28 października 2015

Licytacja

Paweł Walewski

Czy po wyborach będziemy żyli w kraju wiecznej szczęśliwości? Nie pierwszy raz się na to zanosi. Główni pretendenci do utworzenia rządu zapowiedzieli raj: likwidację składek zdrowotnych dla obywateli objętych pracowniczym kontraktem, bon refundacyjny na leki, ubezpieczenia pielęgnacyjne (oraz dodatkowe), poszerzoną listę darmowych szczepień, powrót stomatologów do przedszkoli i szkół, bezpłatne leki dla seniorów. O tym wszystkim usłyszeliśmy w piękną wrześniową sobotę, na sześć tygodni przed datą wyborów. Minęło od tamtej pory trochę czasu, jesteśmy właściwie w przededniu podjęcia decyzji, na kogo oddać swój głos. Powinna więc Polaków rozpierać radość, że już za parę dni, niezależnie od końcowych rozstrzygnięć, spłynie na nas ten wodospad ulg i bonusów.
Nie jestem ekonomistą, ale wiem, że budżet musi się spinać. Prawo i Sprawiedliwość od dawna promuje koncepcję, by zlikwidować NFZ. Teraz okazuje się, że Platforma Obywatelska również planuje częściowe finansowanie publicznej ochrony zdrowia z budżetu państwa, choć jej propozycja wydaje się bardziej odpowiedzialna, a zmiana nie taka totalna. Mniej w tym projekcie zachęt do nadużyć. Weźmy chociażby kwestię leków. Bardzo łatwo – jak zrobił to PiS – obiecać pacjentom po 75. roku życia darmowe lekarstwa. Ale czy nie pamiętamy już, jaką wyrwę w budżecie kas chorych powodowały ulgi dla kombatantów? Cwaniaków nigdy w Polsce nie brakowało, a obietnica, że będą mogli kupować kilogramy leków za bezcen, po czym odsprzedadzą je rodzinie lub znajomym, jest szczególnie dla ich ucha miła. Dlatego pomysł Platformy, by pacjenci najpierw wykupywali w aptekach leki „za swoje”, a następnie otrzymywali za nie refundację, wydaje się dużo rozsądniejszy. Choć to zawężona wersja forsowanej przez Andrzeja Sośnierza koncepcji, aby finansowanie całej służby zdrowia sprowadzić do bonów, rezygnując z wydzielanych dodatkowo składek.
Politycy, zwłaszcza przed wyborami, osiągnęli mistrzostwo w wymienianiu problemów, których pod ich rządami nie będzie: marnotrawstwa, kolejek do lekarzy, niskich pensji, limitów, urzędniczej biurokracji. Dobrze by było, gdyby jednak powiedzieli nam, jak pogodzić niezaspokojoną nadzieję na publiczną służbę zdrowia na najwyższym poziomie z jednocześnie kurczącymi się środkami na te świadczenia. Obywatele (coraz starsi i wymagający szerokiego wachlarza usług zdrowotnych) jakoś się nie dopytują, z czego państwo sfinansuje spełnienie ich oczekiwań. A ci, którzy im wmawiają, że będzie lepiej, nie robią nic, aby zainteresować pacjentów współodpowiedzialnością za zdrowie oraz za leczenie, czemu mogą służyć rozmaite formy współpłacenia, wprowadzone w innych krajach już dawno. Gdyby zacząć o tym wreszcie rozmawiać poważnie, kampania wyborcza nie byłaby tak naiwna.

Autor jest publicystą „Polityki”.

Archiwum