13 maja 2021

Polowanie na czarownice

Paweł Walewski

Czym jest w praktyce klauzula dobrego Samarytanina? Dla lekarzy przeciążonych pracą w warunkach urągających wszelkim kodeksom i normom oznacza fikcję, która miała być… głębokim ukłonem w ich stronę.

To dość typowa figura, jaką niejednokrotnie władza przyjmuje wobec lekarzy. Kłania się i bije brawo, ale robi to odwrócona tyłem, okazując swój faktyczny do nich stosunek.

Propagandowe oklaski, konferencje prasowe pełne frazesów o poświęceniu, przyrzeczenia podwyżek, a potem pisane na kolanie prawo, które w szczegółach okazuje się gwoździem do trumny lub oznacza wycofanie ze złożonych obietnic.

Nie trzeba w tym miejscu przypominać powiedzenia, że dobrymi chęciami wybrukowane jest piekło, bo to, co od początku pandemii powtarza rząd środowisku medycznemu, a lekarzom w szczególności, jest najlepszą ilustracją zaprzepaszczania szlachetnych intencji. Wpisana jesienią do jednej z covidowych ustaw klauzula dobrego Samarytanina miała również wychodzić naprzeciw oczekiwaniom medyków i stanowić dla nich zabezpieczenie prawne w sytuacjach krytycznych. Innymi słowy chodziło o wyłączenie odpowiedzialności za czyny związane z podwyższonym ryzykiem pomyłki osób wykonujących świadczenia zdrowotne w okresie epidemii. Ale zdaniem prawników wyszła z tego dość nieudolna próba zwolnienia z odpowiedzialności karnej za uchybienia – dziurawa, doraźna, która w dodatku nie jest żadnym oparciem przed sądem.

Czy można lekarzowi wybaczyć błąd? Gdzie się kończy heroiczna próba ratowania życia, a zaczyna przestępstwo? Uregulowania tych kwestii od lat domaga się samo środowisko medyczne, ale na razie politycy stanowiący prawo nie potrafią sobie z tym zadaniem poradzić. Nic im nie pomaga podsuwanie przykładów z niedalekiej Skandynawii ani z antypodów (z Nowej Zelandii), więc tkwimy w zaklętym kręgu obwiniania lekarzy albo medycyny, w której nie da się zaplanować ani przewidzieć wszystkiego. W przypadku 80 proc. pozwów z góry wiadomo, że nie będzie można nikomu przypisać niestaranności, polowanie na czarownice stało się jednak powszechne.

Oczywiście, bezkarność prowadzi do nadużyć „Ale jeśli nie ukrywasz ani nie wypierasz się popełnionych błędów, jeśli pacjenci i ich rodziny wiedzą, że szczerze nad nimi ubolewasz, czasem możesz otrzymać od nich bezcenny dar przebaczenia” – zapewnia dr Henry Marsh, wybitny brytyjski neurochirurg, w wydanej przed kilkoma laty wspomnieniowej książce „Po pierwsze nie szkodzić”. Pisana z pozycji lekarza reprezentującego dziedzinę, w której na stole operacyjnym i poza nim może się wydarzyć niemal wszystko, jest odbiciem dzisiejszej sytuacji w pandemii, kiedy również wielu lekarzy pracuje na granicy ryzyka, z pełną świadomością, że tylko w ten sposób może uratować czyjeś życie.

Może więc pogodzić się z tym, że błędy są wpisane w działalność medyczną, i skupić na tych rażących, a niewynikających z natury profesji? Zawód lekarza ma niestety tę specyfikę, że za popełnione błędy płacą pacjenci (gdy Robert Lewandowski kopnie piłkę nie tak jak trzeba, kibice marudzą i gwiżdżą, a co by się działo, gdyby taka pomyłka kosztowała czyjeś życie?). To również cena rozwoju medycyny. 40 lat temu nie było ryzyka przebicia naczynia podczas rozszerzania tętnic wieńcowych, bo zwyczajnie nikt takiego zabiegu nie wykonywał i ofiary zawału umierały. W wielu dyscyplinach przywracanie zdrowia tysiącom chorych odbywa się kosztem wąskiej grupy, u której powikłania są trudne do przewidzenia lub po prostu wcześniej nieznane. A nieraz takie, którym nie można zapobiec.

Z myślą o takich sytuacjach przyjęto w Polsce klauzulę o dobrym Samarytaninie, ale tylko na czas pandemii, która przecież kiedyś się skończy. I co wtedy? Znów zostaniemy z niczym? <

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum