15 października 2013

„Zwyczajny” eksponat…

Muzeum Powstania Warszawskiego wzbogaciło się o niezwykły eksponat – okulary.
Zwracają uwagę tym, że są poplamione krwią. Miał je na sobie w chwili śmierci profesor Uniwersytetu Poznańskiego Janusz Zeyland, którego losy wojenne rzuciły do Warszawy.

Był 5 września 1944 r. Profesor Zeyland z dyrektorem Szpitala Wolskiego Marianem Józefem Piaseckim i kapelanem księdzem Kazimierzem Ciecierskim udali się do gabinetu dyrektora w asyście oficera SS. Esesman – nieznany z nazwiska i imienia – okazał się być ich mordercą; wszyscy trzej otrzymali strzały w głowę.
– Te okulary to relikwia – mówi prof. Jan Zieliński z Instytutu Gruźlicy i Chorób Płuc, który przekazał je do Muzeum Powstania Warszawskiego razem z poplamioną kenkartą ks. Ciecierskiego. Okulary otrzymał od dr. Zbigniewa Woźniewskiego, świadka tamtych dni, a kenkartę – od brata księdza.
5 września 1944 r. to jeden z najtragiczniejszych dni Powstania, nazwany później „czarną sobotą”*. O 7 rano rozpoczęło się natarcie wojsk niemieckich z Woli w kierunku Ogrodu Saskiego i Pałacu Brühla. Brały w nim udział oddziały Reinefartha i Dirlewangera, wzmocnione jednostkami pancernymi dywizji SS „Hermann Göring”. Powstańcy bronili się bohatersko, m.in. w pałacyku Michlera (zwanym też pałacykiem Michla), o czym powstała później piosenka, jednak nie mieli szans z przeważającymi siłami niemieckimi.
Hitlerowcy zajęli Wolę i natychmiast przystąpili do mordowania ludności cywilnej. Konwencja genewska nie miała dla nich żadnego znaczenia, o czym gorzko przekonali się mieszkańcy, którzy szukali schronienia w Szpitalu Wolskim (obecnie Instytut Gruźlicy i Chorób Płuc) przy ul. Płockiej.
Jednak zarówno oni, jak i pracownicy szpitala rankiem tego dnia jeszcze nie wiedzieli, co ich czeka.
– Rano zjawił się oficer dywizji, który powiedział dyrektorowi Piaseckiemu, żeby ewakuował szpital, bo zostanie on zniszczony – opowiada prof. Jan Zieliński, inicjator i redaktor książki „Szpital Dobrej Woli” i znawca historii szpitala.
– Piasecki nie widział jednak możliwości ewakuacji ciężko chorych bez transportu, a tego nie miał. Powiedział o tym oficerowi. Niemiec odwrócił się i odszedł.
Po tym spotkaniu prof. Zeyland, dyr. Piasecki i ks. Ciecierski czekali na kolejny ruch Niemców, mając nadzieję, że szpital uda się jednak uratować. Prof. Zeyland towarzyszył dyrektorowi prawdopodobnie dlatego, że doskonale władał niemieckim, ks. Ciecierski – bo być może liczył na szacunek Niemców dla osoby duchownej, co mogłoby mieć łagodzący wpływ na przebieg wydarzeń.
– Pojawił się esesman. Świadkowie mówią, że to był oficer, który prowadził pluton żołnierzy o mongolskich rysach. Zażądał zaprowadzenia do gabinetu dyrektora. Poszli więc tam z nim i z jeszcze jednym żołnierzem. Oficer nakazał prof. Zeylandowi, dyr. Piaseckiemu i ks. Ciecierskiemu stanąć na tle okna. Zabił ich strzałami w głowę – opowiada prof. Zieliński.
Zwłoki znalazł chirurg dr Zbigniew Woźniewski, któremu szczęśliwym zbiegiem okoliczności udało się przeżyć. Zabrał okulary prof. Zeylanda i przechował je jak relikwię.
Po zamordowaniu dyrektora, profesora i księdza hitlerowcy rozstrzelali jeszcze 60 osób personelu szpitala oraz około 300 rannych i chorych. Ten sam los spotkał pracowników i pacjentów szpitala św. Łazarza na Lesznie.
Prof. Janusz Zeyland pochodził z Poznania, stamtąd został wysiedlony w 1940 r. wraz z żoną dr Eugenią Piasecką-Zeyland, docentem bakteriologii na Uniwersytecie Poznańskim. Obydwoje byli laureatami Nagrody Paryskiej Akademii Narodowej Medycyny za udowodnienie bezpieczeństwa i skuteczności szczepień przeciwgruźliczych.
Studia zaczął w 1917 r. w Berlinie, ale przerwała je wojna. Był ochotnikiem w wojnie polsko-bolszewickiej. Studia medyczne kontynuował na Uniwersytecie Warszawskim, ale ukończył je w Poznaniu w 1924 r. Zajmował się głównie badaniami nad gruźlicą u dzieci i młodzieży. W czasie II wojny światowej, po przyjeździe do Warszawy, utworzył wzorcową pracownię chemiczno-bakteriologiczną na terenie Szpitala Wolskiego. Działała od kwietnia 1941 r. pod nazwą Centralne Laboratorium Gruźlicy. W Szpitalu Wolskim zorganizował 26-łóżkowy oddział kliniczny chorób płuc dla dzieci i młodzieży. Był sumiennym lekarzem i świetnym organizatorem. – Z powodu dużych trudności w korzystaniu z piśmiennictwa zagranicznego, wskutek zamknięcia bibliotek, profesor zaznajamiał się z najnowszymi pracami naukowymi raz lub dwa razy w tygodniu w bibliotece Państwowego Zakładu Higieny i codziennie z rana, przed rozpoczęciem zwykłej pracy, referował je współpracownikom – wspominał dr Woźniewski.
Choć trwała wojna, nie zaprzestał badań naukowych, m.in. nad wpływem barwników na prątki. Profesor zorganizował też kurs bakteriologii dla studentów Tajnego Uniwersytetu Ziem Zachodnich i uczniów szkoły dr. Zaorskiego.
„Z pewną nieśmiałością skreślam wspomnienie o człowieku, z którym cały zespół lekarzy Szpitala Wolskiego współpracował i zżył się przez prawie cztery lata. Świadomy jestem niedoskonałości pióra w przedstawieniu osoby, wartości ludzkich i naukowych prof. Zeylanda. Wyjątkowej pracy człowiek, sumienny badacz, skromny uczony, niesłychanej erudycji pedagog, oto w tych kilku słowach można by ująć jego sylwetkę” – pisał dr Woźniewski. Prof. Zeyland został zamordowany jako 47-letni człowiek, w pełni sił. Pozostawił po sobie około 70 prac naukowych w czasopismach polskich i zagranicznych. To wielka strata dla medycyny i Polski, że nie dane mu było pracować i żyć dalej.
Pochowany najpierw na dziedzińcu szpitala, następnie przeniesiony na Powązki, spoczął ostatecznie w rodzinnym Poznaniu.

Justyna Wojteczek

Archiwum