8 marca 2017

Dzielność ukarana, czyli górą publiczna służba zdrowia

Refleksje

Janina Jankowska

Może już dość tej polityki – zdaje się mówić mina szefowej „Pulsu” czytającej kolejny mój felieton. Z pewnością ma rację. Może więc coś o służbie zdrowia? Nie, nie o reformie, bo tu znowu wyskoczy polityka, raczej drobne obserwacje sytuacji na linii lekarz – pacjent. Moja przyjaciółka ma nieszczęście być osobą niepełnosprawną. Gdy miała pięć lat, amputowano jej nogę powyżej kolana. Mniejsza w jakich okolicznościach, bo to sprawy odległe, sięgające czasów słusznie minionych. Jednak w tamtych czasach, gdy jakość protezy wykonywanej przez polskich rzemieślników sprawdzały państwowe komisje lekarskie, przyjaciółka funkcjonowała w pełni jako znana dziennikarka telewizyjna specjalizująca się w programach popularnonaukowych. Czas mijał. Wraz z transformacją odeszli rzemieślnicy ręcznie wykonujący protezy na miarę, odeszły komisje lekarskie sprawdzające ich jakość, z TVP – pogłębione programy popularnonaukowe. Pozostała natomiast niesłychana energia życiowa przyjaciółki, za co przyszło jej w pewnych okolicznościach zapłacić. Powiem szczerze, nie znam dzielniejszej osoby z tego pokolenia dziennikarzy. Jest ciągle aktywna. Wydaje książki, pisze scenariusze filmowe, prowadzi popularny blog. Było to możliwe dzięki systematycznym rehabilitacjom i dobrze dopasowanej protezie. Kiedy miejsce rzemieślników dopasowujących protezy do fizycznych warunków pacjenta zastąpiły duże markowe firmy produkujące nowoczesne protezy według standardów UE, przyjaciółka musiała zacząć wspomagać się kulami. Unijne standardy nie uwzględniają faktu, że ktoś stracił nogę powyżej kolana w wieku pięciu lat i nie ma wykształconego biodra. Zaczęły się wędrówki po różnych europejskich firmach. W niektórych uczestniczyłam jako osoba wspomagająca. Zauważyłam, że po badaniach lekarze, eksperci, zwracali się do mnie. Przyjaciółka, której problem dotyczył, była w rozmowie dziwnie pomijana. Dlaczego? Pojawienie się osoby towarzyszącej jakby niepełnosprawną degraduje, sprowadza do roli chorego, który nie w pełni panuje nad rzeczywistością. W przypadku mojej przyjaciółki, która dzięki ćwiczeniom i systematycznej rehabilitacji pracuje, jest czynna w swoim środowisku, wygląda to kuriozalnie. Doszło do tego, że jej dzielność, żywotność została ukarana. Opowiedziała mi, jak przebiegała wizyta u lekarza programującego rehabilitację po złożeniu papierów do pewnego prywatnego podwarszawskiego centrum rehabilitacji. „Trochę się spóźniłam na wyznaczoną godzinę, więc uznałam, że to dobry początek rozmowy. – Bardzo przepraszam za spóźnienie, ale nie mogłam zaparkować samochodu…

Lekarz łypnął na mnie znad okularów. – Panie doktorze – kontynuowałam – jestem osobą bez amputowanej w dzieciństwie nogi. Teraz mam trudności z dopasowaniem protezy, ze względu na przykurcz kikuta i niefunkcjonalne biodro. Będę wdzięczna za program rehabilitacji, który mi pomoże. Jestem dziennikarką z zawodu, wciąż aktywną, mam plany na przyszłość… Nie mam zamiaru siadać na wózek.– To nie pani będzie decydowała o tym wózku – burknął lekarz, a następnie popatrzył na mnie z prawdziwą niechęcią i wyrąbał: – Jeśli pani jeździ samochodem i jeszcze pracuje w tym wieku, to nie potrzebuje rehabilitacji. Do widzenia!”. Podobno lekarz nawet nie odwrócił głowy na pożegnanie. Do niedawna wydawało mi się, że rehabilitacja przywraca inwalidę społeczeństwu. Koszty ponosi państwo, bo chce, aby inwalidzi żyli normalnie, pracowali itd. Czy ten lekarz z prywatnego ośrodka woli staruszki w stanie terminalnym? Dlaczego prześladuje tych, którym praca jeszcze w głowie? Na szczęście jest wybór! Odrzucone papiery przyjaciółka przesłała do publicznego szpitala w Zakopanem. ■

 

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum