3 lipca 2020

Odwiedziny przez telefon

Epidemia COVID-19 zmieniła codzienność placówek ochrony zdrowia. Aby zapobiec rozprzestrzenianiu się wirusa i zakażeniom, zostały wprowadzone liczne obostrzenia. Reżim sanitarny objął pacjentów i ich bliskich. Wstrzymano odwiedziny chorych przebywających na oddziałach szpitalnych, w zakładach opiekuńczo-leczniczych, hospicjach. Na oddziałach ginekologiczno-położniczych czasowo zrezygnowano z porodów rodzinnych. Rodzice i opiekunowie małych pacjentów obawiali się, czy będą mogli towarzyszyć dzieciom podczas hospitalizacji. Rodziny niepokoiły się o utrzymanie kontaktu z bliskimi, zwłaszcza osobami w wieku senioralnym, obciążonymi wieloma chorobami. Nadzwyczaj trudna była niemożność pożegnania się z umierającymi, czuwania przy nich w ostatnich chwilach życia. Pacjenci doświadczali samotności w chorobie i odosobnienia w miejscu leczenia. Pacjentami i ich rodzinami targały emocje – z jednej strony mieli poczucie niepewności, niezgody na obostrzenia, z drugiej rozumieli, że sytuacja jest wyjątkowa. Wszystkim pozostawała komunikacja na odległość, a jej środkiem – telefon lub tablet. W tym szczególnym okresie z pacjentami byli lekarze i pozostały personel medyczny. O porodach, opiece pediatrycznej i pacjentach hospicjum w dobie pandemii opowiedzieli nasi rozmówcy.

Mobilizacja, aby urodzić…

DSC_0113

Dr n. med. Małgorzata Reinholz-Jaskólska, ordynator Oddziału Ginekologiczno-Położniczego Szpitala Praskiego w Warszawie

Poród jest szczególnym wydarzeniem dla pary spodziewającej się dziecka. Również szczególną sytuacją, z jaką najczęściej nikt z nas się wcześniej nie spotkał, jest epidemia koronawirusa. Niepokój związany z obostrzeniami udziela się rodzinom oczekującym narodzin, przede wszystkim przyszłym mamom. Nie sprzyja im natłok czasem sprzecznych informacji i komunikatów sanitarnych. Pacjentki nierzadko chcą się upewnić, czy szpital, który wybrały jako miejsce porodu (o ile miały wcześniej możliwość spotkania się z jego personelem w ramach szkoły rodzenia albo odwiedzin oddziału), działa, czy w związku z epidemią nie wstrzymano pracy oddziałów. Również do nas dzwonią pacjentki z pierwszymi objawami porodowymi i pytają, czy porody są przyjmowane, czy zostaną przyjęte na oddział, jakie obowiązują zasady. Czasowy zakaz porodów rodzinnych był trudnym doświadczeniem dla kobiet, które planowały rodzić wspierane przez osobę bliską.

Mimo że pacjentki mają wiele oczywistych obaw, obserwujemy, że panie zgłaszające się do szpitala w początkowej lub zaawansowanej fazie porodu są bardzo zmobilizowane. Z jednej strony nie mają przy sobie osoby, która je wspomoże fizycznie i psychicznie podczas porodu, z drugiej – rozumieją wyjątkowość sytuacji. Wiedzą również, że mają zapewniony kontakt z rodziną na odległość – wysyłają zdjęcia, filmy. Dostrzegaliśmy, że po porodzie, kiedy mobilizacja do urodzenia dziecka już ustępuje, kobietom na oddziale połogowym potrzebna jest pomoc nie tyle fizyczna, ile psychologiczna ze strony położnych, które ostatnio przebywają z naszymi pacjentkami dłużej. Chociaż porody rodzinne znowu się odbywają, odwiedziny i bezpośredni kontakt z bliską osobą nadal nie są możliwe. Z pewnością obecnie panie potrzebują więcej czasu na uspokojenie się, odzyskanie psychicznej równowagi, tym bardziej że epidemia trwa i pacjentki nadal są bombardowane różnymi informacjami. Wychodząc z dzieckiem do domu, nie wiedzą, jak będą organizowane kontrole lekarskie w przychodni, szczepienia, więc tym bardziej spoczywa na nich większa odpowiedzialność za zdrowie nowo narodzonego dziecka.

Najważniejsze – uspokoić rodziców…

Lek. Piotr Hartmann, kierownik Pionu Zachowawczego, lekarz kierujący Klinicznym Oddziałem Pediatrii z Pododdziałem Alergologii, Endokrynologii, Neurologii, SZPZOZ im.Dzieci Warszawy z siedzibą w Dziekanowie Leśnym

Rodzice chorych dzieci, do których w początkowym okresie epidemii docierały liczne sprzeczne informacje, czuli się coraz bardziej zaniepokojeni. Nie mogąc uzyskać pełnej porady lekarskiej i zbadania dziecka w poradniach (niewyposażonych w środki ochrony osobistej), musieli zgłaszać się z dzieckiem do szpitala. W pierwszych dniach epidemii liczba pacjentów w szpitalnych izbach przyjęć i na oddziałach ratunkowych zaczęła rosnąć, ale trwało to krótko. W wielu przypadkach strach przed szpitalem i nowym wirusem przeważał i dzieci leczono w domu. Oddziały szpitalne zaczęły pustoszeć (również ze względu na wstrzymanie przyjęć planowych), ale jednocześnie każdy pacjent zgłaszający się z gorączką i kaszlem musiał być traktowany jak zakażony.

Większość szpitali już na początku roku ograniczyło odwiedziny (tak jak w poprzednich sezonach infekcyjnych). Niestety, dyrektorzy niektórych placówek podjęli decyzję o całkowitym zamknięciu szpitali dla rodziców chorych dzieci. Mimo że były to nieliczne placówki, informacja została rozprzestrzeniona przez media w taki sposób, jakby wszystkie oddziały dziecięce nie pozwalały na pobyt rodzica z dzieckiem.

Rodzice z jednej strony wystraszeni możliwością zarażenia SARS-CoV-2, a z drugiej zaniepokojeni koniecznością pozostawienia dziecka w szpitalu bez ich opieki, wielokrotnie nie wyrażali zgody na hospitalizację lub nawet nie zgłaszali się do szpitala mimo wydanego skierowania.

Personel oddziałów pediatrycznych miał wtedy trudne zadanie zapewnienia dzieciom spokoju podczas leczenia, a jednocześnie uspokojenia rodziców. Wydaje się, że to się udawało. Obawialiśmy się reakcji dzieci na widok lekarzy przeprowadzających badania w ubraniu ochronnym, ale mali pacjenci okazywali raczej zaciekawienie niż strach i szybko przyzwyczajali się do nowej rzeczywistości. Również rodzice w większości stosowali się do wprowadzonych w szpitalu zasad i współpracowali personelem.

Obecnie, po pewnym rozluźnieniu ograniczeń, notujemy większą liczbę przyjmowanych pacjentów, chociaż nadal mniejszą niż w poprzednich latach. Jednocześnie niestety teraz trudniej przekonać rodziców i pacjentów do przestrzegania zasad higieny i izolacji.

Po prostu żal

Lek. Ewa Bochner, ordynator oddziału stacjonarnego Fundacji Hospicjum Onkologiczne św. Krzysztofa w Warszawie

Z powodu epidemii odwiedziny w hospicjum zostały wstrzymane, ale staramy się w drodze wyjątku wpuszczać bliskich do pacjentów umierających. Odwiedzających ubieramy w stroje ochronne. Mamy nadzieję, że pacjenci rozpoznają ich, choć są w fartuchach, goglach, maskach i przyłbicach. To bardzo trudna sytuacja, tym bardziej że ograniczenia w życiu społecznym są luzowane. Bliscy pacjentów też tego oczekują. Dlatego zastanawiamy się, co robić. Sprawdzamy, jak radzą sobie z tym problemem w innych szpitalach i hospicjach, wiemy, że tu i ówdzie, za zgodą ordynatora,
pozwala się na wizyty. W naszym hospicjum mamy patio, być może pozwolimy już wkrótce na spotkania na zewnątrz. Nasi podopieczni to pacjenci długoterminowi. Zdajemy sobie sprawę, że przywrócenie odwiedzin niesie ryzyko infekcji, ale z drugiej strony to może być ostatnie spotkanie.  Zauważyliśmy, że w ostatnim czasie trafiają do nas chorzy w dużo cięższym stanie niż przed epidemią, gdyż rodziny bardzo długo wstrzymują się przed przywiezieniem bliskiego do ośrodka, m.in. z powodu obawy, że nie będą mogli już się spotkać. Widać, że jak najdłużej starają się zapewniać swoim bliskim opiekę w domu. Oczywiście, od początku epidemii zapewniamy rodzinom i pacjentom połączenia przez Skype’a. Przyznaję, że taka forma kontaktu nie zawsze się sprawdza. Odwiedzając pacjenta, możemy być przy nim, rozmawiać lub nie, wykonywać inne czynności, np. zrobić herbatę. Kontaktując się przez komunikator, można tylko rozmawiać, a nie każdy potrafi, nie każdy wie jak i o czym. Zdajemy sobie sprawę, że przywrócenie odwiedzin niesie ryzyko infekcji, ale z drugiej strony po prostu żal ludzi.

oprac. ach

 

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum