16 grudnia 2005

Spór o koszyk

Brak przejrzystych zasad udzielania świadczeń opłacanych z pieniędzy publicznych to grzech, który obciąża wszystkich dotychczasowych ministrów zdrowia. Najpierw przez 50 lat żyliśmy w iluzji, że państwo gwarantuje równy dostęp do darmowego leczenia, a teraz tak skutecznie poplątano państwowe z prywatnym, że nikt nie wie, za jakie usługi wolno pobierać opłaty w publicznych placówkach, a co jest niedozwolone. W mętnej wodzie łatwo dochodzi do łamania prawa, tym bardziej gdy bariery dostępu do świadczeń są coraz większe. Jeśli pacjent z wysypką otrzymuje termin wizyty u dermatologa za cztery miesiące, to oczywiście, że wyjmie z kieszeni 50 zł, by lekarz zobaczył go natychmiast.
Z jego punktu widzenia alternatywa – płacić czy czekać – po prostu nie istnieje. Jeszcze jaskrawiej widać to na oddziałach onkologicznych i kardiologicznych, gdzie nie można wyleczyć się z raka ani zawału serca po kilkumiesięcznym oczekiwaniu na zabieg ratujący życie.
Dlatego zapał, z jakim nowy minister zdrowia Zbigniew Religa zamierza zabrać się do tworzenia koszyka świadczeń gwarantowanych (abyśmy w końcu wiedzieli, co za składkę nam się należy, a co nie) jest godny pochwały. Tyle że nie z zapału powinniśmy ministra rozliczać, ale z efektów jego pracy. A na te każe nam czekać przynajmniej dwa lata. To prawda, że nie da się stworzyć owego koszyka w krótszym czasie, bo jak uczą doświadczenia innych krajów, pierwszy rok eksperci spędzą zapewne na porządkowaniu wykazów, a przez kilka następnych miesięcy przyjdzie im dogadywać szczegóły z towarzystwami medycznymi i naukowymi. Nie wyobrażam sobie, by tego rodzaju dokument powstał bez udziału środowisk lekarskich, a zwłaszcza konsultantów w poszczególnych dziedzinach medycznych. Nie sądzę też, by obyło się bez przepychanek i nagonek prasowych
w obronie metod leczenia – tych najkosztowniejszych, a nie zawsze efektywnych – które być może nie zostaną zaakceptowane. Tym bardziej że koszyk niekoniecznie będzie polegać na wymienieniu kilku tysięcy procedur medycznych, lecz na opisaniu standardów,
w jakich poszczególne zabiegi i badania są realizowane. Z wielkim trudem przyjdzie niektórym zaakceptować ten stan rzeczy, a dodatkowo okaże się, że w Polsce w wielu dziedzinach brakuje standardów leczenia i każdy woli zajmować się pacjentami po swojemu – tu „szkoła otwocka”, tam „szkoła pruszkowska”.
Czy Zbigniew Religa i grono ekspertów, którzy wraz z nim będą koszyk tworzyli, zdołają pogodzić tak wiele sprzecznych interesów? Na razie minister nie zdradza, jak chce to osiągnąć. Większość życia spędzonego przy stole operacyjnym nauczyła profesora zdecydowanego i przemyślanego działania, bo taki musi być punkt widzenia chirurga. W polityce ruchem skalpela może kierować nawet salowa. Ü

Autor jest publicystą „Polityki”

Paweł Walewski

Archiwum