27 lutego 2015

W kinie siedzieliśmy oniemiali

Paweł Kowal

Wychodziliśmy w milczeniu. Historia nie była „nasza”, a jednak czuliśmy się tak, jakby nas dotyczyła.
„Dług” był wielkim obrazem o polskiej transformacji w jej najbardziej drażliwym punkcie, o tym, w jakich bólach rodziła się polska klasa średnia. Byliśmy po stronie zdeterminowanych przedsiębiorców, tych, którzy mordowali swoich oprawców. Krauze przekonał nas, że racja jest po ich stronie. Historia Sławomira Sikory i Artura Brylińskiego rozgrywała się w swoim strasznym finale w pierwszej połowie 1994 r. Kiedy film wchodził na ekrany pięć lat później, widzowie ciągle kiwali głowami i mówili: „Tak było”. A jednak nie był to zaangażowany program publicystyczny, tylko sztuka przez wielkie S. Krauze potrafił opowiedzieć słowem, obrazem, nastrojem historie i niepokoje pokolenia transformacji jak nikt inny. Za filmem poszedł ruch społeczny. Losy bohaterów powodowały ból głowy trzech kolejnych – realnych, a nie filmowych – prezydentów: Kwaśniewskiego, Kaczyńskiego i Komorowskiego. Obaj nieszczęśliwi przedsiębiorcy dostali szansę na nowe życie, przynajmniej tyle. Nie ochronili ich policjanci, to prezydenci ułaskawiali.
I „Plac Zbawiciela” z 2006 r. był pomnikiem naszej codzienności. Tym razem Krauze nakręcił film z żoną Joanną. Historia znowu była wzięta „z życia”. Znów, siedząc w kinie, czuliśmy, że to nas oszukał deweloper, że to nam zabrał pieniądze, że to my wprowadziliśmy się do mieszkania teściowej, przy placu, na którym otworzą słynną hipsterską Charlottę. Znów filmowe emocje rodziły się z opowieści o zwykłych ludziach. Całe pokolenie transformacji chciało po latach komunizmu tego swojego „M”. Krauze słuchał ludzi, więc pisał dobre dialogi, mówił słowami, całymi frazami pokolenia polskiej wolności – ale mówił o jej wadach, o tym, jak słabe jest państwo, jak słaby polski kapitalizm.
Lata 90. minęły Polakom szybko. Tym po czterdziestce na odrabianiu straconych w komunizmie lat, żeby jeszcze „za młodu” ogarnąć parę rzeczy, wyjechać, coś zobaczyć. Młodszym minęły na dorabianiu się, na biznesach, na marzeniach, że może być u nas tak jak na Zachodzie. Ludzie mniej mieli czasu na pisanie dzienników, wspomnień, cała dekada zlała się w jeden moment zmian, zostały wrażenia. I filmy Krauzego – bez nadmiaru niepotrzebnych drobiaz-gów. Większość Polaków nie musiała na własną rękę walczyć z szantażystą ani nie została oszukana przez dewelopera, ale wszyscy będą mogli pokazać obrazy Krzysztofa wnukom i powiedzieć: „Tak było”.
7 stycznia Krzysztofa pożegnały zaśnieżone drzewa na cmentarzu w Kazimierzu i zaspana po świętach Wisła. Gdzieś mignął bohater „Długu”. Ten Bryliński? Czy filmowy Adam Borecki ulepiony z jego historii? A może Robert Gonera, który zagrał Boreckiego? Krauze chorował długo, w szpitalu nazywali go „nieśmiertelny”. Tyle razy już miał odchodzić, a żył. Ale nie. Straszna wiadomość przyszła w Boże Narodzenie, bo w Wigilię wieczorem mało kto zaglądał do mediów. Odszedł, jakby nie chciał nikogo absorbować za bardzo tą swoją śmiercią…

Archiwum