17 października 2014

Literatura i życie

Z wielu zjazdów i konferencji ortopedycznych, na które z obowiązku musieliśmy jeździć, pozostały mi kolorowe wspomnienia, które w chwilach okresowej chandry z lubością sobie przypominam.
We wdzięcznej pamięci zachowuję zjazd w Krakowie w latach 70., kiedy bujne życie towarzyskie koncentrowało się w modnym wówczas hotelu Cracovia. Na zapowiadany uroczysty bankiet pożegnalny wszyscy szykowali się już od początku zjazdu, gdyż większość przyjechała tylko po to, by uciec z domu i pobalować. Niektórzy przeto słusznie pytali, czy żeby napić się wódki, trzeba jechać aż tak daleko, ale pytania te były równie retoryczne, co głupie, gdyż wiadomo, że chodzi o zasmakowanie wolności!
Po wystąpieniach różnych oficjeli i po wzajemnym prawieniu sobie wymuszonych duserów, a niekiedy zupełnie wrednych gratulacji z powodu wspaniałego, tak pod względem naukowym (co było zawsze okropnym kłamstwem), jak i towarzyskim (co akurat było prawdą), zjazdu przystępowano do intensywnego picia, po to, by się upić, gdyż takie wówczas panowały reguły.
Ponieważ coraz więcej zjazdowiczów stawało się marudnymi i trzeba było ich na czas eliminować od stołu, wydawało się, że bankiet, wzorem poprzednich, szybko umrze śmiercią naturalną, gdyż będzie się stawać coraz nudniejszy. Wszystko się odmieniło, gdy na salę wkroczył mocno spóźniony Antonio. To, że Antonio z racji swych niekonwencjonalnych zachowań był zawsze pożądany w towarzystwie, było wiadomo, ale w tym momencie uczestnicy bankietu zorientowali się, że czekają nas dodatkowe rozkosze ducha, a to dzięki damie, która u boku Antonia weszła na salę!

Dama Antonia wzbudziła powszechne zainteresowanie, a nawet niekłamany zachwyt u wielu. Była to „bujna blondynka”, o posągowych kształtach i przystojnej twarzy. Mało tego! Szła jak rasowa modelka, zręcznie prezentując cudowną wprost zawartość dekoltu oraz zgrabne nogi, które z powodu wyjątkowo długiego rozcięcia sukni wydawały się nie mieć końca. Idąc, rozdawała radosne uśmiechy, a tajemniczy uśmieszek czaił się stale na jej może nazbyt pełnych i swawolnych ustach. Gdyby tylko to, ale gdzież tam! Antonio przedstawił damę jako „wybitną artystkę kabaretową i teatralną” – dosłownie!
Nic też dziwnego, że chociaż znaleźć się w pobliżu „artystki” zapragnęli wszyscy siedzący za długim stołem uczestnicy bankietu, nie wyłączając tzw. leśnych dziadków. Zaczęło się na wyprzódki całowanie rączek oraz wypowiadanie niesłychanie czołobitnych duserów i komplementów. Antonio nie mówił nic, tylko rozglądał się dumnie dookoła, od czasu do czasu rzucając przyjaznym spojrzeniem na swoją własność.
Nie muszę mówić, że do późnych godzin nocnych dama była źródłem zainteresowania wszystkich. Ponieważ co chwilę, jak na pułkowej paradzie, wystrzeliwały gromkie okrzyki „Zdrowie”, „Sto lat” i tym podobne pijackie prowokacje, pito gęsto i – co nikogo nie dziwiło – dama piła równo ze wszystkimi, czym przysparzała sobie coraz większej adoracji.
Kiedy śpiewy, toasty i zawołania w czasie standing ovation sięgnęły zenitu, ktoś krzyknął: „Z pantofelka” – i rozpoczęło się picie szampana z bucika damy. Nie wiem, kto wpadł na pomysł, zważywszy że pozbawiona obydwu pantofli dama normalnie tańczyć nie może, by zatańczyła na stole – chociaż małą solówkę!
I dama w pojedynkę stworzyła tableau vivant wśród wrzasków oszalałych z uwielbienia dla jej talentu adoratorów i przy brzęku tłuczonego szkła zastawy ściąganej ze stołu wraz z obrusami.
Jeden ze śpiewanych romansów cygańskich – „Ech wy, Cyganki” – musi bisować wielokrotnie, gdyż słowa: „Dieniek niestarczit – siebie prodam” tak rajcują doktorów, że posyłają pikolaków na miasto po kosze kwiatów!
Po pewnym czasie wykonywany nieprzerwanie przez artystkę show zaczął mnie nieco nużyć, więc przesiadłem się do innego stolika, przy którym mniej ostro pili. Kiedy powróciłem na swoje miejsce, przy stole pozostali tylko nieliczni, którzy nie padli w boju, a Antonia i damy nie było.
Do naszego pokoju wróciłem, kiedy świtało, i stwierdziłem, że w łóżku Antonia znajdują się dwie osoby. Porozrzucana dookoła odzież i bielizna wskazywały, że gdzieś obok znajduje się dama. Gdy zmierzałem do swego łóżka, znajdującego się pod przeciwległą ścianą pokoju, potknąłem się o wybebeszoną torebkę. Na podłodze leżało wszystko, co kobieta zwykła mieć w torebce, w myśl powiedzenia „Chaque femme cherchez toujour quelque chose dans ta sac”. Kiedy usiłowałem nogą cały ten towar odsunąć od mego łóżka, dostrzegłem podłużną kartkę z paskiem. Była to tzw. wypiska z Fordonu, surowego więzienia w okolicach Krakowa!
Budzenie Antonia nie miało żadnego sensu, gdyż naturalnym porządkiem rzeczy musiało już być „po konsumpcji”, a zwyczajowe „chansement des dames” nie było mi w głowie, naciągnąłem więc kołdrę i szybko zasnąłem, gdyż co jak co, ale sen był mi szczególnie potrzebny. Kiedy się obudziłem, gdzieś koło południa, zakochanej pary nie było. Dopiero pod wieczór podzieliłem się z Antoniem mym spostrzeżeniem, ale nie zrobiło to na nim żadnego wrażenia. Gdy zapytałem, czy nie czuje się zaniepokojony, Antonio z rozbrajającą szczerością oświadczył:
– Arturku, ona mi wszystko powiedziała.
Jakkolwiek zjazdy zazwyczaj miały niewiele wspólnego z nauką, to dostarczały przeróżnych uciech, więc warto było od czasu do czasu na nie jeździć. Wiele komicznych sytuacji przynosiły bankiety i przeróżne przyjęcia, kiedy spożyte alkohole powodowały, że „Baczewski tańczy”.
Wspaniałym przykładem tego było np. obserwowanie metamorfozy zachowań na co dzień przyjaźniących się dwóch profesorów – jednego z Poznania, drugiego z Warszawy. Pierwszy nosił dumne imię Alfons, drugi – Marian. Zanim wypijany alkohol, a obydwaj wypić lubili, zmącił ich umysły, wszystko było comme il faux i zwracali się do siebie per „Alusiu” i „Marianku”. Gdy tylko jednak mózgi swe przytopili w gorzale, natychmiast dochodziło do odkopania prawdziwych imion, przeto pierwszy zwracał się do drugiego per „Alfonsie”, drugi zaś do pierwszego per „Moniusiu”.

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum