15 listopada 2015

Wątpliwości u progu reformy

Trzy pytania do… prof. dr hab. n. med. Marka Kucha, dziekana II Wydziału Lekarskiego Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego, kierownika Katedry i Kliniki Kardiologii, Nadciśnienia Tętniczego i Chorób Wewnętrznych II WL WUM

Panie profesorze, jak ocenia pan zmiany wynikające z wprowadzenia ustaleń Deklaracji Bolońskiej do systemu kształcenia studentów medycyny?
Idee płynące z Deklaracji Bolońskiej oraz kolejnych konferencji poświęconych szerokiemu problemowi umiędzynarodowienia studiów i podwyższenia ich jakości, takie jak: ujednolicenie systemów szkolnictwa wyższego w Europie, rozwijanie systemu kształcenia opartego najpierw na dwóch, a w późniejszych dokumentach na trzech poziomach kształcenia, powszechne stosowanie systemów punktów kredytowych (ECTS), wprowadzenie mobilności studentów i nauczycieli w ramach międzynarodowych programów wymiany, powołanie państwowych komisji akredytacyjnych, współpraca organizacji studenckich, należy uznać za szczytne, właściwie nic dodać. Diabeł jednak zawsze tkwi w szczegółach. Dokumenty unijne mają duży stopień ogólności. Są to programy ramowe, które dopiero trzeba wypełnić treścią, a kraje, które sygnowały te dokumenty, mają różne możliwości finansowe i stosują różne sposoby finansowania studiów. Konieczne jest więc realistyczne przystosowanie możliwości danego kraju do tych ogólnych deklaracji.

W związku z reformą kształcenia medycznego nasuwają się liczne pytania. Zastanówmy się nad najważniejszymi. W 2016 r. dentyści, a w 2017 lekarze – absolwenci studiów medycznych – po raz pierwszy nie będą kierowani na staż podyplomowy. Czy pana zdaniem zniesienie stażu będzie miało wpływ na poziom wiedzy młodych medyków, a jeżeli tak, to jaki? Studia medyczne należą do najdroższych, a uczelnie otrzymują nieadekwatne do potrzeb środki finansowe od ministra nauki i szkolnictwa wyższego. Czy w związku z nadchodzącymi zmianami systemu kształcenia szkoły wyższe otrzymały dodatkowe pieniądze?
Przyznaję, że jako dziekan kierujący wydziałem lekarskim i wieloletni nauczyciel akademicki, mam wiele obaw. Częściowo być może płyną z przyzwyczajenia i są subiektywne. Odkąd pamiętam było sześć lat studiów plus roczny staż. Uznawano, że potrzebny jest siedmioletni okres podstawowej edukacji medycznej.
W pewnym zakresie moje obawy są jednak obiektywne. Zacznę od pozytywów reformy systemu kształcenia studentów medycyny. Niewątpliwie konieczność wprowadzenia reformy mobilizuje do modyfikacji i unowocześnienia procesu nauczania. Tego rodzaju zmiany są co pewien czas wręcz niezbędne. Niewątpliwie potrzebne jest systematyzowanie przybywającej wiedzy. Możliwe jest także skondensowanie nauki w krótszym czasie przez niepowtarzanie na zajęciach klinicznych, prowadzonych na wyższych latach, wiedzy, która była już przekazywana wcześniej, na zajęciach przedklinicznych. Tu jednak pojawiają się pierwsze wątpliwości. Nasi mistrzowie przekazywali nam bowiem maksymę: Repetitio est mater studiorum (Powtarzanie jest matką wiedzy). Wątpliwości jest oczywiście więcej. Skrócenie sześcioletniej nauki do pięciu lat musi się odbyć kosztem części zajęć praktycznych. Szósty rok byłby, zgodnie z założeniami reformy, całkowicie poświęcony praktyce, ale z całą pewnością nie można go uznać za tożsamy z zajęciami praktycznymi przy łóżku chorego podczas dotychczasowych sześcioletnich studiów i następującego po nich rocznego stażu podyplomowego.
Ważny jest też aspekt psychologiczny, a właściwie psychologiczno-praktyczny. Studenci, co w pełni zrozumiałe, chcą jak najwcześniej mieć kontakt z pacjentem. Biorą udział w pracach kół naukowych, chodzą na dyżury właśnie po to, żeby uczestniczyć w szeroko pojętym procesie leczenia chorych. Przesunięcie zajęć praktycznych na lata starsze oddala ich w czasie od tego procesu. Studenci marzą o jak największej ilości zajęć praktycznych. Ważne więc, aby reforma nie zmieniła proporcji zajęć praktycznych i teoretycznych na niekorzyść tych pierwszych, a tym samym nie odebrała studentom tego ważnego „napędu”.
Pozostają jeszcze aspekty czysto techniczne. Aby szósty rok w nowym systemie rekompensował brak stażu, musi mieć charakter niezwykle praktyczny. Jeden asystent powinien się opiekować jednym, maksymalnie dwoma studentami. Takich warunków dotychczasowy system edukacji medycznej nie stwarzał. Nowy system, aby takie warunki stworzyć, wymagałby znacznie większego finansowania. A według mojej wiedzy pieniędzy zarezerwowanych na ten cel nie ma. Trzeba też pamiętać, że przy takim wariancie studiowania Warszawski Uniwersytet Medyczny „zapełniłby” studentami wszystkie szpitale w mieście. Myślę, że analogiczna sytuacja jest w innych ośrodkach uniwersyteckich. Potrzebowalibyśmy nie tylko szpitali akademickich, ale przede wszystkim nieakademickich. Szpitale marszałkowskie, prezydenckie i resortowe (tzw. nauczanie na bazie obcej) musiałyby na to wyrazić zgodę. A co z pacjentami? Przecież jednego pacjenta nie może badać kilkudziesięciu studentów. I ostatni aspekt – prawny, o który pytają praktycznie wszystkie zainteresowane środowiska. Nie jestem osobą kompetentną do rozstrzygnięcia tego zagadnienia, ale pytanie pozostaje: lekarz stażysta ma dyplom ukończenia studiów i jest lekarzem, student szóstego roku pozostaje studentem, czy mają prawo wykonywać te same zabiegi?
Do chwili obecnej zreformowaliśmy już w pełni program czterech pierwszych lat studiów i zbliżamy się dużymi krokami do roku szóstego. Nie ukrywam, że wiąże się z tym pewien niepokój.

Wspomniał pan o tzw. bazie obcej, czyli nauczaniu studentów w szpitalach, które nie są własnością Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego. Jest pan dziekanem II Wydziału Lekarskiego, którego niemal wszystkie kliniki są posadowione właśnie w szpitalach nieakademickich. Jak układa się współpraca?
To najtrudniejszy aspekt funkcjonowania II Wydziału Lekarskiego. Jest dokładnie tak, jak pani redaktor powiedziała – jesteśmy posadowieni (część kliniczna) w przeważającej większości na bazie szpitali nienależących do Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego. Tak było od początku naszego istnienia.
Współpraca układa się bardzo różnie. Są szpitale, przychodnie, nawet ZOZ-y, w których czujemy się doskonale, bo „chcą nas”, chcą uczyć studentów. Ale są też takie, w których dają nam odczuć, że jesteśmy obcy i ledwie tolerowani. Fakt o tyle smutny, że obecna pozycja tych szpitali zbudowana została i nadal jest oparta właśnie na akademickości, a ich włodarze leczą się najczęściej w ośrodkach uniwersyteckich (mamy z tego powodu satysfakcję i oczywiście zapraszamy do nas). Zdaję sobie sprawę, że żyjemy w czasach, w których przede wszystkim liczą się finanse, i medycyna również podlega tym regułom. Gwoli prawdy muszę jednak podkreślić, że jednostki uniwersyteckie, obok instytutów i klinik CMKP, należą na ogół do oddziałów referencyjnych i jako takie powinny być po prostu lepiej finansowane, a wtedy problemy klinik na „bazie obcej” rozwiązałyby się same.
Jako realista, mam jednak inną „filozofię” funkcjonowania II Wydziału Lekarskiego – chciałbym, aby kliniki i zakłady były zlokalizowane w szpitalach i przychodniach, w których chcą z nami współpracować. Staram się więc poszerzać bazę dydaktyczną wydziału i zapraszać do współpracy tych, którzy chcą nauczać studentów medycyny. Okazuje się, że chętnych do współpracy wcale nie jest tak mało.

Pytała Ewa Gwiazdowicz-Włodarczyk

Archiwum