13 lutego 2017

Na temat i do rzeczy

JĘZYK NASZ GIĘTKI

Prof. Piotr Müldner-Nieckowski

Kiedy się obserwuje programy radiowe czy telewizyjne      oparte na bezpośredniej komunikacji ze słuchaczami, widać wyraźnie, jak dużą trudność sprawia ludziom mówienie na temat i do rzeczy. Zwykle zaczynają od zaskoczenia, że są słyszani, stękają, jąkają się i po interwencji prowadzącego audycję ściszają dźwięki odbiornika, które wchodzą w interferencję z mikrofonem telefonu. Po długich pięciu sekundach stękania i porządkowania kabli przechodzą do wstępu, w którym ze swadą i zadowoleniem opowiadają, jak trudno było im się dodzwonić, jak wobec tego bardzo się cieszą, że za dwudziestym razem się udało, i jak bardzo im się podoba program, który odświeża naszą wiedzę o kraju i świecie, a zwłaszcza, jak miły i mądry jest prowadzący i słuszna linia ideowa całego przedsięwzięcia. Trzydzieści sekund – i nadal nie wiadomo, co dzwoniący ma do oznajmienia. Kiedy już doprowadzi dziennikarza do białej gorączki i wykrztusi ów wstęp, zabiera się do wyłuszczania, dlaczego dzwoni, czyli produkuje następny wstęp, tym razem szczegółowy, a więc nadal – jego zdaniem – uzasadniony. Może dodać różne okoliczności, na przykład, że żona się z nim nie zgadza, ale sąsiad z góry jednak tak, ale że to nieważne, z tym że dzieci są na to wszystko obojętne, bo taką to dzisiaj mamy młodzież. Mija następnych trzydzieści parę sekund, czyli łącznie minuta z okładem, a więc akurat tyle, ile było przeznaczone na całą wypowiedź. Wreszcie dociera do sedna sprawy. Jednak zanim i my się tym sednem zajmiemy, pokrótce przeanalizujmy opisany początek wypowiedzi, bo jest niesłychanie znamienny. Rozmówcy przeważnie nie są w stanie pominąć steku oczywistości, muszą je z siebie wyrzucić, przygotowując miejsce na banały następne. Gdyby tego nie zrobili, musieliby także zrezygnować z prezentacji swej osoby, a nawet – o zgrozo – osobowości. Jedyna szansa w życiu. Muszą przedstawić swą wyjątkowość. Nieważne, że nie powiedzieli kompletnie niczego i że dziennikarz podał jedynie ich imię i miejscowość, z której telefonują. To, że nadal pozostają anonimami, do ich świadomości nie dociera. Ważne, że mówią, są na antenie i Polska ma wielką okazję zapamiętać ich epokowe wystąpienie. Teraz przychodzi czas na wypowiedź zasadniczą, ale ponieważ brakuje czasu, dziennikarz przerywa połączenie i resztę sam dopowiada. To wcale nie znaczy, że respondent zrezygnuje z kontaktowania się z tą audycją. Przeciwnie. Będzie miał poczucie niespełnienia. Za jakiś czas zaatakuje nas ponownie. Znowu stracimy minutę na wysłuchiwanie bełkotu. Z minut zaś urosną godziny, dni, tygodnie. Przypomina mi się anegdota opowiedziana przez prof. Jacka Juszczyka (nazwiska uczestników zdarzenia pomijam). Oto na pewnej ważnej konferencji hepatologicznej debatę okrągłego stołu w te słowa rozpoczął badacz z Indii: – A liver is very important part of human body. Angielska przewodnicząca przerwała mu i powiedziała: – Yes, you’re right, dear doctor. Who next?

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum