7 grudnia 2013

Czy warto być doktorantem

W liście z 28 listopada 2013 r., adresowanym do prezesa ORL w Warszawie Mieczysława Szatanka, zwrócił się pan z prośbą o mediację w sprawie zmiany warunków zatrudnienia lekarzy i lekarzy dentystów, członków OIL w Warszawie, będących doktorantami WUM. Na czym polega istota problemu?
W imieniu doktorantów Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego zwróciłem się do prezesa Mieczysława Szatanka o pomoc w negocjacjach z dyrektorem CSK WUM przy ul. Banacha, mgr Marzeną Pełszyńską, w sprawie przywrócenia dotychczasowej formy zatrudnienia, a także w rozmowach z dyrektorami pozostałych szpitali klinicznych WUM w sprawie wdrożenia w tych jednostkach takich zasad zatrudnienia doktorantów, jakie do niedawna obowiązywały w szpitalu przy ul. Banacha.
Do 25 listopada 2013 r. doktoranci naszej uczelni byli zatrudnieni przez dyrektor Pełszyńską na podstawie umowy o pracę na 1/4 etatu. 25 listopada Samorząd Doktorantów został poinformowany o likwidacji tej formy ich zatrudnienia także i w tym szpitalu klinicznym WUM.
Problem zatrudnienia na studiach doktoranckich istniał już od dłuższego czasu i dotyczył ogólnie doktorantów, którzy pracują w szpitalach klinicznych WUM. W większości tych placówek doktoranci – lekarze, lekarze dentyści, fizjoterapeuci i pielęgniarki, pracują w klinikach, wykonując zadania na rzecz NFZ, które są rozliczane przez kliniki, przez szpital, natomiast nie otrzymują z tego tytułu wynagrodzenia. Pracują przy łóżku chorego za darmo. W większości szpitali mają podpisane umowy cywilnoprawne o świadczenie usług medycznych w formie wolontariatu.
Sytuacja była do niedawna (25.11.2013) nieco odmienna w placówce przy Banacha, gdzie chyba od 2010 r. doktoranci, w szczególności ci, którzy nie mieli rezydentury, otrzymywali (niezależnie od stypendium doktoranckiego) wynagrodzenie o wartości 1/4 etatu szpitalnego, co było rozwiązaniem satysfakcjonującym obie strony. Dyrektor szpitala za tę płacę miał pracownika, który pracował w pełnym wymiarze czasu, natomiast doktoranci otrzymywali gratyfikację za swoją pracę. Co więcej, byli ubezpieczeni i mieli płacony tzw. ZUS. Wiele się jednak zmieniło. Obecnie można łączyć studia doktoranckie z rezydenturą. Część osób tak robi, ale część doktorantów nie ma przyznanej rezydentury. Jeżeli nie pracują, uczelnia opłaca im ubezpieczenie zdrowotne, ale już składki zusowskie nie są przez WUM odprowadzane. Ten okres jest zaliczany do wysługi lat („zaliczany do emerytury”), ale tylko w sytuacji, gdy studia doktoranckie zakończone zostaną obroną pracy doktorskiej.

Zostaliście zaskoczeni problemem. Kogo poprosiliście o pomoc? Czy coś się od tego momentu działo?
Nas, jako Samorząd Doktorantów, bardzo zaskoczyło, że nie dostaliśmy informacji od dyrekcji szpitala, tylko – niejako przypadkiem – od jednego z profesorów podczas posiedzenia Senatu uczelni. Zaskoczyło to też bardzo samych zainteresowanych, gdyż dostali – bez żadnego wyjaśnienia – do podpisania oświadczenie, że się zrzekają dotychczasowego zatrudnienia i od tej pory są wolontariuszami.
Samorząd Doktorantów natychmiast zgłosił się do JM Rektora Marka Krawczyka, który przekazał sprawę prorektorowi Sławomirowi Nazarewskiemu.
Jesteśmy z nim w dobrym kontakcie. Pan prorektor był na spotkaniu z dyrektor Pełszyńską. Uzyskał informację, że postępowanie jest zgodne z prawem, a ze względów ekonomicznych dyrekcja niestety nie widzi szansy na przywrócenie poprzedniej sytuacji. Zwróciliśmy się o komentarz do prof. Janusza Wyzgała, dyrektora drugiego co do wielkości szpitala klinicznego WUM, przy ul. Lindleya. Stwierdził, że nie jest w stanie pracującym u niego doktorantom dać nawet tej 1/4 czy 1/8 etatu, ponieważ kliniki w jego szpitalu są niedochodowe. Pewnie ma rację, ale przecież nie jest to wina doktorantów.
Nie chcąc zostawić kolegów, zwróciliśmy się o pomoc do związków zawodowych i właśnie do naszego samorządu lekarskiego, do izby lekarskiej…
Przede wszystkim zrobiliśmy internetową sondę wśród doktorantów. Bardzo szybko odpowiedziało na nią ponad 80 osób. Chcieliśmy poznać odpowiedź na pytanie, jaka jest sytuacja finansowa doktorantów w porównaniu z sytuacją innych młodych lekarzy. Proszę pamiętać, że praca doktorantów nie kończy się w klinice o godz. 15.00. Potem musimy przygotowywać seminaria dla studentów, realizować projekty naukowe, pisać artykuły naukowe. Mamy więc mniejsze możliwości dodatkowego zarabiania, niż koledzy niebędący na studiach doktoranckich. Potwierdziły to wyniki naszej ankiety – tak odpowiedziało ponad 50 proc. doktorantów. Ponad 50 proc. poświęca pracy naukowej 12 i więcej godzin tygodniowo, poza czasem pracy w klinice. Uczelnia zapewnia nam stypendia – 1500 zł na pierwszym roku, potem 1700 zł miesięcznie. To jednak zbyt mało, by móc utrzymać się w Warszawie, więc tracą na tym wszyscy – doktoranci i uczelnia, bo część czasu, który moglibyśmy poświęcić na naukę, musimy przeznaczyć na dodatkową pracę.
Ma to wpływ zarówno na pozycję uczelni, jak i na naszą pozycję naukową i dalsze naukowe plany. Ale właściwie tak jest chyba wszędzie w medycynie, że pracodawca zakłada, iż pracownik sobie dorobi gdzie indziej. Mnie się marzy świat, w którym jednak lekarz może otrzymywać normalną, czyli pozwalającą na godne życie, pensję za pracę na jednym etacie…

Dyrektorzy rozkładają ręce. Co o takiej sytuacji mówią władze uczelni i co będzie dalej?
Otrzymujemy odpowiedzi, że wszystkim jest przykro, ale nic nie mogą zrobić. A my przecież nie zrezygnujemy z pracy naukowej. Myślę, że dyrektorzy szpitali wykorzystują z całą świadomością to, że jesteśmy niejako niewolnikami tego miejsca… Trochę inaczej wygląda sytuacja doktorantów, którzy pracują w zakładach teoretycznych, i farmaceutów. Oni, kiedy wypełnią swoje zadania dydaktyczne, mogą opuścić zakłady naukowe na uczelni. My musimy być przy pacjencie, odpowiadamy za niego, prowadzimy całą dokumentację dla NFZ i wypełniamy historię choroby, jeżeli pracujemy przy łóżku pacjenta, uczestniczymy w operacjach itd.
Od strony formalnej kwestia naszej pracy w formie wolontariatu została rozwiązana bardzo sprytnie za pomocą umów cywilnoprawnych. Podpisujemy ze szpitalami umowy cywilnoprawne o świadczenie usług medycznych za zero złotych, więc formalnie jesteśmy pracownikami placówki, którzy nie otrzymują wynagrodzenia. Jesteśmy wolontariuszami. Jesteśmy zgłaszani przez szpital do NFZ, jako wykonujący zawód, otrzymujemy ze szpitala recepty, przyjmujemy w przychodniach szpitalnych, pracujemy na oddziałach, a w dokumentacji przekazanej płatnikowi potwierdzone jest, że wykonujemy pracę, ale za tę pracę nie otrzymujemy zapłaty. Czy tak powinno być? Czy nie dojdzie niedługo do sytuacji, że na polskich uczelniach medycznych nie będzie młodych naukowców?

pytała Ewa Gwiazdowicz-Włodarczyk

Archiwum