23 października 2013

Punkt widzenia

Paweł Walewski

Podczas spotkania z dziennikarzami wiceminister Krzysztof Chlebus wyznał, że przeistoczenie się z lekarza w urzędnika zajmującego się ochroną zdrowia zmieniło jego spojrzenie na wiele aspektów medycyny. A głównie na skuteczność leków i ocenę ich działania na podstawie prezentowanych wyników badań klinicznych. Doktor minister dał do zrozumienia, że nie wszystko, czego domagają się jego byli koledzy, warte jest finansowania, więc niech nie marudzą, nie podburzają pacjentów, nie stwarzają wrażenia, że Ministerstwo Zdrowia lub NFZ cokolwiek chorym ograniczają.
Oto jak punkt widzenia zależy od miejsca siedzenia, chciał pewnie powiedzieć podsekretarz stanu, co wyszło mu przy okazji. Ciekawe, czy kiedy porzuci gabinet przy ul. Miodowej i wróci do swoich dawnych zajęć – czyli leczenia tym, na co ministerstwo łaskawie pozwala, a co fundusz refunduje – znów czeka go ewolucja poglądów.
A czy nie może być u nas tak, że zarówno lekarz, jak i urzędnik państwowy kierują się dobrem chorych, nie udają, że żyją w innych światach, i nie licytują się, który z nich jest lepszy? Skoro wiceminister zdrowia na konferencji onkologicznej tłumaczy, że z jego (nowego!) punktu widzenia trzeba patrzeć na możliwości terapeutyczne przez pryzmat wiarygodności badań, czego nie wiedział wcześniej jako lekarz, to albo nie interesuje go, do kogo kieruje swoje odkrywcze słowa, albo (nic nie ujmując jego gdańskiej uczelni) źle został do zawodu przygotowany.
Pacjenci naprawdę chcieliby wierzyć, że otrzymują kuracje właściwe, a nie modne. Skuteczne i bezpieczne, a nie tylko tanie. Czy jednego z drugim połączyć się nie da? Być może lekarzom, którzy zostają decydentami mającymi nieograniczoną władzę nad programami lekowymi i całą refundacją, zmieniają się priorytety – ważny jest już nie tylko „swój” pacjent, ale wszyscy chorzy, o których trzeba zadbać. Nie oznacza to jednak, że ci, którzy urzędnikami nie zostają, odcięci są od rzeczywistości, ślepo ufają wynikom badań klinicznych (do których tylko urzędnik ma racjonalne podejście) i naciągają resort zdrowia, jak tylko się da. Jeśli po to zostaje się wiceministrem, by dojrzeć do wniosku, że taka postawa kłóci się z etyką lekarską, to dobrze, że niektórzy wybierają taką karierę. Ale taki pogląd byłby krzywdzący dla wielu, którzy tej metamorfozy nie musieli przechodzić. Skądś wiedzieli wcześniej, że zasada primum non nocere obowiązuje ich na co dzień, niezależnie od tego, w jakim miejscu pracują.
Nie wiem, skąd bierze się przekonanie urzędników w Polsce, że na medycynie znają się najlepiej. Czy świadomość wszechwładzy – choćby przez krótką chwilę – może dawać takie poczucie? Ta ciągła poza niedostępności, ten nieznośny styl bycia jedynym sprawiedliwym. To przeszkadza w znalezieniu porozumienia z ludźmi, dla których się jest. Bo nie nos dla tabakiery, tylko tabakiera dla nosa.

Autor jest publicystą „Polityki”.

Archiwum