29 października 2021

Czwarta fala już jest gorsza niż poprzednie

Gdy w szpitalach zaczyna brakować łóżek covidowych i respiratorów, Ministerstwo Zdrowia koncentruje się na… walce z protestującymi, badaniu poziomu zadowolenia pacjentów z pobytu w szpitalu i zmianach w kształceniu podyplomowym.

Karolina Kowalska

Karetki z chorymi na COVID-19 krążące po całej stolicy, poszukiwanie miejsc dla zakażonych w zapchanych szpitalach tymczasowych i dotkliwe braki kadrowe – to nie obrazek ze środka III fali pandemii, lecz sytuacja z ostatniego tygodnia października, określanego przez niektórych jako początek, a przez innych jako środek „pełzającej” IV fali. Kiedy 26 października oddajemy do druku ten numer „Pulsu”, pracownicy ochrony zdrowia nie mają wątpliwości, że sytuacja jest poważna i uwaga rządzących, ze szczególnym uwzględnieniem resortu zdrowia, powinna skupiać się na szpitalach.

Tymczasem, po tym jak wiceminister zdrowia Waldemar Kraska przyznał, że sytuacja jest poważna, i zapowiedział niezwłoczne uruchomienie szpitala tymczasowego na Okęciu, minister zdrowia Adam Niedzielski zwołał konferencję prasową poświęconą zmianom w kształceniu podyplomowym i u boku przewodniczącego Konferencji Rektorów Akademickich Uczelni Medycznych prof. Marcina Gruchały ogłosił plany dotyczące ograniczenia liczby specjalizacji.

Medycy przyznają, że data jest co najmniej niefortunna. Od władz oczekują wytycznych w zakresie przekształcania oddziałów w covidowe. „Kolejny raz Ministerstwo Zdrowia nie przygotowało żadnej strategii i wytycznych postępowania, a szpitale i medycy znowu zostali pozostawieni sami przed faktem rosnącej liczby zakażeń. Czy aby na pewno ministrem zdrowia powinien być nielekarz?” – pytają na Twitterze członkowie Porozumienia Chirurgów „Skalpel”, z których wielu dyżuruje w mazowieckich szpitalach.

Choć od tygodni upominają się o plan walki z czwartą falą, resort zdaje się nie dostrzegać problemu. Uczelnie, urzędy i zakłady pracy nadal funkcjonują stacjonarnie, bez podziału na grupy, a tłumy niezaszczepionych przetaczają się przez deptaki i galerie handlowe. „Deptakami” lekarze nazywają także korytarze w niektórych szpitalach, bo z powodu braku odgórnych zaleceń dotyczących odwiedzin na jednego pacjenta przypada nawet kilku członków rodziny niemających obowiązku okazywania paszportu covidowego.
W ostatni poniedziałek października Komitet Protestacyjno-Strajkowy Ochrony Zdrowia zwołuje pierwszą konferencję prasową poza „białym miasteczkiem” i Centrum Dialogu Społecznego. Miejsce wybiera nieprzypadkowo – plac przed Stadionem Narodowym, który wciąż nie został przekształcony w największy szpital tymczasowy w kraju, ma przypomnieć rządzącym, że fala już tu jest.

– Można powiedzieć, że COVID-19 znów przechodzimy po raz pierwszy. Mamy ogromną liczbę zgonów nadprogramowych i wszechobecne braki personelu w szpitalach, w których jeden lekarz leczy 50 pacjentów, a bywa, że na trzy oddziały dziecięce przypada jeden pediatra – mówi nowy przewodniczący Porozumienia Rezydentów Mateusz Szulca. – Mamy szczere pytanie do pana ministra Niedzielskiego: kiedy dostaniemy jakąś spójną strategię?

Pytanie od tygodni odbija się echem na oddziałach szpitali powiatowych i wojewódzkich, które łóżka internistyczne stopniowo przekształcają w covidowe i wyciągają z piwnic śluzy zdemontowane po III fali, która miała być ostatnia. Szczególnie silnie rezonuje w przedostatni weekend października, kiedy po raz pierwszy w Warszawie nie ma ani jednego miejsca covidowego. – Dyspozytorzy pogotowia odbijali się od jednego szpitala do drugiego, szukając miejsca dla zakażonych w ciężkim stanie, ale dosłownie nie mieliśmy gdzie położyć tych chorych. Młodego człowieka z saturacją 64 proc. nie można położyć na dostawce na SOR, a dysponowaliśmy tylko tym – twierdzi lekarz pracujący w dużym szpitalu w Warszawie.

Zdaniem dr. Tomasza Imieli, wiceprezesa Okręgowej Rady Lekarskiej w Warszawie, system zawodzi, bo zabrakło funkcjonujących w poprzednich falach szpitali jednoimiennych, do których przekazywało się ciężko chorych na COVID-19. – Mimo że od dawna było wiadomo, że czwarta fala nieuchronnie nadejdzie, nie zostały zawczasu podjęte decyzje o uruchomieniu dodatkowych miejsc covidowych. Być może w tabelkach liczba łóżek dla zakażonych na Mazowszu się zgadza, ale Warszawy nie urządza wolne miejsce w Kozienicach, bo dla chorego w ciężkim stanie to za daleko. Nie można sobie także pozwolić na utratę na kilka godzin którejś z karetek covidowych, bo jest ich bardzo mało – wyjaśnia dr Imiela.

O katastrofalnym stanie przygotowań alarmują też przedstawiciele Sejmiku Województwa Mazowieckiego. – Sytuacja poszczególnych placówek od kilku tygodni systematycznie się pogarsza. Wymaga też pilnych działań koordynacyjnych ze strony wojewody mazowieckiego i ministra zdrowia – ocenia Krzysztof Strzałkowski, radny Sejmiku Mazowsza, przewodniczący Sejmikowej Komisji Zdrowia, dodając, że wieści dotyczące covidowej sytuacji na Mazowszu nie są uspokajające, a sytuacja pogarsza się, szczególnie na ścianie wschodniej regionu. – W Szpital Wojewódzki w Siedlcach w części covidowej jest już pełny i występuje problem z miejscem dla kolejnych zakażonych. Prezes placówki ocenia sytuację jako poważniejszą niż u szczytu III fali, uważanej dotąd za najtrudniejszą. Z kolei Wojewódzki Szpital Zakaźny od kilku tygodni zabiega o zwiększenie liczby łóżek covidowych, bo choć formalnie funkcjonuje ich kilkanaście, należy zapewnić miejsca dla 40 chorych, a od początku listopada dla co najmniej 60 – podkreśla Krzysztof Strzałkowski. Ale brak miejsc w szpitalach to nie największy problem tej fali. Jeszcze większym jest brak personelu, niewynikający wcale z protestu medyków (lekarze, pielęgniarki, ratownicy medyczni, diagności laboratoryjni i fizjoterapeuci w „białym miasteczku” przebywają w przerwach między dyżurami i organizują sobie zastępstwa) ani wezwania do wypowiadania przez lekarzy klauzuli opt-out, tylko ze skrajnego zmęczenia morderczą pracą podczas kolejnych fal pandemii.

– Na Lubelszczyźnie, gdzie trzecia fala dotarła szybciej niż do pozostałych województw, lekarze wcale nie garną się do pracy na oddziałach covidowych, choć można tam nieźle zarobić. Wiedzą, że nawet najwyższe stawki nie zrekompensują wyczerpania fizycznego i psychicznego, z jakim wiąże się ta praca. Wolą zatrudnić się w poradni, gdzie stawki są niewiele niższe, ale praca pozwala na zachowanie zdrowia i życia prywatnego. Nie chcą też stwarzać zagrożenia dla pacjentów, bo dyżurując dwie doby z rzędu, naprawdę łatwo popełnić błąd, który może kosztować życie chorego – twierdzi jeden z lubelskich medyków.
Do pracy zgodnej z przepisami kodeksu pracy i „ograniczenia wymiaru zaangażowania zawodowego do poziomu, który nie będzie przekraczał granic bezpieczeństwa zarówno dla siebie, jak i dla pacjenta” w przedostatni piątek października wzywa medyków Naczelna Rada Lekarska.

I choć wydawałoby się, że minister zdrowia powinien popierać te postulaty, komentuje je jako wyraz „skrajnej nieodpowiedzialności”.

– Wiceprezes NRL Artur Drobniak wyraźnie powiedział, że Naczelna Rada Lekarska wzywa lekarzy do pracy zgodnej z normami bezpieczeństwa. Jeżeli minister zdrowia uważa, że praca niezgodna z takimi normami jest naszym obowiązkiem, jest to skandal i namawianie nie tylko do łamania prawa, ale także do stwarzania zagrożenia dla pacjentów – oceniła w rozmowie z „Rzeczpospolitą” dr Renata Florek-Szymańska z Porozumienia Chirurgów „Skalpel”. Dodała, że chciałaby, by do słów ministra Niedzielskiego odniósł się minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro.

– W takim razie wytyczne unijne, które mówią o ograniczaniu czasu pracy do wartości bezpiecznej dla lekarza i pacjenta, też są błędne według ministra? – pyta Krzysztof Hałabuz, członek Okręgowej Rady Lekarskiej w Warszawie, współzałożyciel Porozumienia Rezydentów i prezes Porozumienia Chirurgów „Skalpel”. – Według badań, po 16 godzinach pracy wydajność człowieka i jego koncentracja spadają w sposób bardzo wyraźny i są policzalne w stosunku do promili alkoholu. W chirurgii zaś przykazanie „Primum non nocere” tłumaczy się jako „Nigdy, przenigdy w nocy”, czyli: „Operuj na świeżego” – mówi dr Hałabuz.

A prezes Okręgowej Rady Lekarskiej dr Łukasz Jankowski podsumowuje: – Wydaje się, że Ministerstwo Zdrowia nie rozumie tego, co się dzieje, i traktuje nasze wypowiedzi jak element sporu, a nie obraz rzeczywistości. To doprowadza do pogłębienia się zapaści w ochronie zdrowia, a medycy czują się lekceważeni i pozostawieni sami sobie w walce z wirusem.

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum