11 czerwca 2007

Życiowe pasje: Andrzej Kida

Kod do Bruegela

Malarz widzi więcej. Przekaz, który pozostawia w swoich obrazach, jest niekiedy bardziej wyrazisty od pisanego. Trzeba tylko umieć go rozszyfrować. Na użytek interpretacji dzieł Petera Bruegela starszego dr Andrzej Kidawa, ordynator urologii Szpitala Praskiego, wymyślił własny kod – medyczny. Jego przydatność demonstrował wielokrotnie, dokładnie 19 razy; tyle miał wykładów na temat aspektów medycznych w twórczości Bruegela.
Pierwszy wygłosił w 1995 roku, na zakończenie posiedzenia Warszawskiego Oddziału Polskiego Towarzystwa Urologicznego, z okazji nadania imienia dr. Jana Kiełkiewicza Oddziałowi Urologii Szpitala Praskiego. – Zaskoczyłem kolegów – przyznaje. Nagrodzili go owacją.
Kilka miesięcy później powtarza wykład w Gdańsku, na otwarciu zjazdu urologów. Ale największe triumfy święci w 1998 roku na Zamku Królewskim w Warszawie, podczas wystawy „Od Bruegela do Rubensa”. W sali balowej, najpiękniejszej komnacie zamku, w obecności krytyków sztuki, znawców twórczości Bruegela, dwukrotnie prezentuje swoją własną, oryginalną interpretację dzieł wielkiego malarza z Niderlandów.

Często można się spotkać z poglądem, że chłopi na obrazach Bruegela są beztroscy i pogodni, mieszczanie zaś stanowią odrażający, na wpół obłąkany, wynaturzony motłoch, ogarnięty trudnym do zrozumienia amokiem. – Nic bardziej fałszywego! – protestuje dr Kidawa. – Bruegel przedstawiał świat taki, jaki widział, z jego radościami i smutkami. Ludzi też nie upiększał. Pokazywał ich ułomności i defekty wywołane przez choroby, na które cierpieli. To nie jest epatowanie wynaturzeniem czy fascynacja chorobą i kalectwem, tylko realizm. W XVI wieku, kiedy malarz żył, przez Europę przetaczały się epidemie dziesiątkujące ludność, na wiele chorób nie było skutecznych leków. Liczne postaci chorych i ułomnych na obrazach Bruegela świadczą o jego nieprawdopodobnej zdolności do obserwacji. Zaskakująca jest precyzja, z jaką malarz, który nie miał przecież wykształcenia medycznego, przekazał wiedzę o chorobach portretowanych ludzi. Te portrety mogłyby się znaleźć w podręcznikach medycyny, tak świetnie ilustrują zaawansowanie poszczególnych schorzeń.

Oto słynny obraz „Walka karnawału z postem”, eksponowany w Kunsthistorisches Museum w Wiedniu, na którym uciechy życia zmagają się z pobożnością lub, jak kto woli, dobro walczy ze złem. Mężczyzna ukazany na pierwszym planie ma wszystkie objawy późnego stadium kiły: maskowatą twarz, wiąd rdzenia kręgowego (tabes dorsalis), postępujące porażenie (paralysis progresiva), przykurczone i rozdęte stawy kolanowe (stawy Cluttona), obrzęknięte, rozczapierzone palce stóp (stawy Charcota) – wylicza dr Kidawa i wskazuje kolejne postaci na tymże obrazie. U osobnika z monstrualnie rozdętym brzuchem opilstwo doprowadziło do nadciśnienia w żyle wrotnej, marskości wątroby i w efekcie do wodobrzusza. Jego przeciwieństwem jest stojąca na wozie kobieta, straszliwie wychudzona, która częstuje grubasów dwiema suchymi rybkami. To z kolei najpewniej ofiara anoreksji. U ludzi stosujących umartwienia i długotrwałe posty dochodziło często do jadłowstrętu występującego od niepamiętnych czasów i dobrze znanego do dziś.

Apokaliptyczna wizja świata zawarta w Bruegelowskim „Triumfie śmierci” znajdującym się w zbiorach madryckiego Prado jest jednoznaczna: kohorty śmierci wyłaniające się z wąwozów niosą zagładę ludzkości. Dr Kidawa widzi w tym dziele pochód dżumy, która w XIV wieku pochłonęła dwie trzecie ludności Europy. – Jednak na tym obrazie – zwraca uwagę – wśród stosów trupów Bruegel namalował parę zakochanych. On jej coś gra, ona trzyma śpiewnik, jakby nie zauważali tego, co się dokoła nich dzieje. Potęga miłości sprawia, że nie dostrzegają śmierci stojącej za ich plecami.

Kalectwo było za czasów Bruegela dość powszechną przypadłością. – Na ówczesną medycynę wywarł wpływ pogląd francuskiego chirurga Ambrożego Pare’go, współczesnego Bruegelowi, który uważał, że kończynę dotkniętą nieuleczalną chorobą trzeba odjąć, żeby choroba nie przeniosła się na inne części ciała – wyjaśnia dr Kidawa. – Można przypuszczać, że wiele amputacji było spowodowanych trądem. W XVI wieku wierzono, że trąd może być przenoszony przez wiatr. Dlatego izolowano chorych w leprozoriach, które funkcjonowały jeszcze w ubiegłym stuleciu. Jeśli jednak zbliżali się do zdrowych, musieli sygnalizować swoje nadejście dzwonkiem, a podczas rozmowy stawać pod wiatr. Mieli też obowiązek nosić na ubraniach kunie ogony – były ich znakiem rozpoznawczym.

Przedostatnie dzieło Bruegela – „Kaleki” eksponowane w Luwrze – przedstawia takich właśnie nieszczęśników z amputowanymi kończynami. – Jego wymowa jest dramatyczna – mówi dr Kidawa. – Różne nakrycia głowy symbolizują ich przynależność społeczną: zwykła czapka – chłopa, futrzana – mieszczanina, hełm – żołnierza, mitra – duchownego, korona – arystokratę. A zatem choroba i kalectwo mogą dotknąć każdego, niezależnie od pozycji społecznej, zrównując go w nieszczęściu z innymi i spychając na margines życia. Kunie ogony na ubraniach świadczą o tym, że to trędowaci po amputacjach.

Inspiracją dla „Ślepców” przechowywanych w Museo di Capodimonte w Neapolu były słowa Ewangelii według św. Mateusza: „Czyż ślepy może prowadzić ślepego? Czyż nie wpadną w dół obaj?”. Niektórzy historycy sztuki widzą w tym obrazie metaforę zakłamania i fałszywych przekonań. Dr Kidawa skupia się na diagnozie okulistycznej. Dla okulisty poproszonego o konsultację ich schorzenia były oczywiste: zanik gałek ocznych w wyniku ropowicy oczodołów, bielmo, czyli zmętnienie rogówki oraz katarakta – zmętnienie soczewki.

Z kolei psychiatra, który konsultował obraz „Szalona Greta” (Museum Mauer van den Bergh w Antwerpii), rozpoznał u tej postaci psychozę halucynacyjną, postać schizofrenii, czego dowodzi wyraz twarzy, ale i cała sylwetka szalonej kobiety atakującej piekło.

Bruegel był doskonałym twórcą rodzajowym ilustrującym żywot chłopów niderlandzkich, stąd jego przydomek – Chłopski. Jednak nawet w sielskich krajobrazach, scenach ukazujących wesela i zabawy umieszczał ludzi ułomnych. Taki jest na przykład mężczyzna w „Tańcu chłopskim” (wiedeńskie „Kunsthistorisches” Museum), który rusza w tan. Patrząc na jego krótkie, ściśnięte uda, można odnieść wrażenie, że malarz popełnił błąd, szkicując tę postać. – Nic bardziej mylnego – uśmiecha się dr Kidawa. – Zaiste, błąd jest, ale anatomiczny: ten mężczyzna ma wrodzone zwichnięcie stawów biodrowych.
W pięknej scenerii „Sianokosów” (Galeria Narodowa w Pradze) Bruegel sportretował kilka pracujących kobiet. Jedna z nich cierpi najwyraźniej na polipy w nosie, przypadłość wówczas dość częstą. Ludzie Bruegela są tacy, jacy byli: ładni i brzydcy, młodzi, starzy, kalecy, a przede wszystkim – prawdziwi. I na tym polega siła wielkiego malarza z Niderlandów.

Oddział Urologii Szpitala Praskiego ma własne logo. Jest nim „Siusiający na księżyc” z cyklu Bruegelowskich ilustracji do przysłów niderlandzkich. Po namalowaniu tego cyklu Bruegel umieścił 118 przysłów w jednym obrazie, który znajduje się obecnie w berlińskiej Gemaldegalerie. W marcu tego roku dr Kidawa spędził przed nim dwie godziny, po raz pierwszy podziwiając to dzieło w oryginale.

Bruegelem zachwycił się jako uczeń liceum, zobaczywszy czarno-białą reprodukcję „Myśliwych na śniegu”. Nie wpłynęło to na jego plany życiowe, bo te zostały już ustalone raz na zawsze – medycyna. A z medycyną było jak z Bruegelem: nagłe olśnienie i natychmiastowa pewność: tego chcę. – To był przypadek – mówi dr Kidawa. – W szkole doznałem urazu, trafiłem do chirurga i kiedy on się mną zajmował, ja się zachwyciłem jego pracą. Zanim wyszedłem z gabinetu, postanowiłem: będę chirurgiem. Zdania nie zmienił nigdy: ani w sprawie medycyny, ani w sprawie Bruegela.

W 1961 roku, po dyplomie warszawskiej Akademii Medycznej, rozpoczął pracę jako stażysta w Szpitalu Praskim, w którym dziś jest ordynatorem Oddziału Urologii. Przez dwie kadencje był konsultantem wojewódzkim w zakresie urologii; również przez dwie kadencje, do 2004 roku, prezesem Warszawskiego Oddziału Polskiego Towarzystwa Urologicznego. Jest członkiem Komisji Urologicznej przy IV Wydziale Polskiej Akademii Nauk.
Z dumą pokazuje dyplom „Lekarza roku”, który otrzymał w ubiegłym roku we własnym szpitalu, a także dyplom „Lekarz przyjacielem kobiety” przyznany przez redakcję „Twojego Stylu”. Cieszy się, że jedna z córek studiuje na warszawskiej AM – co prawda nie medycynę, tylko fizjoterapię, ale to już niemal koleżanka po fachu.

Ewa DOBROWOLSKA

Dr Andrzej Kidawa w berlińskiej Gemaldegalerie,
przed obrazem Petera Bruegela „Przysłowia niderlandzkie”

Archiwum