieszkania nie odgrywa teraz roli, można mieszkać na Mokotowie i mieć wybranego lekarza na Białołęce, w praktyce jednak rzadko się korzysta z takiego rozwiązania, bo nie jest wygodne.

Lekarz rodzinny, pierwszego kontaktu. Często te pojęcia stosowane są zamiennie i dla większości osób oznaczają lekarza, do którego najczęściej zwracamy się z problemami zdrowotnymi, niezależnie od specjalizacji, którą posiada.

Dawniej w poradni ogólnej był lekarz chorób wewnętrznych. Obecnie w podstawowej opiece zdrowotnej pracują lekarze wielu specjalności – specjaliści medycyny rodzinnej, interniści, pediatrzy, ale nie tylko. W mojej poradni rodzinnej jako lekarze POZ przyjmują również: kardiolog, diabetolog, a nawet onkolog i radiolog. Sprawujemy opiekę nad pacjentem, a w razie konieczności kierujemy do specjalisty. Pacjent od lekarza pierwszego kontaktu, lekarza rodzinnego potrzebuje, oczywiście poza leczeniem, wyjaśnień, zrozumienia, informacji na temat swojego zdrowia. Zdarza się, że pacjent poszedł do specjalisty, a potem skarżył się, że doktor nie był empatyczny, mało rozmawiał, nie wyjaśnił przyczyn wybranej terapii. Gdy pytam, co stwierdził specjalista, bywa, że słyszę: – Chyba wszystko dobrze. – Ma pan się zgłosić na kontrolę? – drążę. – Nie wiem – odpowiada. Jestem przekonana i mówię to z doświadczenia, że pacjent powinien mieć kontakt z kimś, komu może wszystkie swoje problemy opowiedzieć i wylać żale, także na służbę zdrowia. Musimy być blisko naszych pacjentów.

Może przyczyną braku empatii, na który skarżą się pacjenci, nie jest niechęć, ale zmęczenie, stres, nadmiar biurokratycznych obowiązków, które spadają na lekarza?

Przyczyn jest wiele. Oczywiście, nie wszyscy lekarze słabo komunikują się z chorymi. Specjaliści, którzy pracują w podstawowej opiece zdrowotnej, wypracowują lub mają naturalne umiejętności nawiązywania relacji z pacjentami.

Jak się zmieniała z pani perspektywy praca w POZ?

Na pewno poprawiły się warunki lokalowe. Mamy lepsze zaplecze techniczne, dysponujemy bogatszym wyposa-żeniem diagnostycznym, różnorodną aparaturą niezbędną w naszej działal-ności. Poradnie zostały wyposażone w komputery, wraz z nimi do naszych gabinetów wkroczyła cyfryzacja. Wystawiamy e-recepty, e-zwolnienia. Mniej boli nas ręka od pisania długopisem, a coraz częściej będziemy mieli problemy z nadgarstkiem i szyją od pisania na klawiaturze i patrzenia w monitor. Muszę przyznać, że zmienili się też pacjenci. Coraz więcej wiedzą o zdrowiu i chcą o nie dbać. Częściej zdają sobie sprawę ze znaczenia profilaktyki. Oczywiście, zdarzają się osoby, którym należy poświęcić więcej czasu, wytłumaczyć proste zagadnienia, przekonać do określonych zachowań, ale generalnie rzecz biorąc, w naszym społeczeństwie postawy prozdrowotne bardzo się rozpowszechniły.

Czy w parze ze wzrostem świadomości idą działania? Pacjenci oczekują od lekarza konkretnych zaleceń, skierowań na badania?

Tak! Często nie możemy wręcz tym oczekiwaniom sprostać, bo wielu badań diagnostycznych nie możemy zlecić ze względu na brak uprawnień. Informujemy zatem pacjentów, gdzie mogą wykonać te badania, np. w ramach programów profilaktycznych, lub że muszą zgłosić się po skierowanie do specjalisty. Przed laty trudno było namówić pacjentów np. na kolonoskopię, a przecież wiemy, że powinno się ją w pewnym wieku profilaktycznie wykonać. Od pewnego czasu obserwuję, że coraz większa grupa osób jest zainteresowana i zmotywowana do wykonywania tego badania. Pacjenci pytają, jak i gdzie mogą się poddać kolonoskopii. Zatem zmiany są widoczne.

Ma pani obecnie mniej czy więcej czasu dla pacjentów niż kiedyś?

Czasu wciąż brakuje i chyba zawsze był z tym problem. Gdy na wizytę przyjdzie starsza osoba, wszystko trwa dłużej niż w przypadku młodszego pacjenta, już samo rozbieranie się do badania. Potem trzeba jej wszystko dokładnie wytłumaczyć. Bywa, że jednej osobie poświęcam więcej czasu kosztem kogoś innego, kto potrzebuje mniej uwagi. Zdarza się, że godzinę kierowniczą również poświęcam pacjentom, w efekcie kończę pracę później niż wynika z grafiku. Teraz jest szczególnie trudny czas, bo są pacjenci z podejrzeniem lub rozpoznaniem COVID-19, którzy wymagają środków ostrożności, zachowania pełnego reżimu sanitarnego.

Obecna sytuacja epidemiczna jest wyjątkowa.

Wielokrotnie mieliśmy do czynienia z nasileniem infekcji grypowych, trwającym miesiąc, półtora, ale nigdy nie trwało tak długo. Moich pacjentów z bardzo ciężkimi powikłaniami po grypie mogłabym policzyć na palcach. Po COVID-19 chorzy dochodzą do siebie przez miesiąc, dwa, a mówię tylko o tych, którzy nie byli hospitalizowani, leczyli się w domu.

Czy do poradni przychodzą już ozdrowieńcy?

Tak, badałam już takie osoby. Część chorowała łagodnie i nie jest im potrzebna konsultacja. Ale są też pacjenci, którzy przechodzili zakażenie koronawirusem ciężej i potrzebują wizyt kontrolnych.

Jak medycyna rodzinna jako specjalizacja zmieniała POZ?

Lekarze medycyny rodzinnej przyjmują i dorosłych, i dzieci. Wielu pacjentów znają od urodzenia. W mojej poradni małymi pacjentami zajmują się pediatrzy. I, jak już wspomniałam, pracują w niej lekarze wielu specjalności. Opieka podstawowa nad pacjentem zmieniła się na przestrzeni lat nie tylko za sprawą medycyny rodzinnej. Dzięki postępowi wiedzy medycznej i rozwojowi techniki wiemy więcej o chorobach, możemy szybciej i pełniej diagnozować pacjentów, a tym samym skuteczniej ich leczyć.

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum