1 marca 2005

Listy

HABILITACJE

Szanowny Pan
Prof. dr hab. Janusz Tazbir
Przewodniczący
Centralnej Komisji ds. Stopni i Tytułów

Otrzymałam list Pana Profesora dotyczący tekstu „Opowieść o pewnej habilitacji” zamieszczonego w „Pulsie” nr 11/2004 r. List drukujemy – zgodnie z wolą Pana
Profesora – w najbliższym numerze naszego miesięcznika (nr 1/2005).
Jednocześnie pragnę dodać, że w nr. 12/2004 r.
„Pulsu” zamieściliśmy komentarz „Od redakcji”
nawiązujący do tej publikacji, w którym i redakcja,
i kolegium redakcyjne wyraziły szczery żal z powodu pozostawienia w tekście niewłaściwych zwrotów użytych przez autora omawianej publikacji.
Przeprosiliśmy wszystkich, którzy mogli poczuć się dotknięci.
Podkreślam, że „Opowieść o pewnej habilitacji” nie był to tekst redakcyjny, został nadesłany do „Pulsu” przez lekarza – członka samorządu lekarskiego („Puls” jest biuletynem Okręgowej Izby Lekarskiej w Warszawie)
i jak wiele tekstów nadesłanych, w tym także listów,
jest wyrazem subiektywnych poglądów autora.
Na koniec chciałabym wyrazić przekonanie, że tekst przybliżający czytelnikom zasady funkcjonowania i trudną materię podejmowania decyzji przez Centralną Komisję ds. Stopni i Tytułów jest niezwykle potrzebny. Może on jednak powstać jedynie przy udziale i akceptacji członków Komisji. I o to pozwalam sobie prosić
Pana Profesora. (…)

Ewa Gwiazdowicz
redaktor naczelna miesięcznika „Puls”

Warszawa, 14 grudnia 2004 roku

Rzetelnie o Centralnej Komisji ds. Stopni i Tytułów
prof. dr hab. Janusz TAZBIR

W numerze 11. „Pulsu” z listopada 2004 r. ukazał się list do Redakcji zatytułowany „Opowieść o pewnej habilitacji”, w którym znalazły się pomówienia pod adresem Przewodniczącego Sekcji Nauk Medycznych Centralnej Komisji. W zgodnym odczuciu środowiska naukowego wyrządzono przez to wielką krzywdę Osobie tak zasłużonej i wysoko cenionej nie tylko w świecie medycznym.
Byłoby czymś poniżej godności oraz naszego pojmowania sposobu prowadzenia wszelkiej polemiki, gdybyśmy raz jeszcze zajęli się personalnymi insynuacjami zawartymi w liście, pozbawionymi wszelkich podstaw. Mogę jedynie ponownie wyrazić swoje zdziwienie i ubolewanie, że podobny tekst mógł się ukazać na łamach „Pulsu”. Teraz pragnę tylko, dla dobra nauki, sprostować szereg nieprawdziwych informacji na temat powoływania i działalności samej Komisji.
Wybory do poszczególnych sekcji Centralnej Komisji są tajne i dwustopniowe. W pierwszej turze Rady Wydziałów Uczelni i Rady Naukowe Instytutów wybierają w głosowaniu tajnym kandydatów (każdy z nich musi wyrazić zgodę na kandydowanie). Następnie Komisja Skrutacyjna układa listy w porządku alfabetycznym. W drugiej turze wyborów biorą udział wszyscy pracownicy naukowi mający tytuł profesora.
Każdy wyborca wskazuje na liście tych kandydatów, których uważa za godnych członkostwa, przy czym liczba zakreśleń nie może przekraczać przewidzianej przepisami liczby członków. Głosy wysyła się anonimowo w kopertach z nadrukiem zawierającym adres komisji wyborczej. Nowo ukonstytuowana sekcja wybiera w głosowaniu tajnym przewodniczącego i wiceprzewodniczącego.
W świetle przedstawionych faktów
– epitet użyty przez autora listu i ujęcie słowa: wybory w cudzysłów nie odpowiadają rzeczywistości. Niewiele organów przedstawicielskich, działających w nauce czy poza nią, może poszczycić się równie demokratycznym systemem wyborczym.
Większość z 26 głosujących to nie lekarze, lecz biolodzy, farmaceuci, biochemicy itp. Lekarzy jest tylko 7.
W przypadku Sekcji Nauk Medycznych obowiązuje, ustalony na etapie wyborów, następujący podział liczby miejsc jej członków: medycyna – 23, biologia medyczna – 5, nauki farmaceutyczne – 3, nauki o kulturze fizycznej – 3. nie ma więc takiej fizycznej możliwości, aby stosunek liczbowy obecnych na sali przedstawicieli medycyny do tych „spoza medycyny” był chociażby bliski temu, co czytamy w „Opowieści o pewnej habilitacji”, liczby musiały być zatem wyssane z palca. Godzi się również podkreślić, iż czynnikami ważącymi na werdykcie są parametry niezależne od dyscypliny dorobku naukowego, poddające się uniwersalnym kryteriom oceny, w bardzo niewielkim zaś stopniu uzależnionymi od reprezentowanej przez opiniodawcę dyscypliny. Te parametry to: metodologia badań (wiarygodność statystyczna), częstość publikowania prac, wreszcie jakość i ranga czasopism,
w których ukazały się publikacje dokumentujące rozprawę.
W kilku fragmentach „Opowieści
o pewnej habilitacji” utożsamia się działalność Centralnej Komisji z marnotrawstwem pieniędzy. Przytoczę tylko dwa z nich: Istnieje w Polsce dość kosztowny dla społeczeństwa organ administracyjny (…) oraz Ale 1000 zł (za recenzję – przyp. własne) to 1000 zł. Godzi się nadmienić, iż członkowie Centralnej Komisji za uczestnictwo w całodziennych (nieraz dwudniowych), odbywających się bez przerwy i przy dużym natężeniu uwagi, obradach otrzymują dietę w wysokości niewiele przekraczającej 100 zł.
Co do recenzji, wysokość przyznawanego honorarium (w okresie, gdy oceniano niefortunną habilitację autora listu wynosiło ono 800 zł) jest znacznie niższa od wypłacanego recenzentom na szczeblu wydziału, a przecież opiniowanie zasadności przyznania stopnia lub tytułu – to zajęcie bardziej pracochłonne niż przygotowanie pierwszego werdyktu: wymaga nie tylko dokładnego zapoznania się z rozprawą i ocenienia jej wedle własnej wiedzy i sumienia, ale dodatkowo skonfrontowania oceny własnej z recenzjami rzeczoznawców wydziałowych, a nadto skrupulatnego skontrolowania prawidłowości przebiegu postępowania od strony formalnej.
Habilitantowi wolno odwoływać się tylko do tego samego organu (…).
Ta zasada jest sprzeczna z zasadami Kodeksu postępowania administracyjnego (…).

Autor mylnie utożsamia zasady procesu sprawiedliwego dochodzenia prawdy w stosunkach międzyludzkich, bądź na linii: człowiek – instytucja, z regułami obowiązującymi w obszarze merytorycznej oceny działalności naukowej. Wszak ex definitione Centralna Komisja to ciało wybrane w celu pełnienia funkcji najwyższej instancji merytorycznej. Odwołanie od decyzji, która wydaje się krzywdząca, skutkuje powołaniem nowego recenzenta spośród grona aktywnych uczonych, biegłych w dziedzinie będącej przedmiotem skargi. Któż ma to uczynić, jak nie cieszące się zaufaniem środowiska i komu ma nowy rzeczoznawca przedstawić swoje argumenty, jak nie wybranym przez to środowisko przedstawicielom, czyli ludziom, którzy weszli w skład Centralnej Komisji skutkiem merytorycznego wyboru przez współwykonawców zawodu uczonego?
W konkluzji listu czytamy: Opisana historia doskonale ilustruje mechanizmy, jakie rządzą stopni naukowych w Polsce.
Statystyki ujawniają absurdalność określenia „zdobywanie”, które implikuje wyczyn o dużym stopniu ryzyka i znacznej nieprzewidywalności skutku. Tymczasem w trakcie przeciętnej kadencji Sekcja Nauk Medycznych odrzuca tylko około 5% rozpatrywanych wniosków o przyznanie stopnia lub tytułu naukowego. Niepowodzenie spotyka zatem jedynie tych kandydatów, których dorobek naukowy lub dydaktyczny jest znacznie niższy od przeciętnego. Awans naukowy wymaga w miarę solidnego przygotowania, i to wszystko.
W opinii wielu członków Centralnej Komisji, którą w pewnej mierze podzielam, kryteria zatwierdzania awansów są nadal dość łagodne, a pułapy minimum wymaganych osiągnięć nie zostały jak dotąd sztywno ustalone. Trwają prace nad wprowadzeniem takich minimów, które winny dotyczyć m.in. sumarycznej liczby prac umieszczanych w czasopismach z tzw. listy filadelfijskiej, częstości ich ukazywania się oraz oddźwięku dorobku w postaci liczby cytowań.
Mam nadzieję, iż powyższe wyjaśnienia przyczynią się do ostatecznego rozwiania pewnych nieporozumień wokół Centralnej Komisji, jakie mogły wywołać bałamutne stwierdzenia zawarte w liście, który ukazał się
w „Pulsie”.
Autor jest przewodniczącym
Centralnej Komisji
ds. Stopni i Tytułów

List do redakcji
W „Pulsie” nr 11 i 12/2004 zostały opublikowane „Listy do redakcji” przedstawiające opinie ich Autorów w odniesieniu do Centralnej Komisji ds. Tytułów i Stopni Naukowych.

Na samym już wstępie ja, jako ja, a nie jako członek kolegium redakcyjnego, pragnąłbym szczerze przeprosić niewymienionego wprawdzie z nazwiska, ale powszechnie znanego Przewodniczącego sekcji medycznej CK za mój osobisty brak należytej reakcji na oszczercze, nieoparte na żadnym dowodzie insynuacje zawarte w jednym z przedrukowanych listów. Kompetencje moralne i naukowe oraz pozycja i wkład do nauki polskiej oczernianego Profesora nie mogą być bowiem nieodpowiedzialnie szargane. W „Pulsie”
nr 12/2004 redakcja przeprosiła
Czytelników i domyślne, ale
obdarzone powszechnym szacunkiem osoby za brak komentarza
do pierwotnego listu oraz brak notatki, że cytowany list nie jest artykułem redakcyjnym.
Aczkolwiek przeprosiny te są
szczere, to jednak z natury rzeczy przybierają charakter formalny
i urzędowy. Dlatego ja pragnąłbym nadać im również osobisty wyraz. Obrażona bowiem została Osoba wymagająca szczególnego
szacunku.

prof. Tadeusz Tołłoczko

PS
Do przeprosin wyrażonych
w ww. liście dołącza się również prof. Wojciech Rowiński

O Profesorze Bohdanowiczu
W „Pulsie” ze stycznia 2005 r. zamieszczono tekst poświęcony osobie prof. Franciszka Bohdanowicza. Pragnę dodać informację o działalności Profesora na Wydziale Lekarskim Akademii Medycznej, Oddziale Stomatologicznym w Łodzi.
Po śmierci prof. Alfreda Meissnera,
w końcu 1952 r., Zakład Chirurgii stracił swojego zwierzchnika i prof. Franciszek Bohdanowicz przez ponad 2 lata dojeżdżał 2 – 3 razy w tygodniu z Warszawy do Łodzi – pełnił bowiem funkcję kierownika tego zakładu. Jego wnikliwy dozór nad katedrą wyrażał się m.in. częstą bytnością w sali zabiegowej Kliniki, podczas zajęć ze studentami.
Jego obecność wprawiała w niejakie zakłopotanie asystentów, którzy
– szkoleni dotychczas przez prof.
A. Meissnera – umieli posługiwać się tylko kleszczami tegoż. A trzeba wiedzieć, że pierwszym ważnym poczynaniem prof. Bohdanowicza było wprowadzenie do użytku wyłącznego kleszczy Bertenowskich, którym jedynie ufał. Asystenci nie mieli innego wyjścia z tej sytuacji, jak przeczekać, kiedy z sali zabiegowej wyjdzie Profesor, aby wtedy, już bez obaw, że będą posądzeni o niesubordynację, posłużyć się przy ekstrakcji kleszczami Meissnerowskimi, które mieli ukryte w zanadrzu, tj. w kieszeni fartucha, nie zaś Bertenowskimi…
w przypadku gdy student, skruszywszy doszczętnie koronę zęba, nie dawał sobie rady (nerwy, silnie ściskany uchwyt kleszczami zęba były tegoż przypadku przyczyną).

lek. stom. Janusz Osiński,
specjalista II st.
b. student z lat 1950-54 w Łodzi

Archiwum