9 grudnia 2005

„Przeszczep” z Platformy?

Nowy minister zdrowia wystartował z niezwykle korzystnej pozycji. Nominacje wiceministrów wskazują, że premier rządu tworzonego przez PiS pozostawił mu sporo swobody. Jednocześnie główna teraz partia opozycyjna – PO została postawiona w niezręcznej sytuacji, bo trudno jest krytykować własny program.
Co prawda, jej lider Donald Tusk w debacie nad rządowym exposé stwierdził, że przejście do „radykalnie odmiennej koncepcji” miało charakter „zaskakującej bezwstydności”, ale była to chyba wyłącznie uwaga pod adresem konkurenta politycznego.
Wkrótce jednak obecne zalety tego układu mogą obrócić się przeciwko ministrowi. Prawdziwym testem jego pozycji będzie ustawa budżetowa na 2006 r. i poziom nakładów na ochronę zdrowia.


Stopniowo w stronę rynku

Według zapowiedzi prof. Religi, całkowicie finansowane z budżetu będzie ratownictwo medyczne (od 1 stycznia 2007 r.), procedury wysokospecjalistyczne oraz nowoczesne procedury medyczne, dotychczas niestosowane w Polsce. Minister przewiduje też większe podporządkowanie prezesa Narodowego Funduszu Zdrowia szefowi resortu zdrowia, przy jednoczesnej ścisłej współpracy obu instytucji. Chodzi tu – jak sam powiedział
– o „wzmocnienie pionu medycznego” w NFZ, tak by to nie wyłącznie urzędnicy decydowali o pracy placówek służby zdrowia. Ci, którzy na co dzień stykają się z NFZ, mogą takiej deklaracji wyłącznie przyklasnąć. Z. Religa dodał, że nie widzi na razie podstaw do zmiany na stanowisku prezesa Funduszu, co po gorszących i śmieszących sporach jego poprzednika z prezesem NFZ także trzeba ocenić pozytywnie.
Fundusz w obecnej postaci ma funkcjonować jeszcze przez dwa lata. W tym czasie ma powstać koszyk gwarantowanych świadczeń medycznych. Kolejnym krokiem będzie przekształcenie NFZ w kilka niezależnych publicznych ubezpieczalni zdrowotnych o charakterze ogólnopolskim. Dopiero potem możliwe będzie wprowadzenie dodatkowych, dobrowolnych komercyjnych ubezpieczeń – mówił prof. Religa. Z uwagi na bardzo niekorzystną sytuację demograficzną zakłada się wprowadzenie w ciągu najbliższych dwóch lat możliwości dodatkowego ubezpieczenia pielęgnacyjnego. Zapowiedziano również prace nad ubezpieczeniami alternatywnymi, co w przypadku wejścia w życie odpowiednich regulacji prawnych wiązałoby się z koniecznością powołania organu nadzoru nad ubezpieczeniami.

Koszyk, czyli pieniądze

Można stawiać zarzut, że stworzenie koszyka świadczeń gwarantowanych w ramach powszechnego ubezpieczenia zdrowotnego dopiero za dwa lata to niepotrzebna strata czasu. Ale pamiętajmy, że o koszyku tym mówi się co najmniej od 10 lat. Dlaczego dotąd go nie ma? O tym środowisko lekarskie mówi równie długo. Stworzenie rzetelnego, a nie deklaratywnego koszyka świadczeń gwarantowanych musi obnażyć trwające od lat niedofinansowanie systemu. Po sporządzeniu wykazu procedur „bezpłatnych” dla ubezpieczonego, określeniu ich liczby i średniego kosztu wyjdzie czarno na białym, że od lat w Polsce dokonuje się cud gospodarczy. Ów cud gospodarczy dokonuje się kosztem personelu medycznego i pacjentów, a sprowadza się do tego, że udziela się świadczeń na europejskim poziomie przy finansowaniu na poziomie czasów realnego socjalizmu. Niemal wszystkie zasadnicze problemy ochrony zdrowia to pochodne tego stanu rzeczy, co nowy minister podkreślał w wielu swoich wypowiedziach.
Pochodną tego stanu jest m.in. rosnąca migracja personelu medycznego na Zachód. Można przymknąć na to oczy, gdy rzecz dotyczy młodych lekarzy. Pojadą, zobaczą inny świat, nauczą się i wrócą. Ale migracja ta dotyczy w coraz większym stopniu wysoko wykwalifikowanych specjalistów.
Zasadniczy problem to balast monstrualnego zadłużenia służby zdrowia. Ustawa o restrukturyzacji była jedynie maleńkim kroczkiem w rozwiązaniu tego problemu. Zresztą sama w sobie też spowodowała kolejne problemy. Sporą część środków z 2 mld złotych przewidzianych na pożyczki dla niezadłużonych ZOZ pozostała w budżecie. Podobnie rzecz ma się z kwotą 200 mln złotych przewidzianych na dotacje dla jednostek niemających zobowiązań. Co prawda pieniądze te udało się rozdysponować, lecz wiele „obdarowanych” ZOZ nie będzie ich w stanie spożytkować do końca,
a zgodnie z przepisami środki te muszą wówczas wrócić do budżetu państwa. Zatem nowy minister musi odpowiedzieć na pytanie: co dalej z restrukturyzacją, co dalej z ZOZ? Jeszcze rok temu prof. Religa w jednym z wywiadów opowiadał się za wprowadzeniem spółek opartych na Kodeksie spółek handlowych.
Rosnącym problemem staje się polityka lekowa, a raczej jej brak. Dostęp pacjentów do leków innowacyjnych w Polsce jest niezwykle ograniczony. Nowe kraje Unii o podobnym dochodzie narodowym w znacznie większym stopniu „wpuściły” na rynek leki innowacyjne. W Polsce od 1998 r. czeka na wpisanie na listy refundacyjne ponad 140 produktów innowacyjnych. Dalsze utrzymywanie tego stanu rzeczy grozi poważnymi konsekwencjami ze strony Komisji Europejskiej. Z drugiej strony trzeba pamiętać, że w 2008 r. kończy się okres przejściowy na polskie leki. Bez pomocy administracji państwowej i zmian w Urzędzie Rejestracji polscy producenci nie dadzą sobie rady z rejestracją według unijnych reguł.
Problemów małych i dużych można by jeszcze wyliczyć kilkanaście. W tym także te polityczne.
Prof. Religa będzie musiał po pierwsze przekonać zaplecze polityczne rządu, że powrót do budżetu to droga mocno wątpliwa. Po drugie zaś – bez względu na to jak się płatnik nazywa – to musi mieć z czego płacić. Stopniowy wzrost składki
nawet o 0,25 pkt procentowego rocznie, przy jednoczesnym wyraźnym zwiększaniu budżetu na procedury wysokospecjalistyczne i leki już w budżecie państwa na 2006 r., to plan minimum. Ü

jb

Archiwum