2 października 2003

Mój kontakt z bezpieką – Z życia (w PRL-u) wzięte

Colina Baada, attaché kulturalnego ambasady Wielkiej Brytanii w Polsce, poznałem w latach 60. na przyjęciu u mojego szwagra Eryka Lipińskiego. Był to młody człowiek, mówiący poprawnie po polsku. Miał bardzo miłą żonę, Holenderkę.
Z okazji święta Wielkiej Brytanii (bodajże urodziny królowej) zostałem przez Colina zaproszony z żoną na coctail do ambasady. Byłem z tego bardzo dumny (pierwszy raz w życiu na party w ambasadzie). W strojach wieczorowych wkroczyliśmy z żoną (również lekarką) do gmachu ambasady brytyjskiej. Było tam mnóstwo ludzi ze świata kultury – filmowcy, artyści, dziennikarze i na pewno, jak zawsze przy takich okazjach, dodatkowo – przedstawiciele bezpieki. Towarzystwo gromadziło się w małych grupkach i na stojąco, popijając whisky, gawędziło o tym i o owym.
W naszym „circle”, o ile sobie dobrze przypominam, stali: szwagier Eryk z moją siostrą, Karol Małcużyński z żoną (lekarką), Zygmunt Kałużyński, KTT i chyba jeszcze Antoni Marianowicz. Po wypiciu dwóch drinków nabrałem ochoty na trzeciego. Zwróciłem się, do przechodzącego kelnera, żartując, ale poważnym tonem: Sierżancie, dajcie mi jeszcze jedną whisky. Kelner, jakby zapomniał, że ma udawać kelnera, stanął na baczność i rzekł: Tak jest – po czym oddalił się dziarskim, wojskowym krokiem. Po chwili przyniósł mi upragnioną whisky.
Kilka dni później, kiedy zapomniałem już o tym przyjęciu, do Zakładu Radiologii AM zadzwonił jakiś mężczyzna, prosząc do telefonu doktora Borowicza. Przedstawił mi się: Major Majewski. Chciałbym się z panem doktorem spotkać, o ile to możliwe (jaki grzeczny!). Powiedziałem: Niech pan wpadnie do mnie na dyżur. W umówionym czasie przyszedł skromnie wyglądający człowiek, pokazał legitymację bezpieki i przedstawił się. Czym mogę panu służyć? – spytałem. On na to: Czy bywa pan w ambasadzie angielskiej? Odpowiedziałem, że nie bywam, ale raz mi się zdarzyło. – A o czym pan doktor rozmawiał i kto tam był?Panie majorze – odrzekłem – w ambasadzie angielskiej nie rozmawia się o polityce, gdyż byłby to nietakt. Rozmawialiśmy o pogodzie itp., a kto tam był, to pan doskonale wie.A nie zechciałby pan bywać tam częściej? – zapytał major. – Może bym i zechciał, ale to nie ode mnie zależy.My to panu załatwimy. – Dziękuję – odparłem – mam swój zawód i żadne dodatkowe zajęcia mnie nie interesują. I na tym skończyła się nasza rozmowa.
Po wielu latach, po powrocie z Libii w 1984 roku, zacząłem pracować w szpitalu MSW. Przez długi czas nie mogłem dostać etatu milicyjnego; starałem się o to nie dlatego, że kochałem milicjantów, ale z etatem tym łączyły się większe apanaże, a dodatkową korzyścią było to, że nie płaciło się mandatów za drobne wykroczenia drogowe. Dopiero znacznie później dowiedziałem się, że miałem haka w MSW – „bywał w ambasadzie angielskiej”.
Dzisiaj, gdybym się starał o stanowisko ministra lub o poselską synekurę, Sąd Lustracyjny sędziego Nizieńskiego zrobiłby ze mnie współpracownika bezpieki. Ale się nie staram.

Jerzy Borowicz

Archiwum