27 października 2008

Uważam, że…

22 września br. podczas konferencji „Reforma ochrony zdrowia: potrzeby-wyzwania-korzyści” zorganizowanej przez pielęgniarki w Głuchołazach minister zdrowia Ewa Kopacz zapowiedziała zmiany w prawie. Wyjaśniała, że „chodzi o te samodzielne czynności, które pielęgniarka może samodzielnie, bez obecności i zlecenia lekarza, zrobić. To się wiąże z moim pomysłem, aby lekarzy dyżurnych grupować na oddziałach, żeby jednak większość odpowiedzialności spadała na pielęgniarki”. Tyle komunikat zamieszczony na stronie internetowej Ministerstwa Zdrowia.
Pracuję w ochronie zdrowia ponad trzydzieści lat (nie licząc okresu studiów) w różnych placówkach (szpitale miejskie, kliniczne, przychodnie, pogotowie ratunkowe) i bardzo szanuję zawód pielęgniarki. W trakcie tych lat poznałem także te najlepsze zawodowo. Z całym szacunkiem dla tego zawodu nie mogę wyobrazić sobie jednak pielęgniarki, która wykonuje czynności bez zlecenia lekarza. Myślę oczywiście o czynnościach medycznych a nie o podaniu wody do picia itp. Nie znam kraju (myślę o krajach cywilizowanych), w którym personel pomocniczy – a do takich należy zawód pielęgniarki – może podejmować działania samodzielnie bez zlecenia lekarza (z wyjątkiem rozpoczęcia akcji reanimacyjnej, którą to powinien podjąć każdy obywatel, który ma o tym trochę pojęcia).
Ciekawe, co na to pacjenci, firmy ubezpieczeniowe, sądy, a także same pielęgniarki. Ileż to razy na dyżurze słyszałem – Panie doktorze niech pan coś zrobi, nie mogę wkłuć się do żyły, założyć sondy, cewnika… (!)
Jeśli chodzi o drugą część pomysłu, o którym czytamy w komunikacie Ministerstwa Zdrowia, dotyczącą „grupowania lekarzy dyżurnych” to chyba chodzi nie o grupowanie na oddziałach tylko w szpitalu, czyli pewnie chodzi o tzw. dyżury szpitalne. A te przecież już od pewnego czasu w niektórych szpitalach są wprowadzone. Wielu dyrektorów, po okresie próby, wycofuje się jednak z tego pomysłu (pozorne oszczędności, czasami więcej szkody niż pożytku). Myślę, że ten, kto pisał ten komunikat albo nie ma pojęcia o systemie ochrony zdrowia, albo chciał zaszkodzić ministrowi zdrowia, „wkurzając” przy okazji lekarzy.
Chyba, że się mylę i ma to być faktycznie antidotum, wątpliwej jakości, na coraz większe w Polsce braki specjalistów z różnych dziedzin medycyny, dodatkowo obciążonych biurokracją. Dzisiaj, po wprowadzeniu jednorodnych grup pacjentów (JGP), część naszych koleżanek i kolegów poświęca około 30% czasu pracy na kodowanie i sprawozdawczość dla NFZ-u (ciekawe o ile to wydłużyło kolejki?). Pomysł ten „idzie w parze”, ze znaną na razie z doniesień medialnych, propozycją Ministerstwa Zdrowia, aby lekarze obowiązkowo zgłaszali rozpoznane ciąże urzędnikom Ministerstwa. W konsekwencji będzie to prowadziło do sprawdzania, czy doszło do porodu, a jeśli nie to do prowadzenia dochodzenia, z jakiego powodu porodu nie było. Te dodatkowe zajęcia „śledcze” poprawią niewątpliwie dostępność do kolejnych grup specjalistów i spotkają się z entuzjazmem lekarzy i pacjentek. Ginekologów w tym przypadku zastąpią pewnie położne a nie pielęgniarki.
W cytowanym przeze mnie komunikacie jest jeszcze akapit informujący, że na „uzupełnienie wykształcenia pielęgniarek” w latach 2007-2013 „mamy zaangażowane 180 mln złotych” z budżetu Ministerstwa Zdrowia. Myślę, że są to wyrzucone w błoto pieniądze z naszych podatków. Pracowałem z kilkoma pielęgniarkami, przed i po „uzupełnieniu przez nie wykształcenia”. Jedyna różnica, jaką stwierdziłem u nich to większa „pewność siebie” a nie większa wiedza i umiejętności. Informacja ta w momencie, kiedy zbliża się okres rozliczenia za kształcenie ustawiczne polskich lekarzy, na które to kształcenie państwo nie daje nam ani złotówki, a które kosztuje niemałe pieniądze, to przysłowiowy kij w mrowisko.
I na zakończenie jeszcze jedna uwaga, także związana z finansami. Otóż po ostatnim spotkaniu w Ministerstwie Zdrowia poświęconym refundacji za zadania przejęte przez samorząd od administracji państwowej zrozumiałem wreszcie pojęcie taniego państwa. Otóż oznacza to ni mniej ni więcej, że od wielu lat, w ramach oszczędzania, państwo przekazuje samorządowi lekarskiemu „refundując” mu koszty realizowania zadań zleconych (rzecznik odpowiedzialności zawodowej, sąd lekarski, rejestr lekarzy) tylko ok. 40% wydanych pieniędzy, a resztę de facto pokrywają lekarze z własnej kieszeni (czytaj – ze swoich składek). I nic nie wskazuje na to, by ta sytuacja uległa zmianie – na to pieniędzy nie ma, jak po raz kolejny usłyszeliśmy.
Mam propozycję rozszerzenia takiej formuły „taniego państwa” na parlament, rząd, partie polityczne itp. Niech np. część uposażeń członków tych gremiów będzie przeznaczana na finansowanie zadań przez nich wykonywanych.
A wtedy może znajdą się w budżecie państwa pieniądze na dokształcanie polskich lekarzy i lekarzy dentystów a nie tylko pielęgniarek.

Archiwum