13 lutego 2012

Aberracje umysłowe w temacie recepty

Jerzy Borowicz

Mam kłopoty z zasypianiem. Na tę okoliczność wypisałem dla siebie receptę na nierefundowany lek nasenny nasen (Zolipidem Tartrate). Napisałem, jak mnie uczono, nazwę leku, liczbę tabletek w jednym opakowaniu oraz dawkę poszczególnej tabletki, jak poniżej:
Rp. NASEN tbl. 10 mg 20 sztuk 1 op. Płatne 100 proc.
S – 1/24
– Panie doktorze – rzekła przemiła pani farmaceutka – recepta jest nieważna, bo nie napisał pan sumarycznej ilości leku w jednym opakowaniu. Powinno być napisane 20 tbl. po 10 mg, razem 200 mg. Inaczej nie mogę zrealizować recepty. Ponieważ na recepcie był wypisany tylko nasen (było dużo miejsca na blankiecie), poprosiłem o długopis i dopisałem ogólną liczbę miligramów w opakowaniu. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie kolor tuszu w długopisie. To, co długopisem farmaceutki dopisałem na recepcie (razem 200 mg), miało nieco inny kolor tuszu.
– Nie mogę panu doktorowi zrealizować tej recepty, bo to, co pan dopisał, jest w innym kolorze.
Po raz pierwszy doznałem szoku, bowiem w świetle obowiązujących przepisów ważniejszy jest kolor tuszu niż treść recepty. To pierwsza aberracja. Druga to ingerencja w dawkowanie (przy innym przypadku). Mówienie w aptece, że jestem lekarzem, piszę receptę dla siebie i wiem jak dawkować, jest rzucaniem grochem o ścianę. Trzecia aberracja to wpisywanie adresu na recepcie pro auctore, kiedy tuż obok jest wyraźna pieczątka z adresem lekarza. – Nie mogę zrealizować recepty, nie napisał pan adresu. – Pani magister – rzekłem – mój adres jest na pieczątce. Receptę piszę dla siebie i łatwo mój adres odczytać z pieczątki. – Doskonale pana rozumiem, ale takie są przepisy – odrzekła rozbawiona magister.
Na zakończenie zacytuję fragment felietonu Stanisława Tyma („Polityka” nr 5, 1.02.2012):
„…pojawiłem się w aptece z receptą. – O, źle pan śpi? – zapytał znajomy magister. – Nie – odpowiedziałem. – W ogóle nie śpię. Pokiwał głową ze zrozumieniem i już sięgał po pudełko, ale nagle zauważył, że na recepcie brakuje masy ogólnej składnika tabletek.
– Jest – pokazałem. – Ale cyframi jest, a musi być i cyframi, i słownie. Panie Stanisławie, nic nie poradzę. (…) Następnego dnia upolowałem lekarza.
– Błagam pana, nie może być cyframi, musi być cyframi i słownie. Pojechałem do apteki. Magister docenił moją determinację, uśmiechnął się. Już sięgał po pudełko, gdy nagle powiedział: – Ale tu jest źle PESEL, musi być tylko cyframi, nie może być cyframi i słownie…”.

Świat zwariował.

Archiwum