27 stycznia 2023

Nasz lekarski dobrostan

Zgodnie z definicją Światowej Organizacji Zdrowia, zdrowie to „pełen dobrostan fizyczny, psychiczny i społeczny, a nie tylko brak choroby lub niepełnosprawności”. Jako lekarze mamy raczej dobre rozeznanie, jeśli chodzi o choroby i niesprawności. Zajmujemy się chorobami pacjentów, z naszymi własnymi bywa różnie, ale to temat na oddzielny felieton. Czym jest ów tajemniczy „dobrostan fizyczny, psychiczny i społeczny”? Czy zachodnia medycyna poświęca mu wystarczająco dużo uwagi? I najważniejsze: czy potrafimy dbać o swój dobrostan?

autor: MAGDALENA FLAGA ŁUCZKIEWICZ, pełnomocnik ds. zdrowia lekarzy i lekarzy dentystów ORL w Warszawie

Robię w myślach szybki przegląd perspektyw różnych specjalności i podspecjalności lekarskich i z ulgą dochodzę do wniosku, że – szczególnie w ostatnich latach – zachodnia medycyna także widzi człowieka holistycznie, nie tylko jak zbiór jednostek chorobowych, ale w kontekście kształtu i dynamiki jego życia, otoczenia fizycznego, aspektu psychologicznego i społecznego. Zakresy zainteresowań poszczególnych specjalistów coraz częściej się zazębiają i nakładają, do medycyny przenikają wpływy nauk psychologicznych, społecznych, z dziedziny dietetyki i badań nad zmianami klimatu, a nawet zjawiskami społeczno-politycznymi. Wyrazem integracji różnych sposobów widzenia człowieka i praktycznego podejścia, zakładającego, że to, co i jak robimy w każdej chwili życia, ma wpływ na nasze zdrowie (w szerokim rozumieniu WHO), jest powstanie i dynamiczny rozwój nowej dziedziny – medycyny stylu życia. To dziedzina innowacyjna, ale równocześnie nawiązująca do korzeni medycyny, do tego, o czym wiedzieli, choć bardziej dzięki intuicji i doświadczeniu niż badaniom naukowym, starożytni medycy. Czy odpowiada także na pytanie, jak każdy z nas może zadbać o swój dobrostan?

Sprawdźmy.

Oto tzw. sześć filarów medycyny stylu życia:

Wygląda na to, że mamy współczesną, naukowo podbudowaną wiedzę, która uzupełnia coraz lepsze metody diagnostyki i leczenia o to, co jest bazowe, codzienne, zapobiegawcze w najgłębszym znaczeniu tego słowa.

Pora na historię z lekarskiego życia wziętą

Dr W. jest świetnym chirurgiem naczyniowym, odnoszącym sukcesy zarówno jako klinicysta, operator, jak i w nauce. Praca z nim jest dla każdego młodego lekarza niepowtarzalną szansą na rozwój, ale nikt nie może liczyć na taryfę ulgową. W jego zespole nie ma przerw na kawę czy lunch, szkoda na to czasu, zjesz sobie obiad po powrocie do domu. W. pracuje od rana do nocy, wymagając tego samego od swoich współpracowników i podwładnych. Nie wszyscy to wytrzymują, podobnie jak trudny charakter doktora, jego ciągłe napięcie, obsesyjną dbałość o każdy szczegół, potrzebę kontroli, wybuchy złości. Dyrektor szpitala nieśmiało wspominał o tym, że lekarze skarżą się na atmosferę na jego oddziale, ale W. wie, że jest zbyt cennym pracownikiem, by musiał się tym przejmować. Jest typem samotnika, nie ma przyjaciół, ludzie go złoszczą, wydają się głupi, nieambitni, prostaccy, ma ich wszystkich dość. Chodzą słuchy, że był kiedyś żonaty i ma dzieci, ale nikt nie wie tego na pewno. W jego życiu liczy się praca, ciągły rozwój, sukcesy, dążenie do perfekcji. W. nie narzeka na swoje zdrowie, a nawet gdyby coś mu dolegało, i tak nie miałby czasu się tym zajmować. Jego sylwetkę można określić jako „misiowatą”, ale w jego świecie wartości dbanie o to, by być „fit”, stanowi wyraz próżności, więc nie przejmuje się dietą, a stanie przy stole operacyjnym i chodzenie po oddziale uważa za wystarczającą aktywność fizyczną. Podkreśla, że nie ma problemów ze stresem i snem – dwie szklaneczki whisky i pisane pro auctore „zetki” dają mu pełny komfort. Ponieważ zajmuje się najtrudniejszymi pacjentami, mimo wszelkich starań i mistrzowskich umiejętności operatora zdarza się, że któryś umrze. Takie dni są szczególnie trudne, ale dr W. się nie poddaje łatwo słabościom. Ma swoje sposoby znieczulania się, odcinania od emocji. Niektóre można określić jako „medyczne”, inne raczej nie, ale po pierwsze jest lekarzem i wie, jak używać różnych substancji, a po drugie – w końcu wszystko jest dla ludzi.

Czy dr W. jest zdrowy? Przypuszczamy, że może mieć nadciśnienie, hipercholesterolemię, cukrzycę. Załóżmy jednak, że miał szczęście odziedziczyć „dobre geny” i wymienione choroby w badaniu wykluczymy. Zatem – zdrowy? Cofnijmy się do definicji WHO. Brak choroby? Tak. Brak niesprawności? Zasadniczo tak. Pełny dobrostan fizyczny, psychiczny i społeczny? Tutaj nie bylibyśmy tak pewni. Sposób odżywiania, zaniedbywanie higieny snu i aktywności fizycznej oraz niestronienie od używek nie działają z pewnością na korzyść doktora W., choć na razie ustrzegł się przed chorobami dzięki predyspozycjom genetycznym.

Zostają dwa filary medycyny stylu życia: redukcja stresu oraz relacje międzyludzkie. Stres jest wszechobecny w naszym życiu, jest immanentnie związany z medycyną, nie ma szans, by go wykluczyć. Czy jest możliwe osiągnięcie mitycznego „pełnego dobrostanu”, gdy jest się lekarzem, skoro nie da się uciec od źródeł stresu? Nie o ucieczkę wszakże chodzi, lecz o reakcję na stres. Pełnia zdrowia wyraża się tym, że choć w obliczu silnego stresu mobilizujemy siły i jesteśmy w stanie zachować równowagę, umiemy dostrzegać granice, poza którymi stres nas zaczyna „zjadać”, i pilnujemy, by zza tej granicy jak najszybciej wrócić do strefy dobrych proporcji obciążeń i odpoczynku. Dobrostan psychiczny doktora W. poprawiłby się, gdyby zaczął bardziej świadomie monitorować swój stan emocjonalny (kluczem do obserwowania na początek mogą być reakcje ciała) i zarządzać emocjami, nauczył się rozpoznawać, kiedy powinien przystopować, a przede wszystkim zdobył trudną dla niego umiejętność odpoczywania. Strategia radzenia sobie w trudnych momentach za pomocą znieczulania emocji używkami nie wydaje się najlepszym wyborem i może doprowadzić doktora W. do kolejnych problemów zdrowotnych, somatycznych i psychicznych.

A co z relacjami? Czy naprawdę wszyscy ich potrzebujemy? Badania naukowe sugerują, że tak. Ludzie mający dobre, bliskie relacje z innymi (niekoniecznie liczne, ważna jest jakość!) żyją dłużej, są ogólnie zdrowsi, ich układ odpornościowy działa skuteczniej, rany pooperacyjne goją się szybciej, a w przypadku chorób przewlekłych ryzyko pogorszenia się czy poważnego nawrotu jest mniejsze. Są aktywniejsi, częściej odczuwają emocje „pozytywne”, są bardziej zaangażowani w pracę, skuteczniej i bardziej kreatywnie rozwiązują problemy. Świadomość przynależności do jakiejś wspólnoty ludzkiej zwiększa poczucie bezpieczeństwa. Nie ma jednak „wzoru” na ilość i jakość relacji gwarantujących dobrostan. Być może doktor W. doświadczałby pełni dobrostanu psychicznego, gdyby miał jednego bliskiego, zaufanego przyjaciela, któremu mógłby opowiedzieć czasem o tym, jak wszyscy pozostali go wkurzają. Może też od czasu do czasu trochę o tym, że nienawidzi chwil, gdy nie może nic zrobić, bo nie po to został lekarzem, by czuć bezsilność. Że przeraża go, gdy sprawy wymykają się spod kontroli. A może wcale by nie potrzebował o tym mówić, bo posiedzenie razem i pośmianie się z różnych śmiesznych i nieśmiesznych rzeczy by wystarczyło. Może po takim wieczorze następnego dnia byłby spokojniejszy, mniej napięty, nie złościłby się tak o każdy drobiazg, jego ciśnienie i w ogóle funkcjonowanie organizmu byłoby stabilniejsze, przychylniej spojrzałby na współpracowników, być może któryś okazałby się nie tak denerwujący i głupi, jak W. sądził do tej pory. Po takim dniu W. wróciłby do domu w lepszym humorze i może przyszłoby mu do głowy, że krótki spacer jest niezłym pomysłem, a wieczorem zasnąłby bez wspomagaczy…

Możemy snuć dalej historię doktora W., zastanawiając się, jak pozornie mało medyczne zjawisko bycia w relacji z drugim człowiekiem przekłada się na stan zdrowia. Możemy też zostawić doktora W. i pomyśleć, jakimi – nawet pozornie drobnymi – zmianami możemy poprawiać każdego dnia nasz własny, lekarski dobrostan.

PS Doktor W. w rzeczywistości nie istnieje, ale ulepiłam go z mniejszych i większych okruchów jak najbardziej prawdziwych postaci i historii.

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum