28 czerwca 2015

Łazienkowy – pan ”Zet”

W latach 50. ubiegłego wieku Szpital Przemienienia Pańskiego był jednym z wiodących szpitali w Warszawie. Półkolisty podjazd do głównej bramy prowadził do holu, który wewnątrz przedzielony był barierką odgradzającą część administracyjną od części szpitalnej. Wąskiego przejścia do szpitala pilnował portier lub łazienkowy, który po godzinach odwiedzin samodzielnie regulował ruchem odwiedzających. Był panem i władcą. Dlatego kieszenie jego fartucha wypełniały banknoty i monety. W tych czasach łazienkowi i portierzy należeli do grupy dobrze „zarabiających” pracowników.
Jednym z nich był pan „Zet”. Uśmiechnięty i grzeczny, zawsze skłonny do usług za niewielką sumę. Oficjalna pensja stanowiła tylko skromny dodatek do jego dochodów. Pan „Zet” miał córkę, uczennicę szkoły pielęgniarskiej pani Mieliwódzkiej. Szkoła zajmowała czwarte piętro w głównym gmachu szpitala. Ja pracowałem, będąc już studentem medycyny, jako technik RTG na trzecim piętrze, u prof. Stefana Łukasika. Bohater opowieści – ojciec wspomnianej uczennicy, postanowił wyswatać mnie ze swoją córką. W tym celu zostałem zaproszony na herbatkę do państwa „Zet” mieszkających w pobliżu szpitala. Kiedy przekroczyłem próg, zdziwiłem się niepomiernie bogatym wystrojem (nowobogacko-drobnomieszczańskim) mieszkania: dywany na podłodze, telewizor (rzadkość w tych czasach), kryształowe kieliszki w serwantce itd. Podwieczorek minął w przyjaznej atmosferze, tylko jakoś nie mogłem się zakochać w córeczce. Wystrój mieszkania był rezultatem napiwków uzyskanych przy „bramce” szpitalnej.
Pan „Zet” miał około 50 lat. Był zawsze schludnie ubrany, miły dla pacjentów i odwiedzających. Któregoś popołudnia zawoził windą szpitalną na oddział okulistyczny pacjentkę ze wsi, której groziła ślepota w następstwie oparzenia wapnem. W połowie drogi panu „Zet” coś odbiło. Oświadczył pacjentce, że jest lekarzem ginekologiem i że przed badaniem oczu musi zbadać ją ginekologicznie. „Ginekologicznie” ją zgwałcił.
Wybuchła afera na cały szpital, oczywiście wkroczył prokurator. Sprawa była przez wszystkich komentowana, niektórych również śmieszyła. Wspomnę, że pan „Zet” miał miłą i zadbaną żonę w średnim wieku. Gdybym zakochał się w córeczce, miałbym rozrywkowe życie.
I tak się skończyła jedna z wielu przygód szpitalnych podczas mojej pracy w tej placówce.
O Szpitalu Przemienienia pisałem już w „Pulsie” (nr 12 z 2002 r.).

Jerzy Borowicz

Archiwum