19 października 2016

Moje spotkania z teatrem cz. 2

 Irena Ćwiertnia-Sitowska

Warszawiacy z wielkim entuzjazmem przystąpili do odbudowy zniszczonego miasta po lewej stronie Wisły. Grupa studentów medycyny ubrana w drelichowe kombinezony, zaopatrzona w łopaty i kilofy odgruzowywała odcinek Alej Jerozolimskich, na którym po kilkunastu latach stanęła Rotunda. Byłam wśród nich. Dzięki ofiarnej pracy mieszkańców udało się w krótkim czasie doprowadzić stolicę do stanu umożliwiającego życie w niej. Między remontowanymi budowlami znalazł się Teatr Polski. Arnold Szyfman zgromadził w nim wspaniałych aktorów i przygotował na otwarcie przedstawienie „Lilii Wenedy” Juliusza Słowackiego. Główne role kobiece grały prześliczne młode aktorki Elżbieta Barszczewska i Nina Andrycz. Dla studentów dyrektor zarezerwował kilka bezpłatnych biletów wejściowych, pragnąc im zapewnić poznawanie sztuki dramatycznej. Mój mąż Zbigniew przed przedstawieniem udał się do gabinetu Szyfmana i wyprosił dwie wejściówki. Dzięki temu mogliśmy oglądać dzieła Juliusza Słowackiego, Aleksandra Fredry oraz Moliera. W latach 50. przy ul. Puławskiej, w sali dawnego kina, zaczęto wystawiać operetki chętnie oglądane przez warszawiaków. Zobaczyłam utwory Jacques’a Offenbacha – „Orfeusz w piekle”, „Piękna Helena”, „Życie paryskie”, Johanna Straussa – „Zemsta nietoperza” i Franciszka Lehara – „Wesoła wdówka”. Na scenie królowali Beata Artemska i Mieczysław Wojnicki. W latach 60. przystąpiono do odbudowy gmachu Teatru Wielkiego. Z tym miejscem związana jest tragedia rodzinna. Podczas Powstania Warszawskiego, 8 sierpnia 1944 r., Niemcy rozstrzelali na rampie teatru 350 Polaków spędzonych z pobliskich ulic. Między nimi był dziadek Jan Sowa, mój opiekun i wychowawca. Na murze budynku, od strony Teatru Narodowego, została wmurowano tablica upamiętniająca to tragiczne wydarzenie. Po przebudowie sceny w gmachu Romy przy ul. Nowogrodzkiej wystawiano opery i balety. Obejrzałam „Hrabinę” i „Flisa” Stanisława Moniuszki, „Trubadura” Giuseppe Verdiego, „Cyganerię” Giacomo Pucciniego oraz balety „Harnasie” Karola Szymanowskiego, „Ognisty ptak” Strawińskiego, „Popołudnie fauna” Claude’a Debussiego, „Giselle” Adolphe’a Adama oraz „Romeo i Julię” Sergiusza Prokofiewa. Ten balet najbardziej mnie zachwycił. Uroczyste otwarcie Teatru Wielkiego po odbudowie nastąpiło 20 listopada 1965 r. Wystawiono „Straszny dwór” Stanisława Moniuszki. Już po ośmiu dniach od otwarcia teatru udało mi się zdobyć bilety na balet Ludomira Różyckiego „Pan Twardowski”. Od tej chwili zaczęłam regularnie uczęszczać na spektakle arcydzieł sztuki operowej. Z obejrzanych oper i baletów zgromadziłam przeszło 70 pięknie wydanych programów. Wspaniałym śpiewem darzyli nas Barbara Nieman, Halina Słonicka, Maria Fołtyn oraz Andrzej Hiolski, Bogdan Paprocki, Bernard Ładysz. Primadonną baletu była Maria Krzyszkowska. Często tańczyła Loda Halama, którą podziwiałam jeszcze przed wojną, w 1936 r. Z panów zachwycali swym tańcem i temperamentem Stanisław Szczepański i Zbigniew Kiliński. Scenografię do spektakli wykonywali Andrzej Majewski albo Jan Marcin Szancer. Na początku lat 70. razem z mamą obejrzałam „Sprzedaną narzeczoną” Bedřicha Smetany, balety: „Pietruszka” Igora Strawińskiego, mistrzowsko wykonany przez Witolda Grucę, „Kopciuszek” Sergiusza Prokofiewa, w którym tańczyli Zbigniew Kiliński i Witold Gruca, „Dziadek do orzechów” Piotra Czajkowskiego. Z oper widziałyśmy „Ariadnę na Naksos” Richarda Straussa oraz „Pożądanie” Grażyny Bacewicz, do którego scenografię wykonał Majewski. W marcu 1973 r., podczas wycieczki do ZSRR, byłam w teatrze Bolszoj na „Pskowiance” Nikołaja Rimskiego-Korsakowa. Śpiew solistów był wspaniały, natomiast dekoracje bardzo ubogie i prymitywne. Kilka tygodni wcześniej w naszym Teatrze Wielkim oglądałam „Borysa Godunowa” Modesta Musorgskiego. Opera została wystawiona na 50-lecie ZSRR, inscenizacja zachwycała bogactwem kostiumów i przepychem dekoracji. Niezwykły był widok wody bijącej strumieniami z fontann w ogrodzie koło pałacu Mniszchów. Rolę tytułową śpiewał bas Bernard Ładysz, we wspaniałym stroju ważącym prawie 30 kg. Z trudem poruszał się podczas sceny koronacji. Z Moskwy zawieziono nas do Leningradu. Zobaczyłam tam operetkę Johanna Straussa „Zemsta nietoperza”. Przedstawienia ze słabą reżyserią i okropnymi dekoracjami nie uratował wspaniały śpiew solistów. W Łodzi mieszkała moja przyjaciółka, pediatra, ordynator oddziału noworodków Bogusława Folfoszyńska-Bednarska. Podczas okupacji uczyłyśmy się razem do egzaminów w Szkole Sanitarnej doc. Jana Zaorskiego, która pod swymi skrzydłami ukrywała tajny wydział lekarski. Mąż Bogusi pełnił funkcję sędziego w łódzkim sądzie. Przyjaciółka zaprosiła mnie na przedstawienie Jacques’a Halévy’ego „Żydówka”. Partię tytułową śpiewał tenor Tadeusz Kopacki. W roku 1894 obchodził 30-lecie kariery artystycznej. Wspomnianą operę widziałam przed wojną, w 1936 r., razem z mamą. Po zawierusze wojennej nie wystawiano jej w Warszawie. Bogusia wiedziała, że bardzo chciałam ponownie zobaczyć „Żydówkę” i umożliwiła mi to. Ja również zaprosiłam ją kilkakrotnie do Warszawy. Razem podziwiałyśmy „Hrabinę” Stanisława Moniuszki, „Normę” Vincenzo Belliniego oraz „Aidę” Giuseppe Verdiego. Często bywałam w teatrach dramatycznych z kuzynem Konradem Eberhardtem, literatem i krytykiem filmowym. Zapraszał mnie do Teatru Współczesnego na ul. Mokotowską. W kulisach poznałam słynnego reżysera Otto Axera. Udało mi się też z bliska zobaczyć Kalinę Jędrusik. Zaprowadziłam Konrada do Teatru Wielkiego na „Borysa Godunowa”, by podziwiał wspaniałą scenografię i usłyszał Bernarda Ładysza, „Don Carlosa” Verdiego oraz „Tannhäusera” Richarda Wagnera. W Teatrze Kameralnym przy ul. Foksal w maju 1975 r. obejrzeliśmy „Zeszłego lata w Czulimsku” Aleksandra Wampiłowa. Konrad napisał recenzję z tego spektaklu, którą wydrukowano w programie. Z moim synem Ryszardem widziałam wspaniałą inscenizację Jana Stefaniego „Cud mniemany, czyli krakowiacy i górale”. W 1977 r. byliśmy na „Kniaziu Igorze” Aleksandra Borodina, ze scenografią Andrzeja Malewskiego. Solistami byli artyści akademickiego teatru z Sofii, występujący gościnnie. Niezapomnianym mistrzem był aktor Jan Świderski. Wielokrotnie podziwiałam jego grę w Teatrze Ateneum. Prawdziwy popis dał w „Królu i aktorze” Romana Brandstaettera. Podczas wygłaszania tekstu z wielkim apetytem i wdziękiem spożywał kwaszone ogórki. W Teatrze Kwadrat bawił i rozśmieszał publiczność niezrównany Jan Kobuszewski, młodszy brat naszej uniwersyteckiej koleżanki prof. Marii Kobuszewskiej-Faryny, i Edward Dziewoński, który w „Rodzinie” Antoniego Słonimskiego dał prawdziwy popis gry aktorskiej. Czas biegł szybko, wnuki rosły. Zaczęłam z nimi chodzić do Teatru Wielkiego, pragnąc wzbudzić zamiłowanie do sztuki operowej. We wczesnym dzieciństwie obejrzeli wraz ze mną balet „Śpiąca królewna” Piotra Czajkowskiego, „Kopciuszka” Gioacchino Rossiniego, ze wspaniałą scenografią Andrzeja Majewskiego, „Jasia i Małgosię” Engelberta Humperdincka oraz „Don Kichota” Ludwiga Minkusa. Po upływie pewnego czasu byłam z wnukiem Cezarym na „Halce” Stanisława Moniuszki. Podczas przedstawienia partię Jontka śpiewał wspaniały tenor Wiesław Ochman. Obejrzeliśmy razem także „Straszny dwór” Moniuszki oraz balet „Pan Twardowski” Ludomira Różyckiego. Z wnuczką Agnieszką podziwiałam „Madame Butterfly” Giacomo Pucciniego i balet „Jezioro łabędzie” Piotra Czajkowskiego. Ten balet oglądałam wielokrotnie – w wykonaniu polskiego zespołu oraz występujących gościnnie baletów z Bukaresztu i z Wielkiej Brytanii. Najbardziej podobał mi się zespół angielski. Jego wykonanie było perfekcyjne. Ostatnie przedstawienie widziałam z wnuczką i jej mężem w styczniu 1996 r. Była to „Carmen” Georges’a Bizeta. Obecnie, ze względu na wiek oraz stan zdrowia, nie mogę podziwiać spektakli operowych na żywo. Przed kilku laty oglądałam w telewizji wspaniałe zespoły zagraniczne. Umożliwiał nam to Bogusław Kaczyński. Dziś jesteśmy pozbawieni tej uczty duchowej. Bardzo brakuje mi słuchania pięknej muzyki oraz śpiewu światowej sławy solistów. ■

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum