16 września 2008

Eros na Olimpie

Jan Parandowski w swojej pięknej książce pt. „Eros na Olimpie” tak pisał we wstępie: „(…) z mitów greckich brałem tę lub ową bajkę i rozsnuwałem ją dla własnej przyjemności”. Miałam szczęście poznać tego wspaniałego pisarza i wybitnego znawcę antyku. Jan Parandowski zachęcił mnie wówczas, abym próbowała pisać powiastki na tematy zaczerpnięte z mitologii. Pierwsza – „Kaliope i poeci” – ukazała się w „Pulsie” nr 8 w 2002 r. Ta, którą wybrałam tym razem, tematycznie wiąże się z Erosem.

Popołudnie Fauna
Kiedy Mars spłodził z Reą syna Fauna, był marzec i cała przyroda budziła się do życia. Rodzice postanowili oddać go do dziadka – Saturna, opiekuna rolników i pasterzy, nie chcieli bowiem, aby ich syn wzrastał w atmosferze bitew i szczęku oręża wojowników. Saturn, z natury dobrotliwy, kochał spokój. Objął pieczę nad wnukiem. Mały Faun obchodził z dziadkiem łany zbóż, trzymając w dłoni sierp. Uczył się udzielać mądrych rad rolnikom i pasterzom, a w czas burzy przepędzał pioruny.
Faun wyrósł na pięknego młodzieńca, a cały ród męski czcił go również jako boga płodności ze względu na wyjątkowy dar natury w postaci okazałego fallusa.
W młodości Faun nie miał rogów ani ogonka, tylko z tyłu wyrastały mu małe skrzydełka o barwach tęczy, nadające mu wygląd elfa. Wstydził się ich, bo były przeciwieństwem męskości.
W późnych latach dorosłego życia jego dobrotliwa natura uległa przeobrażeniu. Przestał opiekować się rolnikami i pasterzami, przestał też uprawiać ziemię – ta zaś odpłaciła mu nieurodzajem. Faun stał się złośliwy, straszył wszelkie stworzenia, a nawet wyrządzał szkody. Mówiono, że odmieniła go tak nieszczęśliwa miłość – pierwsze doznania pieszczot bogini Eos i gorycz porzucenia. W rozpaczy oczekiwania na powrót swojej bogini, Faun krył się w gęstwinie lasu, aby ukryć przedziwną przemianę, jaką nagle zauważył u siebie. Wśród gęstej fali loków wyrastały mu małe rogi. Snuł się wieczorami jak błędny rycerz i wspominał ten najważniejszy dzień w swoim życiu, kiedy z chłopca stał się mężczyzną. Szum krwi zagłuszał śpiew ptaków, bezboleśnie odpadły mu motyle skrzydełka. Jego soki opryskały ziemię, z której zaczęły wyrastać lilie. Chwiejnym krokiem wszedł do źródła, aby ostudzić rozpalone ciało, a potem zmęczony padł na mchy w cieniu drzew.
Było popołudnie, gdy nagły błysk oślepił go na krótką chwilę. Ujrzał złotolicą i różanopalcą boginię Eos, która szła w jego stronę, rozsiewając zapachy macierzanki, leśnych malin i miodowych lip. Rozplątując swoje zwiewne szaty, Eos, ciepła i drżąca pragnieniem, przywarła do jego ciała. Chciał krzyczeć, owładnięty nieznaną falą rozkoszy, ale jego usta przyjęły tylko dar jej pocałunków. Była nienasycona – nie bez powodu krążyły pogłoski, że jest kochliwa, że wybiera sobie pięknych, młodych kochanków, a potem ich porzuca.
Miłosną biesiadę przerwał tętent koni. Złocisty wóz zaprzężony przez Świecącego i Błyszczącego zajechał po Eos. Faun wstał i krzykiem ogłosił swą radość z poznania miłości, a echo niosło jego głos aż do bram Jutrzenki, bogini Eos. Potem w szale szczęścia tańczył i śpiewał przez całą noc i następny dzień. Niecierpliwie czekał popołudnia, wznosząc do nieba ręce w błagalnym geście.
Ale Eos więcej się nie zjawiła. Jej nowym kochankiem został piękny Trojańczyk Titonos, z którym miała syna Memnona. Nie zaznała jednak szczęścia. Żyła w smutku, bo straciła swego jedynaka, którego w walce zabił Achilles. I choć Zeus na jej prośbę uczynił Titonosa nieśmiertelnym (jednak, przez zapomnienie, bez wiecznej młodości) – rozpaczała przez wszystkie noce, a łzy spadały rosą na ziemię. Faun zaś każdego popołudnia tańczył, przygrywając sobie na fletni, w obłąkańczym zapamiętaniu namiętności i tęsknoty.
Do dziś „Popołudnie Fauna”, kompozycja orkiestralna Claude’a Debussy’ego napisana pod wrażeniem poematu Stefana Mallarmégo, zachwyca i wzrusza, podobnie jak układ baletowy, wzorowany na Niżyńskim i Diagilewie, emanujący zmysłowością i tęsknotą za ułudną chwilą szczęścia.

Anna BIEŻAŃSKA

Archiwum