4 lipca 2017

Pacjent, którego nigdy nie zapomnę cz. 3

Służąc zdrowiu

Jarosław Kosiaty

Czasem pamięć o naszych pacjentach zostaje zaklęta w niezwykłych przedmiotach. Jestem przeciwny przyjmowaniu wszelkich dowodów wdzięczności od chorych i ich bliskich. Nie zapomnę jednak zaskoczenia, gdy wiele lat temu starszy mężczyzna po wykonanym badaniu wyjął małe zawiniątko, a z niego niezwykłe dzieło – wzór geometryczny, wykaligrafowany własnoręcznie kolorowymi pisakami na niewielkiej kartce papieru. Do dzisiaj przechowuję go wśród najcenniejszych drobiazgów. Pięknym dowodem pamięci pacjentów o lekarzach są zdobiące ściany gabinetów ginekologicznych i pediatrycznych zdjęcia uśmiechniętych bobasów, dziecięce rysunki i kartki z niezgrabnie wypisanymi życzeniami. Niekiedy w naszej praktyce trafiamy na roszczeniowych i agresywnych chorych. Z biegiem lat staramy się uodpornić na złe słowa i niesprawiedliwe zarzuty, choć nie jest to łatwe, rodzi frustrację i prowadzi do wypalenia zawodowego. Może dlatego tak utkwiła mi w pamięci sytuacja z izby przyjęć szpitala przy ul. Banacha. Przywieziono z Dworca Centralnego brudnego bezdomnego, którego wcześniej wszyscy omijali z daleka. Gdy pomagaliśmy mu zdjąć łachmany, stał bezradny na środku sali zabiegowej, w końcu popatrzył na nas z wdzięcznością i powiedział cicho: – Dziękuję.

A oto kolejne listy nadesłane do redakcji portalu Esculap.com na hasło „Pacjent, którego nigdy nie zapomnę”.

Lata 90., jesień. Do mojego gabinetu okulistycznego w poradni zgłasza się około 40-letnia pacjentka. Bardzo miła, wesoła, z pochodzenia Białorusinka. Przyszła dobrać sobie okulary, ale też skarżyła się na bóle głowy. Nigdy wcześniej nie była u lekarza. Zdrowa. Dobrałam jej dwie pary okularów i pomyślałam, że obejrzę dno oka, zmierzę ciśnienie gałkowe (chociaż czasu na kompleksowe badanie było mało, za drzwiami kłębił się tłum pacjentów). Oglądam dno oka i nogi się pode mną uginają. Proszę o konsultację starszego kolegę… wymieniamy spojrzenia… Pacjentka zauważyła lekką zmianę w moim zachowaniu i pyta: – Pani doktor, co się dzieje? A ja: – Nic, ale trzeba jeszcze zrobić dodatkowe badania, m.in. RTG czaszki [tomografia była wtedy mało dostępna]. Z wynikami proszę się natychmiast zgłosić. Wypisuję skierowania. Potem telefon do kolegi neurologa: – Rysiu, skieruję do ciebie pacjentkę, dno oka mi się nie podoba, tarcze zastoinowe… guz? Pacjentka zgłasza się z RTG, wynik nic nie wnosi. Twierdzi, że bóle głowy przeszły i żeby sobie nie robić kłopotu. Ale ja, najdelikatniej jak potrafię, proszę, aby jeszcze tylko udała się do neurologa i dam jej spokój. Dwa dni przed Wigilią do gabinetu przychodzi starszy pan. Okazuje się, że to mąż pacjentki. Ma ze sobą teczkę z badaniami, wśród nich TK głowy (diagnozowana na neurologii, skierowana do kliniki neurochirurgii). Wynik: w tylnych dołach czaszkowych symetryczne dwa guzy, każdy o średnicy około 6 cm, prawdopodobnie oponiaki! Zabieg neurochirurgiczny tuż po świętach, 27 grudnia. Mąż pacjentki mówi: – Chciałem oddać recepty na okulary, bo pewnie się jej już nie przydadzą, rokowania nie są najlepsze. Neurochirurdzy zapytali tylko, w jaki sposób wykryto guza. Pełna ostrość wzroku, bóle głowy tak, ale niesugerujące nic złego, sporadyczne. I że jeszcze „chwila”, a mogłoby być inaczej… Proszę męża pacjentki, żeby jednak kupił żonie okulary do czytania, bo jak wydobrzeje, to się jej przydadzą. Proszę też, żeby koniecznie mnie poinformował o dalszym przebiegu choroby. Żadnych wiadomości. Po roku, dwóch pytam kolegę, czy coś wie na jej temat. Ale niestety niewiele wiedział, słyszał, że chyba pacjentka zmarła. Zrobiło mi się smutno, tym bardziej że była to bardzo sympatyczna osoba. Co jakiś czas przypominałam sobie o niej…

Kilka lat temu do mojego prywatnego gabinetu przychodzi pacjentka. Witamy się, pytam, w czym mogę pomóc. W pierwszych słowach słyszę wschodni akcent. Pacjentka na to: – Ja to może bym nie przyszła jeszcze, chociaż okulistom zawdzięczam życie, ale potłukły mi się okulary do czytania. Zrobiłam je kilkanaście lat temu, przed operacją. Pytam, przed jaką operacją? I tu… –  Miałam operację guza mózgu! Tętno mi przyspieszyło. Pytam pacjentkę, dlaczego zawdzięcza okulistom życie. Ona na to: – Przyszłam po okulary, a pewna pani doktor zaczęła mnie badać, poprosiła starszego doktora o pomoc, wysłała mnie na dalsze badania. I się okazało to, co się okazało. Zrobiło mi się gorąco i pytam: – Czy pamięta pani, jaka doktor panią badała? Ona: – Dokładnie nie, ale chyba to była wysoka blondynka. Wtedy mówię: – Tą lekarką byłam ja, a ta wysoka blondynka to była moja pielęgniarka. Ucieszyła się bardzo, a ja jeszcze bardziej. Zapytała: – jak mam się pani odwdzięczyć za to, że uratowała mi pani życie? Gdyby nie pani, nie byłoby mnie dzisiaj tutaj. Nie zdawałam sobie sprawy, że idę do pani, poleciła panią moja znajoma. Odpowiedziałam: . Już mi się pani odwdzięczyła, bo widzę panią całą, zdrową, jak zwykle uśmiechniętą. Pacjentka stwierdziła: – Nie poszłabym do okulisty, gdyby nie zniszczone okulary, które mi pani zapisała, a które zrobił dla mnie mąż. Zapytałam o męża. Niestety, nie żył od dwóch lat, był od niej sporo starszy, chorował na chorobę nowotworową. Obejrzałam dno oka –  żadnego śladu choroby, pełna ostrość wzroku, tarcze różowe. Pożegnałyśmy się radośnie, a pacjentka obiecała, że jeszcze kiedyś mnie odwiedzi. Ten dzień od rana był niezwykły. Wcześniej pod mój zastrzeżony numer telefonu zadzwoniła kobieta: . Cześć Bogusia, jak się czujesz? – A o co chodzi? – To ja, Irena, leżałyśmy razem na onkologii. Ja na to: – Nie leżałam na onkologii. Mam co prawda na imię Bogusia, ale to chyba pomyłka! Zbladłam… jaki. zły znak? Taka dziwna pomyłka… Ale za kilka godzin zupełnie o tym zapomniałam dzięki mojej pacjentce z Białorusi. 🙂 (nadesłała B.R.)

Pacjentów, których zapamiętam na całe życie, było wielu, bardzo wielu. Mimo że minęło sporo lat, do dzisiaj pamiętam ich twarze, brzmienie głosu, uśmiech, łzy, nasze rozmowy i zwierzenia, radości i smutki rozstań… Pamiętam panią Krystynę, jedną z moich pierwszych pacjentek, kiedy byłam młodym, „stażowym”  lekarzem. Kobieta po sześćdziesiątce, z nowotworem oskrzela. W ciężkim stanie. Z ogromną wolą życia i zawsze w cudownym humorze, co wprawiało wszystkich dookoła w wielkie zdumienie. Do dziś  pamiętam jej słowa, kiedy szła na przepustkę do domu i miała zakaz mycia napromienianych pól klatki piersiowej. Tak bardzo marzyła o kąpieli w wannie, że kiedy przyjechała po nią córka, pani Krystyna, filuternie przymykając oko, zapytała przy innych pacjentkach obecnych na sali: – Pani doktor, a dupę mogę moczyć? Wywołało to wybuch radości wszystkich obecnych, nie wyłączając mnie, oraz wielkie zakłopotanie jej córki, która zaczęła strofować moją przeuroczą pacjentkę. Pani Krystyna zupełnie nie przejęła się oburzeniem córki, machnęła ręką i stwierdziła: . Och, my tak sobie zawsze z panią doktor rozmawiamy. Do dzisiaj pamiętam jej słowa, jej głos. Rzeczywiście rozmawiałyśmy o wszystkim i umawiałyśmy się na kawę, żeby – jak mówiła pani Krysia – „posiedzieć i popatrzeć na ludzi”. Nawet w dni, kiedy byłam najbardziej zapracowana, znajdowałam czas, żeby posiedzieć choć chwilę, potrzymać ją za rękę i porozmawiać, mając świadomość, że jej dni są policzone. Zresztą rozmów i codziennego pogłaskania domagały się wtedy wszystkie pacjentki, zazdrosne o siebie nawzajem. Wspominam tamten czas jak jedne z najpiękniejszych chwil mojego życia. Pracowałam pod okiem doświadczonych i wspaniałych lekarzy, którzy chętnie dzielili się swoją wiedzą i pokazali mi, jak wygląda prawdziwa medycyna, opieka nad chorym, lekarska życzliwość i serdeczność. Od córki pani Krystyny dostałam na pamiątkę własnoręcznie wykonany exlibris z gałązką jabłoni z ogrodu mojej babci i z ogromnym sercem w tle. To było prawie 20 lat temu. Pamiętam moją babcię, własną niezwykłą diagnozę i jej walkę z chorobą nowotworową. Dzień po zdaniu ostatniego egzaminu na VI roku postawiłam swoje pierwsze w życiu rozpoznanie. Do dziś nie wiem, jak mogło mi się udać, bo to był zupełnie niezwykły przypadek. Wiedziona intuicją dotknęłam przypadkowo jednym palcem może centymetra kwadratowego obfitej piersi babci i natrafiłam na malutki guzek. Nikt go nie umiał wyczuć, nikt mi nie wierzył. Uwierzyła mi tylko zaprzyjaźniona pani doktor, która zrobiła biopsję w miejscu, które jej pokazałam, choć sama też niczego nie wyczuwała. Dla mojego spokoju niemal na poczekaniu zrobiła badanie. Wynik był jednoznaczny. Komórki nowotworowe. Bardzo wczesne rozpoznanie. Niestety, po 10 latach nastąpił nawrót choroby. (nadesłała D.K.-G.)

W ostatnim czasie do naszego ambulatorium laryngologicznego w Krakowie przyszło kilkoro pacjentów, którzy pozostaną mi w pamięci i to z różnych przyczyn. Oto jedna z nich. 21-letnia studentka, córka stomatologa, trafiła do laryngologa w celu oceny zmian w lewej zatoce szczękowej, widocznych w tomografii komputerowej głowy. Pacjentka, cierpiąca od miesiąca na przemijającą pokrzywkę twarzy, tułowia i kończyn, bóle głowy i brzucha, przeszła diagnostykę alergologiczną i radiologiczną, która nie przyniosła rozpoznania. Mimo stosowania antyhistaminików objawy wystąpiły ponownie, a obrzęk warg zdecydował o podejrzeniu niedoboru inhibitora C1 dopełniacza. Pacjentka w trybie pilnym została skierowana do jednostki o wyższym poziomie referencyjnym. Jeżeli wspomnę jeszcze o pacjencie z hipereozynofilią idiopatyczną i o kobiecie z zespołem antyfosfolipidowym, to dowiodę, że obecnie laryngolog coraz częściej trafia w swojej praktyce na pacjentów ze schorzeniami o podłożu immunologicznym. (nadesłał P.T.-Z.)

Spotkania z pacjentami bywają niekiedy bardzo dziwne. Pewnego dnia do mojego gabinetu dziarskim krokiem wkroczył starszy mężczyzna. Na jego twarzy malował się grymas, a spojrzenie wyrażało jedno: ratunku, pani doktor! Na rutynowe pytanie: – Co pana do mnie sprowadza? opowiedział nieprawdopodobną historię. Właśnie poznał kobietę swojego życia. Czekał na nią… 50 lat. Szczęście przysłonił mu tylko jeden problem. Zadbany, elegancki pan chciał się poczuć stuprocentowym mężczyzną. Niestety, aktualne jego możliwości ograniczał wiek. Jako lekarz pierwszego kontaktu po raz pierwszy spotkałam się z takim zdeterminowanym pacjentem. Presję pogłębiał inny argument jego wybranki. Chowała go w szafie. Był nim sztucer myśliwski. 74-letni pan poprosił o radę. Zbadałam najważniejsze parametry układu krążenia. Nic nie wskazywało na zaawansowaną miażdżycę. Ciche tony serca wzbudziły jednak we mnie czujność diagnosty. Po przedstawieniu problemu pacjent poprosił o zapisanie leków. Śledził każdą literkę. Były to leki wspomagające pracę serca. Udzieliłam wyczerpującej informacji na temat ich działania. Zdziwiony brakiem najważniejszego według niego środka, poprosił o wypisanie go na osobnej recepcie. Spojrzałam na niego, a on na mnie. Po otrzymaniu recept pacjent zaproponował mi umowę. Jeśli ten ostatni lek zadziała, wróci i pocałuje mnie w najmniejszy palec stopy. Tym lekiem była viagra. Jednak obietnicy do dzisiaj nie spełnił. (nadesłała M.H.-C.)

Wracając na koniec do nietypowych upominków od pacjentów: Razem z pudełkiem czekoladek dostałam zapakowane do reklamówki pudełko prezerwatyw rozmiaru XXXL od…siostry chorego. Do dzisiaj nie wiem dlaczego!

Kiedyś sporo radości sprawiła mi kaseta magnetofonowa z nagraniem utworów Chopina w wykonaniu nieco ekscentrycznego pacjenta. Najpiękniejszy prezent otrzymany przez mojego kolegę psychiatrę to torba suszonych grzybów. Pacjent, który nie wychodził z domu, chyba schizofrenik z jakimi. halucynacjami, zmobilizował się, poszedł do lasu, zebrał i ususzył grzyby. Myślę, że coś takiego trzeba szczególnie docenić. ■

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum