28 maja 2022

W przerażająco rozświetlonym mieście

O pomocy medycznej w pierwszych dniach rosyjskiej agresji na Ukrainę, ukrywaniu się przed bombardowaniami, ucieczce i pracy opowiada Natalia Tkachenko, lekarz dentysta z Kijowa, w rozmowie z Adrianem Boguskim.

Pani doktor, jaka była pani sytuacja życiowa i zawodowa przed rozpoczęciem agresji Rosji na Ukrainę?

Jestem lekarzem dentystą z 20-letnim doświadczeniem. Od 2002 r. prowadziłam własną klinikę w Kijowie. Jest niewielka, podobnie jak nasz czteroosobowy zespół. Wykonywaliśmy wszelkie prace stomatologiczne. Przez lata zdobyliśmy renomę, dzięki której zawsze mieliśmy wiele pracy i stałych pacjentów z całego świata.

Co działo się w Kijowie po wybuchu wojny? Jak reagowali mieszkańcy?

W przeddzień rosyjskiej agresji pracowałam od 8.00 do 21.00. Wracałam do domu wyczerpana. Głośne eksplozje obudziły mnie o 4.30 nad ranem 24 lutego. Do ostatniej chwili z rodziną wierzyliśmy, że do ataku nie dojdzie. Byliśmy przerażeni, nie mieliśmy pojęcia, co robić. Dopiero po kilku chwilach w pośpiechu zaczęliśmy pakować dokumenty i niezbędne rzeczy do „awaryjnej” walizki. W okresie, kiedy zaczęło się bombardowanie i syreny niemal bezustannie wyły na ulicach miasta, dwa dni spędziliśmy w metrze. Potem przenieśliśmy się do piwnicy w domu. Ukrywaliśmy się w windzie. Na koniec przenieśliśmy się do niewykończonego domu. W pokoju, w którym spaliśmy, okna były zaklejone taśmą. Przykryliśmy je materacem, by je uszczelnić. Mimo wielu sposobów na ogrzanie pomieszczenia, noce spędzaliśmy w ubraniach. Z każdym mijającym dniem codzienność stawała się gorsza, wybuchy były coraz silniejsze i nocą coraz jaśniej przerażająco rozświetlały miasto. Ulice Kijowa wyglądały, jakby w mieście nie było mieszkańców. Wszędzie pojawiły się za to punkty kontrolne i okopy.

Czy udzielała pani pomocy medycznej innej niż dentystyczna?

Wszystko było zamknięte, nasza klinika również wstrzymała pracę. Szpitale publiczne na szczęście działały. W jednym z nich pomagałam w opiece chirurgicznej nad pacjentami w ostrych stanach i nad rannymi, których kierowano do najbliższych placówek. Jeżeli zespół nie mógł sobie poradzić, przewożono ich do szpitali specjalistycznych. Wielu pacjentów z lżejszymi schorzeniami musiało radzić sobie na własną rękę. Przed aptekami ustawiały się długie kolejki. Wszystkie leki zostały wyprzedane.

Jak funkcjonował szpital w bombardowanym mieście?

Kiedy zawyły syreny, wszyscy zbiegaliśmy do piwnicy. Na górze pozostawał tylko zespół na oddziale intensywnej terapii. Personel, który był w szpitalu, mieszkał tam przez miesiąc.

Kiedy podjęła pani decyzję o opuszczeniu Kijowa?

Na początku marca. Bardzo trudno było wówczas przedostać się przez granicę innym środkiem transportu niż samochód. Trzeciego marca przyjechaliśmy z córką do Łodzi. Znajomi pomogli nam wynająć mieszkanie.

Jakiej pomocy pani potrzebowała na samym początku?

Na początku nie mogliśmy otrząsnąć się po tym, przez co przeszliśmy. Nie mogłam spać. Zabraliśmy ze sobą tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Łódzcy pacjenci bardzo nam pomagali, kupowali ubrania, żywność i wszystko, co niezbędne do życia. Nie wiedziałam, co robić i jak żyć. Uważałam się za zamożnego człowieka. Posiadałam wszystko i w jeden dzień to straciłam. To doświadczenie nauczyło mnie innego stosunku do życia.

Czy ma pani kontakt z ośrodkami lub pacjentami z Ukrainy?

Wielu pacjentów dzwoniło i pytało, gdzie jestem. Mieszkający poza granicami Ukrainy oferowali swoją pomoc i materiały stomatologiczne. Obecnie często wymieniamy wiadomości. Koledzy z kliniki, z którymi pracowałam, na początku kwietnia wrócili do pracy i przyjmowania pacjentów. Niektórzy z moich pacjentów otrzymali już pomoc, inni czekają na mój powrót.

Znalazła pani zatrudnienie w Polsce?

Od miesiąca pracuję jako protetyk w Łodzi i Tomaszowie Mazowieckim, tam zostałam polecona przez moich polskich pacjentów. Jestem im bardzo wdzięczna za wsparcie. Jestem bardzo wdzięczna wszystkim Polakom za pomoc. <

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum