9 marca 2017

Narada u premiera

Literatura i życie

„Zagrajcież mi, niechaj cofnie się świat”

Wszystkie teksty z tego cyklu mają charakter wspomnieniowy i odnoszą się do okresu sprzed 50 lub więcej lat.

Artur Dziak

Konsultantem do spraw ortopedii i chirurgii urazowej na Warszawę i województwo zostałem w latach 80., wkrótce po otwarciu kierowanej przeze mnie kliniki. Powoli dogorywał socjalizm, więc rząd i partia usiłował coraz częściej rozmawiać ze społeczeństwem w nadziei, że polepszenie opieki socjalnej i zdrowotnej zapobiegnie narastającemu niezadowoleniu. Stąd częste narady różnych gremiów, także w Urzędzie Rady Ministrów w Alejach Ujazdowskich lub w gmachu KC na rogu Nowego Światu i Alei Jerozolimskich. Jedna z narad u premiera poświęcona była lecznictwu. Naturalnie, jak to do dzisiaj jest praktykowane, całe zło przypisywano lekarzom i pielęgniarkom, którzy po prostu źle leczą! Każdy kolejny dyskutant z grupy lizusów dworskich usiłował zdjąć odpowiedzialność z rządzących i wszyscy prześcigali się w obrzucaniu błotem poniewieranych, przymierających głodem lekarzy i pielęgniarek. W pewnym momencie w dyskusji padło słowo „marzenie”, na okoliczność o czym marzy przeciętny robotnik i chłop pracujący, którzy przecież „na swych barkach dźwigają cały kraj”! Kiedy więc wezwano mnie do głosu, oświadczyłem, że nam, lekarzom, też nieobce są marzenia i jedno z nich chcę na tej sali wspomnieć, nawiązując do mego stażowania w Anglii. Moim marzeniem – zaczynam bez ogródek – jest, by asystent mej kliniki w czasie między przyjściem do pracy i jej zakończeniem nie myślał o niczym innym, tylko o pacjencie. Gdy w Anglii przekroczyłem czerwoną linię szpitalnego korytarza, do chwili przekroczenia jej w drugą stronę, w okolicy godziny 18.00, myślałem wyłącznie o moim pacjencie. I to wychodziło na zdrowie zarówno mojemu pacjentowi, jak i mnie, gdyż nabierałem coraz to większej praktyki. – Ależ towarzyszu doktorze – przerwał mi jeden z bardziej zaczepnych ministrów, uczestników narady – przecież to tylko od wasz zależy!Nie ode mnie, ale właśnie od wasz, towarzyszu – odpowiedziałem jego językiem, specjalnie cedząc słowa stanowiące zbitkę jadu ropuchy, witriolu i arszeniku, i z nieukrywanym obrzydzeniem popatrzyłem na mego interlokutora. – W Anglii mogłem myśleć wyłącznie o pacjencie, ale tylko dlatego, że królowa brała na siebie wszystkie moje domowe kłopoty, uczciwie mi za moją pracę płacąc. Dopóki rządzący w Polsce nie zaczną postępować identycznie, nie ma mowy o polepszeniu czegokolwiek. Mój asystent musi tyle zarabiać, by nie martwić się za co kupić buty dziecku na zimę. Oto moja recepta na powszechny dobrobyt. Ich recepta też była prosta – natychmiastowe skreślenie mnie z listy uczestników narad. Więcej już nie zostałem zaproszony! – Z panem trudno dyskutować. Pan jest nazbyt konfliktowy – oznajmił mi jakiś czas później kierownik Wydziału Zdrowia w Radzie Narodowej stolicy. Z dalszej rozmowy wynikało, że na moje miejsce zaproszono innego specjalistę, który „nie krytykuje, lecz stara się pozytywnie myśleć!”. Jeszcze trochę i w Polsce przeżywać będą jedynie ci, których stać na prywatne leczenie, gdyż społeczna służba zdrowia potrafi tylko sowicie opłacać swych urzędników. Co najlepsze, to nadal nasz kraj jest szczerze poruszony i oburzony na lekarzy i pielęgniarki, że nie chcą pracować za darmo! Dodać muszę, Czytelniku wielce łaskawy, że kilka dni przed mym wyrzuceniem z grupy doradców brałem udział w naradzie w Komitecie Centralnym partii. Dyskusja była podobnie pusta i głupia, przeto naturalnie naraziłem się jednemu z wyjątkowo zażartych napastników, którzy w pewnym momencie, nie znajdując merytorycznych argumentów, wykrzyczał w moją stronę: – Pracować się nie chce! A przecież wyście przysięgali, że będziecie leczyć! Wytrzymałem teatralnie małą chwilkę, skierowałem się w jego stronę i, tłumiąc narastającą wściekłość, wycedziłem: – Ponieważ towarzysz słyszał, że dzwonią, tylko nie wie gdzie, pragnę odpowiedzieć, że rzeczywiście składaliśmy przysięgę Hipokratesa. Przysięgaliśmy, że będziemy leczyć. Tylko proszę mi pokazać jakąkolwiek przysięgę czy kodeks, w którym stoi napisane, że mamy leczyć za darmo. – Życzę wyzdrowienia pańskiemu mózgowi! – dopowiedziałem w myśli ulubione słowa wuja Leopolda! Tutaj też już więcej mnie nie zaprosili. […] ■

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum