3 lipca 2009

Wojna oczami dziecka – od Buczacza do powstańczej Warszawy

cz. II
Cz. I zamieściliśmy w „Pulsie” nr 6/2009

Powstanie
„W dniach poprzedzających wybuch Powstania atmosfera w Warszawie była napięta. Armia Czerwona zbliżała się do Radzymina. Nad Warszawą w biały dzień latały Kukuruzniki, małe rosyjskie dwupłatowce, rzucając ulotki. Babcia zaprowadziła mnie na Krakowskie Przedmieście, żeby mi pokazać wycofujące się wojska niemieckie. Co za szczęście dla nas! Oni po czterech latach uciekają. To nie byli zwycięzcy, ale idący pieszo zmęczeni żołnierze, kolumny konnych furmanek z rannymi”.

„Drugiego dnia po południu wyszliśmy z domu na ulicę. Na latarniach wisiały biało-czerwone flagi, obcałowywano młodych ludzi z opaskami na rękach. Okna Arsenału wypełniono ogromnymi belami papieru, co miało chronić przed kulami. Budowano barykady na Lesznie i na ul. Przejazd. Ta ostatnia była zbudowana z płyt chodnikowych, worków wypełnionych piaskiem, mebli i różnych rupieci. Do jej budowy ja też się przyczyniłem, nosząc wyrwane z jezdni brukowce. Była na pewno dobrą osłoną przed obstrzałem z broni ręcznej, ale jak się później okazało, żadną przeszkodą dla czołgów.

Oczywiście ja też chciałem walczyć i mieć biało-czerwoną opaskę, dołączając do harcerzy i zostając łącznikiem. Na szczęście >>rada rodzinna<< wybiła mi to z głowy. Miałem tylko dziewięć lat”.

„Po pierwszych dwóch-trzech dniach euforii zaczęło się życie w oblężonym mieście. W piwnicach przekuwano otwory w ścianach łączących sąsiednie domy, aby umożliwić bezpieczne poruszanie się w rejonie. Robiono to również na piętrach. Z mieszkania po drugiej stronie klatki schodowej na naszym trzecim piętrze, mimo że okna wychodziły na podwórze, można było przejść przez otwory przebite w ścianach szczytowych do trzech domów z oknami na Leszno.

Zaczęły się obstrzały artyleryjskie z armat lub dwunastolufowych moździerzy, zwanych szafami, bo w momencie wystrzału słychać było przerażający hałas. Sztukasy, nurkujące samoloty szturmowe, rozpoczęły regularne naloty”.

„Trzeciego lub czwartego dnia Powstania my, tzn. Mama, Babcia i trójka wujostwa Śliwów, przenieśliśmy się do piwnicy. Siedzieliśmy na zaimprowizowanych ławkach. Nasłuchiwaliśmy odgłosów wybuchów, starsi rozchwytywali podziemną prasę i przekazywali sobie wiadomości o rozwoju walk. Przewijała się w nich nadzieja, że już jutro Rosjanie zdobędą Pragę, że już jutro polscy spadochroniarze z Anglii wylądują w Śródmieściu, że setki alianckich samolotów zrzucą tyle broni, że uda się bronić Warszawy do czasu przyjścia Rosjan. W ciągu dnia siedzieliśmy w piwnicy, nocą, kiedy zmniejszał się obstrzał artyleryjski i nie było bombardowań, spaliśmy w naszym mieszkaniu na trzecim piętrze. W tym czasie była jeszcze elektryczność i woda z wodociągów. W okupowanej Warszawie większość mieszkańców, w tym moja Mama, miała zapasy żywności”.

„Nie wiem, którego dnia Mama zapakowała do dwóch wielkich skórzanych waliz pokrytych sukiennymi pokrowcami srebrne sztućce, futra i roczniki ?Polski Morskiej i Kolonialnej?, czasopisma, które czytał Ojciec, i zakopała je w piwnicy”.

„Z frontu walki zaczęły napływać niepokojące wieści. Zdobywając barykadę po barykadzie, dom po domu, Niemcy posuwali się ulicą Leszno. Z barykady na rogu ulic Przejazd i Leszno widać było palące się domy na wysokości sądów. Dochodziły wieści o rozstrzeliwaniu ludności cywilnej. Zwiększył się obstrzał artyleryjski. Niemcy byli coraz bliżej”.

Matka
„11 sierpnia po południu ?rada rodzinna? oceniła, że sytuacja jest niebezpieczna. Niemcy mogą w każdej chwili nadejść. Trzeba się przenieść do ciotki Jadzi na Bonifraterską, prawie pośrodku Starówki. Dźwigając tobołki, nasza szóstka wyszła z domu. Mieliśmy iść wzdłuż Arsenału na Długiej, przez nieistniejący dzisiaj Pasaż Simonsa do Ogrodu Krasińskich, dalej na plac Krasińskich, a stamtąd już niedaleko, wzdłuż murów getta, na Bonifraterską. Na przedzie szedłem ja z Babcią. Reszta za nami, dźwigając toboły. Na wysokości Pasażu Simonsa usłyszałem krzyk: „Chowajcie się, czołg!” i huk wystrzału. Padliśmy na ziemię. Były chyba jeszcze dwa wystrzały – nie jestem pewien. Zaległa cisza. W powietrzu unosił się kwaśny zapach powstający po wybuchu pocisku. Ten zapach miałem poczuć jeszcze kilka razy w czasie Powstania i nigdy go nie zapomnę. Babcia miała zakrwawioną twarz. Zacząłem rozpaczliwie krzyczeć: „Pomocy! Sanitariuszki!”. Zjawiły się. Zaprowadzono nas przed Arsenał.
W zagłębieniu przy jego prawym skrzydle leżały cztery ciała. Przerwa w pamięci.
Po jakimś czasie ktoś zaprowadził nas do leżących już wewnątrz Arsenału, pod kolumnadą, naszych bliskich. Leżeli na noszach. Wujek Jasio nie był zakrwawiony. Nie żył. Nie pamiętam już dziś, która z nich – ciotka Janka czy Aneta – jedna była cała pokryta krwią, druga miała nogę poniżej kolana wiszącą tylko na skórze. Powiedziano mi, że obie nie żyją. Widziałem, że Mama oddychała. W okolicy prawej brwi miała niedużą ranę. Przez ranę na tyle głowy widać było tętniący mózg. Babcia kazała mi pocałować Mamę i poszliśmy. Gdy wychodziliśmy z Arsenału, Mama jeszcze żyła.

Chyba jeszcze w Arsenale dowiedziałem się, że niemiecki czołg, jadąc ul. Leszno, skręcił w Przejazd i rozwalił postawioną tam barykadę, jakby była zrobiona z pudełek od zapałek. Dojechał do początku ul. Długiej, oddał kilka strzałów w kierunku Arsenału i nieniepokojony powrócił na Leszno”.

„Całą czwórkę pochowano w tym samym miejscu, gdzie zginęli: w zagłębieniu byłej fosy przy prawym skrzydle”.

Exodus
Na Bonifraterskiej reszta rodziny chroni się w piwnicy. „Znaleźliśmy miejsce pod schodami. Obok naszego legowiska przebito otwór łączący z piwnicami sąsiedniego domu. Co jakiś czas przechodziły tędy oddziały partyzanckie”.

„Któregoś dnia ?szafa? zaskrzypiała głośniej niż zwykle. Babcia, pod wpływem odruchu, wciągnęła mnie do przejścia między domami. Rozległ się głuchy wybuch i straszliwy łomot. Cztery piętra stropów zawaliły się na ludzi będących w piwnicy. Mieliśmy szczęście, podwójna ściana szczytowa domów uratowała nas przed zasypaniem”. Nowe schronienie znajdują w kolejnej piwnicy – na Franciszkańskiej. „Sale piwniczne były ogromne, mieściły po kilkanaście legowisk. Skończyły się dostawy elektryczności i życie toczyło się w świetle przenikającym z okienek piwnicznych, przy świecach, lampach naftowych i karbidowych. Na tej sali kobieta urodziła dziecko, dwa inne noworodki zmarły. Pamiętam, że przez kilka dni mieliśmy do jedzenia przesycone cukrem owoce, bo dostano się do magazynu jakiejś cukierni”.

Kiedy Niemcy zdobyli pobliską Wytwórnię Papierów Wartościowych, dwie kobiety z chłopcem przenoszą się na Świętojerską. „Schodziliśmy do piwnic jednego domu, aby przez wybite w ścianach otwory przejść do następnego. Wychodziliśmy klatką schodową na podwórze i do następnej klatki, do piwnic – i tak szliśmy, dla mnie bez końca”.

„Siedząc w piwnicy obok Babci, kładłem głowę na jej kolanach i zasypiałem. Pewnego razu miałem wspaniały sen. Śniło mi się, że jem kotlety schabowe.

Na Świętojerską przenieśliśmy się już pod koniec Powstania na Starówce. Nie wiem, po ilu dniach walki ustały, a ludność cywilna musiała opuścić dzielnicę”.

Wczesnym rankiem doszli piwnicami do Rynku Nowego Miasta, gdzie czekali Niemcy. „Kazano nam ustawić się w kolumnę i maszerować. Było gorąco. Chciało się pić. Pod wieczór dotarliśmy do dworca. W pobliżu były ogródki działkowe, rosły dojrzałe pomidory. Ludzie rzucili się na nie. Jadzi udało się zerwać kilka. Smakowały znakomicie, pierwsze świeże owoce od miesiąca. Poganiając krzykami i kolbami, Niemcy załadowali nas do pociągu towarowego do Pruszkowa. Noc spędziliśmy na podłodze w hali fabrycznej. Następnego rana ustawiono nas w kolumnach i skierowano do pociągów. Przed wejściem na perony stali żołnierze. Ciotka Jadzia miała obandażowaną głowę, sugerując, że jest ranna. Trzymając mnie za rękę, zbliżyła się do żołnierza i dała mu złoty zegarek. Razem z Babcią żołnierz skierował nas na peron, gdzie byli ranni, dzieci i starcy. Pociąg zawiózł nas do Radomska, a stamtąd zostaliśmy zawiezieni do jakiejś wsi – nazwy nie pamiętam. To był koniec ?mojego? Powstania. Tyle zapamiętałem”.

Na podstawie „Wspomnień z okupacji” Józefa Kierskiego (Warszawa 2004, wyd. nakładem własnym)
opracowała Ewa DOBROWOLSKA

Dr med. Józef Kierski – absolwent warszawskiej AM, uzyskał specjalizację z ginekologii i położnictwa
w Klinice przy ul. Karowej u prof. I. Roszkowskiego.
Przez 25 lat (od 1971 r.) pracował w Światowej Organizacji Zdrowia (WHO). Wcielał w życie projekty WHO w Algierii, Bangladeszu i na Fidżi. W 1984 r. został zatrudniony w Sekretariacie WHO w Genewie.

Archiwum