16 września 2006

Po VI Kongresie Polonii Medycznej

W dn. 21-24 czerwca br. w Częstochowie odbył się VI Światowy Kongres Polonii Medycznej, zorganizowany przez Federację Polonijnych Organizacji Medycznych, Okręgową Izbę Lekarską w Częstochowie, Naczelną Radę Lekarską,
Urząd Miasta Częstochowy i Polskie Towarzystwo Lekarskie. Program naukowy objął sesje: etyczną, kardiologiczne, okulistyczne, onkologiczne, psychiatryczne, stomatologiczne, traumatologiczne. – Kongres to możliwość konsolidacji środowisk polskich i polonijnych z całego świata; okazja
do wymiany doświadczeń, przedstawienia zdobyczy nauki, wymiany kulturalnej, pokazania zmian, jakie dokonały się
w naszym kraju przez ostatnie lata – podkreślił przewodniczący Komitetu Naukowego Kongresu Jan BOROWIEC.
(md)

Krzysztof SCHREYER
Pełny obraz wielkiego wydarzenia, jakim był VI Światowy Kongres Polonii Medycznej, mógłby powstać jedynie na podstawie relacji większej grupy uczestników. Wzięło w nim udział ok. 1400 osób. Wszyscy widzieli świetne otwarcie kongresu, ale – jak to bywa podczas dużych konferencji naukowych – następnie wybrali tylko niektóre, szczególnie ich interesujące sesje.
Część naukowa imprezy to przemyślany zestaw istotnych tematów, prezentowanych przez rzeczywiste autorytety. Jednak naukowa ranga kongresu byłaby mimo wszystko sprawą banalną we współczesnym świecie, obfitującym w świetne zloty naukowe, gdyby nie była ona jednym z głównych wyznaczników idei leżącej u podstaw tej wielkiej imprezy. Otóż nadszedł czas, aby polscy lekarze, odnoszący sukcesy naukowe na całym świecie
– zarówno lekarze ze znakomitych ośrodków w Polsce, jak i ci, którzy praktykują na Wschodzie i Zachodzie – zaczęli śmielej tworzyć dobry „układ”; innymi słowy, aby sobie pomagali, czego oznaki, trzeba przyznać, są widoczne od lat. Dlaczego zaraz kongres? Rzecz oczywista, że e-maile dochodzą obecnie nawet do najdalszych postsowieckich republik – ale wciąż się potwierdza stara prawda, że nic nie może zastąpić osobistych kontaktów.
Pilnie i uczciwie uczestniczyłem w sesjach etycznych. Intuicja mnie nie zawiodła. Poruszone na nich zagadnienia rzadko docierają w tak przejrzystej i eleganckiej formie do praktykujących kolegów, którzy na co dzień, mniej lub bardziej świadomie, borykają się z moralnymi dylematami współczesnej medycyny. „Cywilizacja miłości” czy „cywilizacja śmierci” – to wcale nieodległe, wydumane pojęcia; znaczenie posługi lekarskiej, która powinna wykraczać poza kompetencje zawodowe – to nie frazeologia pięknoduchów; mądre posługiwanie się nadzieją – nie jest sentymentalnym luksusem; usuwanie cierpienia za pomocą śmierci – nie stanowi, niestety, tylko makabrycznego żartu; lekarz lawirujący między płatnikiem i pacjentem – to nasza codzienność… To tylko parę przykładów tematów poszerzających widzenie lekarskich spraw codziennych. Wcale niemało. Szkoda, że nie zostały zebrane do publikacji.
Mała Izba częstochowska, umiejętnie wykorzystując znakomity patronat i kilka źródeł pomocy finansowej, w nowoczesnych salach Akademii Polonijnej (kto z nas o niej słyszał?), Politechniki Częstochowskiej oraz Filharmonii zorganizowała świetne sympozja. Ale to nie wszystko. Zespół „Śląsk” w swej siedzibie w Koszęcinie, prócz występu, bawił się długo ze znakomitymi gośćmi z rozległego świata medycyny. Malarze i fotograficy prezentowali swe prace. Przedwojenna fabryka zapałek uruchomiła maszyny. Sportowcy współzawodniczyli, turyści zwiedzali itp.
Uroczystą mszę celebrowano na Jasnej Górze – należy też podkreślić łatwość intymnego kontaktu z tym niezwykłym miejscem poza godzinami oficjalnych ceremonii i turystycznego zgiełku.
Częstochowa była gospodarzem Światowego Kongresu Polonii Medycznej po raz trzeci.
Delegacja naszej Izby (J. Brizińska, A. Misiak, E. Tarasiuk, K. Schreyer) odnawiała stare kontakty i zawierała nowe znajomości. Dyskutowaliśmy m.in. o życiu lekarzy na Białorusi i Ukrainie. Kultywowana, choć tracąca nieco na wigorze polityka pomocy w zaszczepianiu idei samorządowych na Wschodzie, będąca w jakimś wyższym porządku odpłatą za pomoc, jaką kiedyś otrzymywaliśmy z Zachodu, nabrała konkretnych kształtów. Być może o naszym samorządzie będziemy kiedyś mówić w Gruzji.
Zaczęły się wykluwać zarysy projektów, w których nasza, największa w Polsce Izba powinna mieć swój udział. Inaczej po prostu być nie może.

Andrzej MISIAK
Celem mojego uczestnictwa w VI Światowym Kongresie Polonii Medycznej w Częstochowie było przypomnienie dokonań prof. Witolda Janusza Rudowskiego, wielkiego chirurga i uczonego, a także ambasadora polskiej chirurgii na świecie. 10 września br. mija 5 lat od śmierci Profesora.
Kiedy po raz pierwszy jechałem na zjazd Polonii medycznej, targały mną wątpliwości co do sensu istnienia takiej imprezy. Po kilku godzinach obecności w Częstochowie, wśród 1400 zarejestrowanych uczestników z 46 krajów, moje zwątpienie rozpłynęło się w atmosferze radości ze spotkań i wzajemnej życzliwości uczestników: gości z wielu krajów i organizatorów. Przekonałem się, że zjazd taki jest konieczny, i to dla obu stron: polskiej i zagranicznej.
Zagranica, czyli reszta świata, podzielona jest na dwie strefy: Zachód, który w ten czy inny sposób chce się pokazać, spotkać i podzielić swoimi osiągnięciami, notabene nie tylko naukowymi, niekiedy pomóc, ukierunkować nasze zainteresowania medyczne; i polski Wschód kresowy, oczekujący naszego wsparcia, rozgoryczony brakiem konkretnego zainteresowania (czytaj: pomocy) ze strony władz Rzeczypospolitej, ale zadowolony ze spotkań medycznych i towarzyskich w wolnej Polsce. (Czy zapomnieliśmy o polskich lekarzach z Ukrainy, Mołdawii, Białorusi, Republik Nadbałtyckich? Przecież to oni mogą nas leczyć po coraz liczniejszym exodusie polskich specjalistów do UE. Temat do zastanowienia).
Z drugiej strony zjazdowej, a może w jej środku, Polska – gospodarz i organizator tych imprez, łącznik Wschodu i Zachodu. Dla nas w kraju kontakty z Polonią medyczną są bardzo cenne. Mamy przede wszystkim darmowy przekaz najnowszej wiedzy medycznej w wielu dziedzinach (vide: wykład inauguracyjny prof. Tadeusza Malińskiego z Ohio University: Zastosowanie nanomedycyny w chorobach układów: sercowo-naczyniowego i nerwowego). Oprócz tego mamy możliwość porównania tych doniesień z naszą ciężką, źle opłacaną pracą codzienną, której wyniki nie odbiegają zbytnio od standardów światowych.
Po zjeździe nasuwają się również refleksje. Należałoby np. bardziej uwypuklić działalność sekcji historycznej, jeśli taka istnieje, i pokazać obecne i przeszłe sukcesy medyczne Polaków z całego świata.
Moje osobiste sukcesy to niespodziewane spotkanie po latach dr. Marka Stobnickiego, kolegi z roku, obecnie wziętego urologa z Chicago, i jego małżonki Aleksandry. Nowa znajomość z dr. Piotrem Konopką z Paryża, erudytą i gawędziarzem, i wysłuchanie jego ballady – epitafium o dr Ewie Teslar, zmarłej przedwcześnie w ubiegłym roku. Kobiecie, która była bardzo ważną osobą dla Polonii medycznej we Francji (por. „Puls” nr 10/2005 red.).
Ze wzruszeniem słuchałem wykładów Polaków z Kresów wschodnich: dr Heleny Tarnawieckiej – o polskiej medycynie lwowskiej; dr dr Bronisławy Siwickiej, Hanny Struzanowskiej i Krystyny Rotkiewicz – o polskiej medycynie uniwersyteckiej w Wilnie (Wileńskim Towarzystwie Medycznym, 300 latach Szpitala św. Łukasza); o rozwoju onkologii w Uniwersytecie Stefana Batorego – prof. Pelczarze. Po wysłuchaniu tych doniesień nasuwa się pytanie: Czy dwa polskie, niezaprzeczalnie wielkie Uniwersytety: Wileński im. Stefana Batorego i Lwowski im. Jana Kazimierza nie zasługują na większe niż dotychczas zainteresowanie? Przecież 60-letnie zawłaszczenie przez inne narody nie może skreślić kilkusetletnich polskich dokonań w ich murach.
I na koniec jeszcze jedna refleksja – przy takim prezydencie miasta, jak Tadeusz Wrona, wszystko musi się udać. Brawo, Panie Prezydencie Częstochowy. Życzę powodzenia w organizacji obchodów jubileuszowych dr. Władysława Biegańskiego (1857-1917).
Wielkie też brawa i podziękowania dla władz Izby częstochowskiej – przede wszystkim dla przewodniczącego – Zbyszka Brzezina i sekretarza – Mariusza Malickiego. Ü

Archiwum