29 marca 2014

Rozsypane społeczeństwo

Janina Jankowska

Coraz silniej odczuwam to wszystko, co stało się z nami, naszym społeczeństwem po 1989 r. Przewartościowanie całego naszego życia. Dano nam możliwość korzystania z wymarzonego wolnego rynku, łudząc hasłami, że wszystko od nas zależy, że trzeba brać życie w swoje ręce. Niewidzialna ręka rynku uporządkuje gospodarkę według obiektywnych, racjonalnych kryteriów. Rodzi się kusząca paleta ofert, jak korzystać z życia. „Jesteś tego warta” – mówią pierwsze reklamy mydełka „Fa”. Od ciebie zależy, czy po to sięgniesz. Tak się niewinnie zaczęło. Ruszyli Polacy z impetem. Najpierw rozkładali stoliki przed Pałacem Kultury i na wszystkich możliwych miejscach w całym kraju. Łatwiej było tym, którzy ze stanowisk w dawnym aparacie partyjnym lub państwowym wskoczyli do rad nadzorczych i zarządów nowych banków, sprywatyzowanych firm, zagranicznych korporacji lub nowo powstałych spółek Skarbu Państwa. Rozkwitły kantory przy granicy, prywatne sklepy, szkoły, agencje państwowe i prywatne. Zaczęliśmy sięgać nie po mydełko „Fa”, które już znikło z oferty, ale po nowe gadżety, które budowały status. Luksusowe apartamenty, dobre dzielnice, podmiejskie domy z ogrodem zaprojektowanym profesjonalnie, ekskluzywne hobby, podróże, samochody, markowe ubrania, zegarki, kosmetyki itp. Te dobra zaczęły być miarą sukcesu zawodowego i życiowego.
Rozsypało się nasze społeczeństwo na cząstki mniejsze lub większe, konkurujące ze sobą, częściej wrogie, przy grubszym podziale walczące ze sobą o główny ster rządzenia państwem. On daje władzę nad innymi, profity, stanowiska i podział na tych, którzy je rozdają i którzy je otrzymują.
Wraz z wejściem do UE aspirujemy do standardów zachodnich i wspólnej waluty. Awansowaliśmy. Biedny – zaczęło znaczyć niezaradny, leniwy, roszczeniowiec, do tego często alkoholik. Sam sobie winien, a chce żyć na cudzy koszt. Element kryminogenny.
To przed nim najbogatsi zamykają się w ekskluzywnych osiedlach za szlabanami, przy których ochroniarze w budce pilnują spokoju i bezpieczeństwa. Nawet poczciwe gierkowskie bloki zaczęły naśladować ten luksus. Przejścia między ulicami zamknęły ogrodzenia z domofonami. Już nie można przejść na skróty. Oprócz osiedlowego, każdy w swoim mieszkaniu otoczył się dodatkowym szlabanem. To oczywiście obraz wielkich miast, gdzie sąsiedzi się nie znają, nawet jeśli mówią sobie „dzień dobry”. Jesteśmy sobie obcy, nieżyczliwi, w najlepszym wypadku obojętni. Tworzą się oczywiście małe wspólnotowe kręgi, najczęściej związane interesem, rzadziej ze wspólnymi kłopotami. Potrzebę kontaktu z drugim człowiekiem zaspokajają portale społecznościowe w Internecie. Coraz częściej słyszy się narzekania ze strony wykładowców wyższych uczelni, pracodawców, od ludzi kierujących różnymi grupami zadaniowymi. Polacy nie potrafią pracować w zespole.
To zbiór indywidualistów nastawionych na własne, prywatne cele i osiągnięcia. Wszędzie węszymy interes.
Jak nasz – to w porządku, jak cudzy – to afera. Decydują partie – korporacje nowocześnie zarządzane profesjonalnym PR. Nie ma już dyskusji wewnątrzpartyjnych na niższych szczeblach. Przyjeżdża ze stolicy kompetentny polityk i mówi, jaki jest aktualny kierunek. Zebranie się kończy.
Coraz bardziej czuję się w tej atmosferze niekomfortowo. W jednej organizacji SDP dwa wrogie sobie obozy: autorzy i przedstawiciele bohaterów książki „Resortowe dzieci”. Żadnej komunikacji.
Przypomina mi się czas chyba w moim życiu najpiękniejszy. „Karnawał »Solidarności«” – jak z samoironią dziś o tym okresie mówimy. Jak to było możliwe, że nie czuło się wtedy granic między ludźmi? W „Solidarności” wszyscy mówili sobie na ty, przy pierwszym spotkaniu pojawiało się poczucie więzi. Coś nas łączyło. Nawet komuchy były częścią mojego świata. Prowadziło się z nimi dialog, rozmowy rządowe z KK „Solidarność”. Zrywane, odnawiane, bo kręcili i oszukiwali. Wykazywano ich nieuczciwość w prasie związkowej, bo do anteny Polskiego Radia i TVP nie dopuszczali. Spotykało się ludzi zaangażowanych, zapalonych do działań na rzecz innych. Górnicy i hutnicy strajkowali, by nauczycielom i służbie zdrowia podnieść płace, zmienić warunki, wypuścić uwięzionych itp. To było cudowne społeczeństwo. Ludzie sobie pomagali. Byli blisko siebie. Powiem więcej, nawet ci po tamtej stronie, sekretarze POP PZPR, a nawet wyżej, w prywatnym kontakcie okazywali szacunek.
Dziś słowo szacunek nie istnieje. W obiegu społecznym nic nie znaczy.

Archiwum