9 kwietnia 2018

Nasi mistrzowie w anegdocie cz. 2

Służąc zdrowiu

Jarosław Kosiaty

Czy zdobywanie wiedzy może być ciekawym zajęciem, a prowadzenie badań naukowych pasjonującą przygodą? Wiele zależy od naszych nauczycieli i mistrzów, którzy trudny temat potrafią przedstawić interesująco. Niekiedy wystarczy już zmiana nazwy. Kiedy fizycy i astronomowie mówili o kollapsarze, dyskutowali wyłącznie we własnym, bardzo wąskim gronie. Od kiedy jednak to niezwykłe zjawisko zaczęli nazywać czarną dziurą, interesują się nim miliony ludzi na całym świecie.

Jak prosto wytłumaczyć niektóre tajemnice medycyny? Neurologia, wykład poświęcony diagnostyce i leczeniu choroby Alzheimera. Profesor zaczyna od pytania: – Kto z państwa zapomniał kiedyś, gdzie położył kluczyki od samochodu? Prawie wszyscy słuchacze podnoszą ręce do góry. – To nie jest jeszcze powód do niepokoju – twierdzi prelegentka
i dodaje: – Poważny problem będzie wtedy, gdy znajdziemy je w… lodówce.

W pamięci wielu pokoleń absolwentów Akademii Medycznej w Warszawie zapisały się wykłady z anatomii patologicznej prowadzone przez lekarza humanistę – prof. Stefana
Krusia
(1926–2015). Absolwent Uniwersytetu Warszawskiego (1949) od początku kariery zawodowej aż do emerytury związany był ze stołeczną uczelnią medyczną. Przez krótki okres (1956–1957) pracował w Szpitalu Polskim w Korei Północnej, a w latach 1959–1960 był stypendystą Fundacji Rockefellera w Mount Sinai Hospital w Nowym Jorku. Od 1970 r. kierował Zakładem Anatomii Patologicznej warszawskiej AM.

W czasie wykładów prof. Krusia duża aula przy ul. Tytusa Chałubińskiego zawsze była szczelnie wypełniona studentami. Elegancko ubrany (ze słynną muchą pod szyją) profesor umiejętnie łączył wiedzę naukową z licznymi anegdotami ze świata poezji, literatury, muzyki i sztuki. Nawiązywał do wydarzeń historycznych oraz własnych doświadczeń z życia prywatnego. Niektóre, omawiane z wielką swadą wątki, można było później znaleźć w felietonach profesora drukowanych w „Polskim Tygodniku Lekarskim” i „Nowym Medyku” (pod żartobliwym tytułem „Obywatelu Redaktorze – K.I. Gałczyński, koniec cytatu”). Potomnym pozostawił m.in. zbiory „Dwadzieścia październikowych spotkań z anatomią patologiczną” (1994, 1996) oraz dwa tomy „Felietonów przekornych” (1992, 1995). We wstępie do autobiograficznej książki „Wiecznym piórem – na przekór” (2010) prof. Kruś napisał: „Podłożem zdarzeń są: czas, zawsze niezmienny i czasy, zawsze zmienne. (…) Przyziemność zapewnia wędrówkę na bosaka po bruku z kocich łbów. Zmiana przyziemności na przyjemność jest trudna. A chodzi tylko o to, aby nie walić kamieniem w łeb koci lub ludzki, ale delikatnie popukać się we własny!”.

W jednym z felietonów prof. Krusia znalazłem ciekawe wspomnienie: „Dobrych czasów nie było nigdy, możliwe, że nadejdą. Uciekamy od bezwzględności i głupoty świata otaczającego do wspomnień z dzieciństwa, kiedy był on ładny i dobry. We wspomnieniach naszych ojców rysował się jeszcze ładniej i lepiej. Powiedział pan Intrater w Nowym Jorku: »Panie, tu jest powietrze? Tu nie ma powietrze, w Drohobyczu było powietrze«. »Panie, tu są ludzie? Tu nie ma ludzi, w Drohobyczu byli ludzie«. Za jego młodości.

Łapałem się nieraz na tym, że oglądając ryciny sprzed 100 lub 200 lat, zazdrościłem ludziom tam przedstawionym. Ich świat był otwarty, bez granic. Ani takich, co dzielą, ani takich, co łączą”.

W innym miejscu autor „Felietonów przekornych” napisał: „Przeżywam do dziś radość mojej żony, kiedy spod dziesiątej lady udało się jej kupić dla mnie album »Polaków portret własny«. Ujrzałem nas wszystkich. I tych, co z umiłowania wolności, fałszywego, jak się okazało, sprzedali w końcu i wolność, i Polskę, i tych, co z umiłowania wolności, umiłowania prawdziwego, podpalali się na barłogach Cytadeli Warszawskiej (…).

Ilu nas było w sumie przez tysiąc lat? Pewnie paręset milionów żyjących na miejscu lub w rozproszeniu, obdarzonych cechami powielanymi w pokoleniach (…).

Kultura polska jest atrakcyjna, przyciąga cudzoziemców, czyni z nich Polaków, patriotów polskich. Autorem znakomitych prac o języku polskim jest Jan Ignacy Baudouin de Courtenay (potomek rodziny francuskiej), Szwed Bogumił Linde nauczył się naszego języka lepiej niż każdy z nas i zarejestrował go w słowniku, pół-Czech Jan Matejko krzewił jak nikt inny ducha polskiego narodu, pół-Francuz Fryderyk Chopin zaprezentował Polskę całemu światu. Najlepszym konferansjerem był Węgier Fryderyk Jaroszy…”.

Z wykładów prof. Stefana Krusia na II roku studiów zapamiętałem m.in. taką anegdotę. Do restauracji weszła młoda, piękna kobieta i usiadła samotnie przy stoliku. Wielu obecnych w lokalu mężczyzn bezskutecznie próbowało zwrócić na siebie uwagę niewiasty
i zdobyć jej względy. Ona pozostawała obojętna na zalotników aż do chwili, gdy do sali wkroczył nieśmiały, bardzo chudy mężczyzna. Ku zdumieniu wszystkich dziewczyna zaprosiła go do swojego stolika i z uśmiechem rozmawiała. Na koniec powiedziała: – Czy może mnie pan odprowadzić do domu? Mężczyzna zgodził się bez wahania. Po przyjściu do mieszkania, kobieta rzekła: – Niech pan wejdzie dalej do pokoju, zdejmie ubranie i poczeka na mnie. Mężczyzna spełnił tę prośbę. Po chwili w drzwiach stanęła dziewczyna trzymająca na rękach małego chłopczyka. Palcem wskazała mężczyznę i rzekła do dziecka: – Zobacz, Adasiu, a tak będziesz wyglądał, jak nie będziesz jadł kaszki!

Niestety, upływ czasu zatarł już w mojej pamięci, jaki to ważny problem medyczny czy naukowy miała ilustrować opisana scena.

W czasie innego wykładu prof. Kruś przytoczył rozmowę dwóch brytyjskich psychiatrów:

Moi pacjenci dziwnie odpowiadają na najprostsze pytania, np.: co jest w łóżku miłe, ciepłe i gładkie?

Drugi lekarz: – Oczywiście grzałka.

No widzi pan, a żeby pan wiedział, co ludzie plotą!

Pozostańmy jeszcze w Wielkiej Brytanii. Pediatra, prof. Malcolm Levene z University of Leeds, miał wygłosić odczyt na temat prowadzenia badań naukowych. Swoje wystąpienia zaczął od stwierdzenia, które wzbudziło szczególne zainteresowanie słuchaczy:

„The research is like sex:

– Most people enjoy doing it,

– Most people are not too happy, if they do not do it,

– It produces whileworth outcome,

– Institution (Society) would die out, if people stopped doing it

but…

– Most people think, they are good at it,

– It is not always true,

– People do not like to be told they are not good at it,

– Some folks have funny ways of going about it,

– It is always more expensive than you think”.*

A następnie rozwinął i dokładnie omówił każdy z wymienionych punktów. I kto powiedział, że wykłady naukowych autorytetów muszą być nudne?

Pamiętam również pobyt na stypendium w austriackim Salzburgu i wystąpienie jednego z amerykańskich profesorów z Cornell University. Zanim rozpoczął prezentację z zakresu chirurgii, starszy, dystyngowany pan zaczął nagle… tańczyć walca angielskiego. Następnie powiedział, że operacja powinna być jak taniec i pięknie rozwinął ten wątek.

Wróćmy do Polski. Postacią, która wywarła w czasie studiów szczególny wpływ na moje życie zawodowe, był prof. Wiesław Tysarowski (1924–2004) – twórca i pierwszy kierownik Zakładu Dydaktyki i Informatyki Akademii Medycznej w Warszawie (obecnie Zakład Informatyki Medycznej i Telemedycyny WUM).

Prof. Tysarowski, który wcześniej był m.in. kierownikiem Katedry Chemii Fizjologicznej Akademii Medycznej w Białymstoku, pełnił funkcję dyrektora Departamentu Szkolnictwa Wyższego i Nauki w Ministerstwie Zdrowia, a także przez siedem lat pracował w Biurze Regionalnym Światowej Organizacji Zdrowia w Kopenhadze, nie wstydził się braku wiedzy w dziedzinie rozwijającej się wówczas intensywnie informatyki. Wspólnie z nami – studentami pierwszych lat medycyny – z nieukrywaną radością poznawał tajniki obsługi pierwszych komputerów osobistych i możliwości ich wykorzystywania w nauczaniu medycyny. Miało to miejsce w Zakładzie Dydaktyki, który na początku mieścił się w niewielkim, parterowym, drewnianym baraku przy ul. Księcia Trojdena, na tyłach Szpitala przy ul. Banacha.

Znający biegle kilka języków obcych, zawsze elegancko ubrany, wysoki, z siwą brodą i szerokim, miłym uśmiechem, prof. Tysarowski przypominał raczej Świętego Mikołaja niż surowego kierownika zakładu. Chętnie wspierał studentów oraz młodych lekarzy. Nie bał się wysłać nas na szkolenie do Francji, na Uniwersytet w Nancy. Był pionierem e-nauczania medycyny w Polsce. Dzięki osobistemu zaangażowaniu profesora i ścisłej współpracy m.in. z Zakładem Histologii (prof. Stanisław Moskalewski) i Kliniką Dermatologii (prof. Wiesław Gliński), a także uczelniami z Niemiec (Düsseldorf) i Francji (Nancy), w Zakładzie Dydaktyki powstawały ciekawe multimedialne programy edukacyjne.

Pamięć o długich godzinach spędzanych w nocy nad komputerowymi klawiaturami przypomniała mi dzisiaj anegdotę znalezioną niedawno w Internecie.

Wielkie sympozjum na temat „Czy mężczyzna powinien mieć żonę czy kochankę?”. Lekarz stwierdza, że przede wszystkim żonę, bo to zdrowie seksualne itd. Psycholog, że kochankę, bo wtedy jest uprzejmy, elegancki i w ogóle się stara. Naukowiec dowodzi, że i żonę, i kochankę, bo żona myśli, że jest u kochanki, kochanka, że u żony, a on tup, tup, tup i… do biblioteki.

Czy wyniesiona ze studiów wiedza przydaje się także w zwykłych relacjach międzyludzkich i życiu codziennym? Jeden z profesorów powiedział kiedyś, zwracając się do studentek: – I pamiętajcie, żeby nigdy nie mówić do waszego partnera: „ty pasożycie”. Pasożyt może być tylko innego gatunku.

jkosiaty@esculap.pl

* Badanie jest jak seks:

– Większość ludzi cieszy się, że to robi,

– Większość ludzi nie jest zbyt szczęśliwa, jeśli tego nie robi,

– Daje rezultat na całe życie,

– Ludzkość wymarłaby, gdyby ludzie przestali to robić,

ale…..

– Większość ludzi myśli, że są w tym dobrzy,

– To nie zawsze prawda,

– Ludzie nie lubią być informowani, że nie są w tym dobrzy,

– Niektórzy ludzie mają zabawne sposoby na to,

– Jest zawsze droższe niż myślisz.

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum