28 października 2012

Na marginesie

Początek września, poza wyraźną zmianą pogody, przyniósł w mediach dramatyczny apel dyrektora Instytutu „Pomnika – Centrum Zdrowia Dziecka” prof. Janusza Książyka o ratowanie tej wyjątkowej placówki. Według danych, które przedstawił, dług CZD narasta w postępie geometrycznym i wynosi ok. 200 mln zł, co stanowi mniej więcej roczną wartość kontraktu z NFZ.
Profesor zaledwie kilka miesięcy temu wygrał konkurs na to stanowisko, przedstawiając m.in. program zmian w działaniu jednostki. Teraz apeluje o pomoc w uzyskaniu taniego kredytu, by CZD mogło odzyskać płynność finansową. Reakcja właściciela, czyli Ministerstwa Zdrowia, była równie szybka, jak histeryczna. Otóż dowiedzieliśmy się, że CZD było, jest i będzie, a sytuacja finansowa jednostki stanowi konsekwencję złego od lat zarządzania. Tyle przedstawiciel ministerstwa – ranga wysoka, bo sekretarz stanu, zaangażowanie duże, jednak doświadczenie i wiedza na temat problemów w ochronie zdrowia – chyba na razie nie.
Podobne wypowiedzi, podparte ilustracjami w postaci tabelek pokazujących wysoki poziom zatrudnienia w stosunku do liczby łóżek oraz „twarde” dane o wzroście wynagrodzeń od 2005 r., miały uwiarygodnić forsowaną przez resort tezę, że wszystko jest efektem złego zarządzania, a nie np. rozwiązań systemowych, w tym tolerowanych od lat przez ministerstwo działań NFZ.
Dziennikarze wyciągnęli przy okazji raport NIK, w którym omówiono kontrolę działalności w latach 2008-2011 pięciu innych instytutów badawczo-naukowych. Wynika z niego (w dużym skrócie), że instytuty mają długi, prowadzą zamiast działalności naukowej – paranaukową i nie mają właściwego nadzoru właścicielskiego (z tym trzeba się zgodzić), czyli należy się zastanowić nad ich likwidacją. W raporcie, jak się bliżej przyjrzeć prezentowanym liczbom, jest sporo błędów, a niektórych wniosków nie poparto odpowiednimi dowodami.
Robi to wrażenie jakby raport dostosowywany był do założonej wcześniej tezy.
Wracając do meritum sprawy, czyli do CZD, nie można się zgodzić z tezami postawionymi przez Ministerstwo Zdrowia. Od początku funkcjonowania metody rozliczania świadczeń w ramach jednorodnych grup pacjentów (JGP) widać było, że w pediatrii wyceny są wyraźnie zaniżone. Małe dziecko często wymaga nawet na etapie diagnostyki działalności anestezjologa. Trudne przypadki, które trafiają do placówek trzeciego poziomu referencyjności (jak CZD), nie powinny być rozliczane zgodnie z JGP. Według porównania użytego kiedyś przez profesora Religę: „Zamawiam trzy dania, a płacę za jedno”.
Do tego CZD kształci przed- i podyplomowo medyków, co implikuje dodatkowe koszty. Jeśli zaś chodzi o zatrudnienie, to małym pacjentem musi się opiekować liczniejszy niż w innych placówkach personel: dodatkowe salowe, psycholodzy, rehabilitanci itp.
Najpoważniejszy zarzut, postawiony zresztą przez inteligentnych dziennikarzy ministrowi zdrowia, dotyczy niezauważenia przez niego, że wzrost wynagrodzeń to m.in. rezultat wejścia w życie podwyżki „wedlowskiej” oraz nowego rozliczania czasu pracy lekarzy, co podniosło koszty dyżurów lekarskich.
Nic to! Winni już są.

Ewa Gwiazdowicz-Włodarczyk

Archiwum