5 października 2013

Partia – to było to

Jerzy Borowicz

Tłumy warszawiaków uczestniczyły w celebracji Dni Kultury Żydowskiej na pl. Grzybowskim i ul. Próżnej. Impreza odbywała się pod hasłem „Warszawa Singera” (sierpień/wrzesień 2013).
Wracając z imprezy, spotkałem przemiłego doktora Mirskiego, który na przełomie lat 80. i 90. pełnił, bodajże, funkcję szefa przychodni Szpitala MSW przy ul. Wołoskiej (wtedy Komarowa), gdzie wówczas pracowałem na stanowisku zastępcy kierownika Zakładu Radiologii.
Doktor Mirski przypomniał mi o pewnym fakcie. Otóż któregoś dnia, idąc w kierunku wyjścia w godzinach pracy, zostałem „nakryty” przez dyrektora szpitala.
– Dokąd to pan doktor tak wcześnie wychodzi? – zagadnął. – Idę, panie dyrektorze, do komitetu dzielnicowego partii [PZPR]. – A, to co innego – odrzekł z atencją dyrektor. A ja, po prostu, wracałem do domu, bo tego dnia miałem kaca. Słowa „komitet dzielnicowy partii” działały porażająco i nikt już więcej o nic nie pytał. O czym poniżej.
Pracując w Zakładzie Radiologii AM (w latach 1962-1974), zaglądałem często do sekretariatu zakładu, aby poplotkować z niezapomnianą sekretarką profesora, panią Eugenią Szczepańską. W pewnym momencie szef zakładu, a jednocześnie rektor AM, prof. Zgliczyński, zwrócił się do sekretarki: – Pani Eugenio, chciałem się w pilnej sprawie skontaktować z panią doc. Fleszarową. – Niemożliwe, panie profesorze. Pani docent jest na ważnej naradzie w Komitecie Warszawskim partii, dotyczącej istotnych spraw służby zdrowia.
– Panie profesorze – rzekłem – postaram się pana profesora połączyć z doc. Fleszarową. Pani Eugenia zadzwoniła do komitetu i po połączeniu oddała mi słuchawkę. Usłyszałem głos jakiegoś „towarzysza”.
– Towarzyszu – powiedziałem – dzwoni towarzysz Borowicz z komitetu dzielnicowego. Celowo użyłem swojego nazwiska, aby mógł złapać oddech i nie przyszło mu do głowy, aby sprawdzić, czy taki towarzysz rzeczywiście tam pracuje. Głosem nieznoszącym sprzeciwu rzekłem: – Dajcie wy mnie do telefonu towarzyszkę Fleszarową, która jest u was na naradzie (w tym miejscu dodam, że docent Fleszarowa żadną towarzyszką nie była), i to możliwie szybko. Po chwili usłyszałem głos doc. Fleszarowej i oddałem słuchawkę prof. Zgliczyńskiemu. Nie mógł wyjść z podziwu.
Piszę o tym, aby uświadomić obecnemu młodemu pokoleniu lekarzy, jaką potęgą były wówczas słowa „komitet dzielnicowy, Komitet Warszawski i Komitet Centralny partii”.
Nikt nie śmiał dyskutować i kwestionować wiarygodność tych wrażych instytucji. Można było każdy przekręt zrobić, powołując się na partię. Przewrotny serwilizm w stosunku do tych instytucji był powszechny. Było i na szczęście minęło.

Archiwum