22 lutego 2006

„Przyznawanie się” do raka

Zabieram głos jako „trzy w jednym”. Je stem chora na raka, czyli jestem pacjentką. Jestem dziennikarką, która w dodatku przez wiele lat zajmowała się zdrowiem – prowadziłam rubryki zdrowotne w młodzieżowych pismach – „Filipince” i „Jestem”. Wielokrotnie pisałam także o raku. Kiedy po zachorowaniu zajrzałam do swojego archiwum, ze zdumieniem spostrzegłam, że ja o tym wszystkim pisałam, ale zawsze z poczuciem – to mnie nie dotyczy! Teraz także przekazuję młodym ludziom tę wiedzę, którą zdobywałam przez 25 lat praktyki dziennikarskiej – prowadzę specjalizację dziennikarską w Wyższej Szkole Komunikowania i Mediów Społecznych im. Jerzego Giedroycia.
Powiedziałam – jestem chora na raka, ale właściwie tak o sobie nie myślę. „Pacjentka”. „Chora”. „Osoba z rakiem”. Jakiego określenia używam na własny użytek? „Pacjentka”, gdy mówię np: „jestem pacjentką dr. X”. „Chora”? Chorowanie kojarzy nam się z obłożnościa, leżeniem w łóżku, niemożnością wykonywania różnych czynności. No i oczywiście z cierpieniem. Natomiast człowiek, który – a tak było w moim przypadku – dowiaduje się, że ma raka w dość wczesnej fazie, do szpitala idzie się na własnych nogach, w pełni sił. Przecież czuje się świetnie i poza okresami pooperacyjnymi o obłożności nie ma mowy. Zatem kiedy myślę o sobie albo kiedy mówię o sobie, używam określenia: „mam raka”.
Kiedy 9 lat temu znalazłam w sobie to „coś”, co nie było na pewno mną, mówienie o swoim własnym raku nie było czymś tak oczywistym jak dziś. Raka miało się w tajemnicy. Tak się akurat złożyło, że w tym samym czasie, gdy ja stanęłam na swojej ścieżce zdrowia, o tym, że ma guz mózgu, dowiedziała się współpracująca z „Filipinką” Danuta Wawiłow, poetka, której wiersze można znaleźć w podręcznikach podstawówek. To jej zawdzięczam wszystko, co działo się ze mną potem. To Danka Wawiłow pierwsza „przyznała” się do nowotworu, pisząc wstrząsający felieton, zaczynający się od słów: „Drogie czytelniczki, mam guza mózgu!”. I jeszcze dalej: Pan Bóg daje każdemu do udźwignięcia tylko tyle ziarenek piasku, ile da radę podźwignąć. Ani jednego więcej. Wtedy zrozumiałam, że tak trzeba. Trzeba „przyznawać się” do chorowania na raka, bo to pomaga innym, tak jak pomogło mnie.
Już samo słowo „przyznawać się” budzi opór. Przyznajemy się do grzechu, winy, błędu, a tymczasem wszyscy dziennikarze zadają nam to samo pytanie wstępne: „Pani przyznała się do raka?”
***
Niedawno po zakończeniu kolejnego programu o raku odbierałam przez godzinę telefony w telewizyjnej Dwójce. I właściwie pomyślałam, że zamiast tego wystąpienia powinnam po prostu odtworzyć nagranie. Wszystkie bowiem telefony wskazywały na to, że komunikacji: lekarz – pacjent nie ma w ogóle! Były to telefony od kobiet w różnym wieku – albo tych, które mają raka piersi, albo córek, matek czy sióstr chorych na raka. Wszystkie czytały mi wyniki swoich badań i wszystkie prosiły o interpretację. Wszystkie pytały, czy bliskie im kobiety są dobrze leczone, skoro nie miały chemii ani naświetleń, i chciały wiedzieć, czy może znam jakąś alternatywną metodę leczenia – a pewnie znam, skoro żyję. Na moje pytania, czy rozmawiały o tym wszystkim z lekarzami, odpowiadały ze zdumieniem, że nie. Publiczne, telewizyjne „przyznawanie się” do raka sprawia, że inni pacjenci mają większe zaufanie do nas niż do swoich własnych lekarzy. Żadnej z telefonujących kobiet lekarz nie wyjaśnił, co oznaczają tajemnicze liczby i cyfry, nie wytłumaczył, dlaczego nie zastosowano u nich chemii ani naświetlań – nie z oszczędności i braku pieniędzy, nie dlatego, że nie są Kamilem Durczokiem, ale dlatego, że nie było takiej potrzeby. Tak naprawdę mnie również nie wyjaśniono, co oznacza G II na moim wyniku, zakładając poniekąd słusznie, że i tak się dowiem. Lekarz często traktuje pacjenta jak dziecko. Po pierwsze nie rozmawia z nim, tylko z kimś z rodziny, a po drugie – jak dziecku odpowiada wyłącznie na zadane pytania, nie wychodząc z wyjaśnieniami poza tak zakreślone ramy. A my, pacjenci, jesteśmy często tak otumanieni diagnozą: rak, że nie umiemy nawet sformułować pytania. Są zresztą takie pytania, których pacjent nigdy nie zada lekarzowi, ale zada komuś, kto „przyznał się”, że ma raka. Nie można na przykład przed operacją zapytać lekarza, jak to będzie, gdy obudzę się bez piersi. To nie jest pytanie z relacji: pacjent – lekarz. Ani on tego nie wie, ani nam takie pytanie nie przejdzie przez gardło. Dlatego ja ze swoim „przyznawaniem się”
i po ukazaniu się książki do dzisiaj funkcjonuję jako swoiste pogotowie onkologiczne, odpowiadając na wszelkie możliwe pytania.
W moim przypadku „przyznawanie się” do raka zaowocowało czymś jeszcze. Studentki specjalizacji dziennikarskiej, które miały w swoim otoczeniu kogoś bliskiego, kto umarł na raka, chcą się zmierzyć z tym tematem, uporządkować go w sobie, na przykład przez napisanie pracy dyplomowej. Jedna z takich prac jest już obroniona – nosi tytuł „Już mi łatwiej spojrzeć w oczy śmierci. Nowotwory – przełamane tabu”, a napisała ją dziewczyna, której ojciec przez dziewięć lat nie przyznawał się rodzinie, że żyje z diagnozą raka płuc i się nie leczy. Drugą pracę pisze studentka, której chłopak umarł na białaczkę.

***
Nie mogę pominąć relacji językowej: chory – prasa. Odkąd po ukazaniu się mojej książki o chorowaniu na raka („Jak uszczypnie, będzie znak”) zdecydowałam się udzielać wywiadów, zaczęłam też zwracać baczniejszą uwagę na to, co prasa pisze o raku.
I skoro mówimy tu tyle o „mitologii” raka we współczesnym języku, nie sposób nie omówić języka, jakim posługują się media, pisząc i mówiąc o nowotworach.
Przede wszystkim najlepiej, żeby raka miał ktoś znany. Można wtedy zrobić listę zatytułowaną „Oni wygrali walkę z chorobą” i zamieścić zdjęcia. Ten zabieg ma jak zwykle dwie strony.
Z jednej – łatwiej chorować, gdy się wie, że ci z górnej półki też zapadają na raka, z drugiej – pojawia się niepokój – oni mają lepiej, ich leczy się inaczej. Jeżeli chora jest Kowalska, też dobrze, żeby nie była całkiem typowa. Niedawno jednemu tytułowi poleciłam bratanicę mojej koleżanki. Świetnie się nadawała – ma 24 lata, jest po mastektomii i właśnie urodziła dziecko. Występowanie we wszystkich tytułach w roli tej, która „wygrała z rakiem”, doprowadziło Irenę Santor do stwierdzenia w jednym z ostatnich numerów „Wysokich Obcasów”: „Ostatni raz udzielam wywiadu na temat mojego raka, bo ten rozdział chcę uważać za zamknięty”.
Przeglądając artykuły na temat raka, znajdujemy tytuły: „Mój przyjaciel rak”, „Kobiecość nie do wycięcia”, „Rak nie wyrok”, „Działać i już”, „Wygrałem! Ty też pokonasz chorobę”. Tytuły są aktywne, krzepiące i optymistyczne. Tylko co będzie, jeżeli ja tej choroby nie pokonam? Dlaczego Durczok wygrał, a Pawłowski przegrał? Dlaczego Danka Wawiłow dostała więcej ziarenek do dźwigania – i nie udźwignęła? Czy jeżeli mam wznowę lub przerzuty, to znaczy, że źle walczyłem? Rak może nie jest już tematem tabu, ale umieranie na raka ciągle tak. Zresztą kto by chciał czytać o „przegranych”!
Z ulgą jednak stwierdzam, że sensacje bulwarowe typu: szczepionka na raka, cudowny lek glivec, wcześnie wykryty rak jest w 100 procentach uleczalny zdarzają się coraz rzadziej, a teksty są wyważone i padają w nich bardzo ważne stwierdzenia. Że ci znani i lubiani z listy rankingowej chorych na raka wierzą bezgranicznie lekarzom – odrzucając bioenergoterapię i wiarę w ziółka – że rak nie boi się noża i że po prostu trzeba się badać.
Wiem, że lęk i strach świetnie się sprzedają, ale musimy zrobić wszystko, żeby dobrze sprzedawała się wiara i nadzieja. Ü

Anna MAZURKIEWICZ

Anna MAZURKIEWICZ – dziennikarka, autorka książek: „Jak uszczypnie, będzie znak” (powieść o chorowaniu na raka) oraz „To tylko facet” (powieść „kobieca”, poruszająca problem koalkoholizmu). Rozmowę z A. Mazurkiewicz zamieściliśmy w „Pulsie” nr 1/2006

4 lutego
– Międzynarodowy Dzień Walki z Rakiem, ustanowiony na Światowym Szczycie do Walki z Rakiem, zorganizowanym pod egidą prezydenta Francji i dyrektora generalnego UNESCO w lutym 2000 r. w Paryżu.

Nasz felietonista Paweł WALEWSKI otrzymał tytuł „Rzecznika Chorych na Raka” i pierwszą nagrodę w kategorii prasy w ogólnopolskim konkursie dla dziennikarzy za – jak uzasadniła Kapituła Nagrody – „połączenie wiedzy i społecznej wrażliwości w publicystyce onkologicznej w 2005 roku”.

Archiwum