23 listopada 2011

Kilka małych słów o wielkości

Jolanta Zaręba-Wronkowska

Tak często używamy przymiotnika wielki (wielka, wielkie). Od najmłodszych lat określamy w ten sposób ludzi i zjawiska, z emfazą, zachwytem. Wielki pożar, kiedy spalił się nasz dom, wielki pan Antoni, z powodu blisko dwumetrowego wzrostu, Aleksander Wielki i nasz Kazimierz Wielki. Z wiekiem przybywało wielkości. Zafascynowała mnie nasza wspaniała rodaczka, i zawsze nazywam ją wielką, Maria Skłodowska-Curie. Przeraziła wielkość, ale odczytywana pejoratywnie, Związku Radzieckiego, niosąca bojaźń i zniewolenie. Urósł las wielkich poetów, pisarzy, podziw dla wielkich arcydzieł. No i oczywiście wielka miłość, zawsze ważna i piękna, czyniąca nas lepszymi, uskrzydlonymi. Wielki Łomnicki, Holoubek, wielki teatr, wielcy kompozytorzy, malarze. Wielki świat sztuki, duma całego rodzaju ludzkiego.
Magnum opus (wielkie dzieło), magnum ignotum (wielka niewiadoma), magnus ope minorum (wielki dzięki pomocy mniejszych), można tu pomyśleć o moralności, przyczynie i skutku, podtekstach społecznych relacji, a może to sprawa oczywista, pojmując socjologicznie. Magnum bonum (wielkie dobro), ambiwalencja tego pojęcia, na przykład wielka wojna, radość zwycięzcy, rozpacz przegranego. Przywołałam łacinę, która tak uszlachetnia nauki medyczne, stawia je na piedestale, i oby tak było zawsze.
Dużo myślę o wielkości ludzi uczonych i sławnych i tę wielkość chciałabym widzieć wśród skromności i pokory. Oby mądry człowiek nie popadał w zadufanie, oby nie wierzył w swoją wszechmoc i wszechwiedzę, bowiem wstając od komputera, odchodząc od opasłych ksiąg swego autorstwa, zdarza się, że idzie układać worki z piaskiem, walcząc z żywiołem na sposób średniowieczny… Chciano zawracać biegi rzek, a tu worki. Marzy mi się też powszechna mądrość profesorów, którzy umieliby powiedzieć, że akurat na tej dziedzinie się nie znają, a profesor X wyjaśni to wspaniale, bo to jego specjalność. Wszechwiedza przypomina mi dyletantyzm opatrzony tytułem naukowym.
Ciągle wraca do mnie opowieść o legendarnym już dziś profesorze interny, był nim Anastazy Landau, u którego pracowała młodziutka żona profesora Januszewicza (seniora). Landau uczestniczył w zjeździe lekarskim, same tuzy medycyny. Nagle ktoś zasłabł, wykazując objawy ostrej niewydolności krążeniowo-oddechowej, zawołano pana Anastazego. „Tu trzeba lekarza, a nie profesora”, zawołał Landau, który przyznał się, że będąc naukowcem, jest zbyt daleko od praktycznego działania ratującego życie człowieka. Wielki profesor, który niczego ani nikogo nie udawał.
Dziś dowiedziałam się o wdowcu, umierającym ojcu i opiekunie czworga nieletnich dzieci. Ten biedak zwrócił się do społeczeństwa, szukając rodziny, która adoptowałaby jego dzieci. Na ten apel odpowiedziało wiele rodzin i już wiadomo, że dziećmi zajmie się małżeństwo mające już troje własnych pociech. Jak trudne to zadanie, „rozszerzyć kołdrę miłości” na tę czwórkę sierot, wie każdy, kto wychował chociaż jedno dziecko. Odpowiedzialność, codzienne obawy, choroby, delikatność, aby żadnego dziecka nie skrzywdzić, stworzyć rodzinę bezpieczną i dobrą dla wszystkich. Wielka empatia, magnus parens (wielki ojciec), ten, który oddał te dzieci, i ten, który bierze je pod swój dach. Z takich przykładów rodzi się wielka nadzieja i wraca trudna wiara w człowieka, także pojęcie wielkiego serca dla bliźniego. I tu powinien ogniskować się nasz polski katolicyzm.

Archiwum