19 grudnia 2018

Ambasador polskiej chirurgii

Sylwetki

 Sto lat temu urodził się Witold Janusz Rudowski, chirurg, twórca polskiej hematologii, wieloletni dyrektor Instytutu Hematologii w Warszawie, uczony światowej sławy, znakomity erudyta, a poza tym patriota ze wspaniałą kartą z czasów okupacji. Urodził się w Piotrkowie Trybunalskim 17 lipca 1918 r. Ojciec Maksymilian był prawnikiem. W rodzinie, pieczętującej się herbem Prus II, żywe były tradycje patriotyczne, wspominano przodka, który walczył w wojnach napoleońskich i zginął pod Somosierrą. O herbie dr Andrzej Misiak, opowiadający o prof. Rudowskim, mówi:
To herb odpowiedni dla chirurga, bo w klejnocie ma miecz, a u dołu dwie kosy.

Witold Rudowski ukończył Liceum im. A. Mickiewicza w Warszawie i w 1936 r. rozpoczął studia medyczne na Uniwersytecie Warszawskim. W okresach letnich odbywał praktyki kliniczne w Berlinie i Budapeszcie. Studia ukończył już podczas okupacji, na tajnych kompletach. Wcześniej jednak, we wrześniu 1939 r., na wieść o wybuchu wojny wrócił z Jugosławii i ochotniczo zgłosił się do pracy w Szpitalu Dzieciątka Jezus. W krótkiej kampanii wrześniowej towarzyszył lekarzom służby sanitarnej aż do Lwowa, a potem wrócił do Warszawy. W 1943 r. rozpoczął pracę na Oddziale Chirurgicznym Szpitala Dzieciątka Jezus. Prowadził też zajęcia dla studentów tajnej medycyny na UW, Uniwersytecie Ziem Zachodnich i w Szkole J. Zaorskiego. Za tę pracę w 1983 r. otrzymał doktorat honoris causa Uniwersytetu w Edynburgu (jako trzeci Polak).

Jeszcze w czasie studiów wstąpił do WZW, a następnie do Armii Krajowej, zaprzysiężony w grudniu 1941 r., przyjął pseudonim „Prus”. Prowadził szkolenia z zakresu pierwszej pomocy i chirurgii wojennej dla harcerzy, gromadził środki opatrunkowe, narzędzia i leki oraz zapewniał pomoc lekarską po akcjach zbrojnych, m.in. Kedywu KG AK i „Parasola”. W czasie Powstania Warszawskiego udzielał pomocy rannym żołnierzom, a potem brał udział w ewakuacji szpitala, ratował rannych, mienie szpitala i księgozbiory. W ewakuowanym do Podkowy Leśnej Szpitalu Wolskim dalej leczył i wystawiał setki fikcyjnych zwolnień, ratując powstańców przed wywózką do obozu. W końcu został zatrzymany przez gestapo i wywieziony do obozu pracy w Soblówce koło Żywca. Zwolniono go stamtąd, gdy po wybuchu w baraku udzielał pomocy rannym grenadierom SS. Za działalność w czasie okupacji i powstania został odznaczony m.in. Krzyżem Virtuti Militari i Krzyżem Walecznych.
Przez wiele lat po wojnie otaczał opieką lekarską dawnych żołnierzy „Parasola” – mówił major Rylski na spotkaniu w Domu Lekarza.

Po wojnie powrócił do Szpitala Dzieciątka Jezus, operował najpierw jako asystent prof. Jerzego Choróbskiego (neurochirurga), a potem prof. Tadeusza Butkiewicza.
W 1947 r. uzyskał stopień doktora medycyny, a w 1952 habilitował się na podstawie pierwszej pracy porównawczej – studium metod profilaktyki przeciwzakrzepowej
z zastosowaniem heparyny i blokad nowokainowych.
Z czasem jego zainteresowania naukowe skoncentrowały się właśnie na hematologii i leczeniu oparzeń.

W czasie okupacji jako student i absolwent medycyny, a potem w pierwszych latach powojennych popołudniami Witold Rudowski jako wolontariusz pomagał w operacjach w Instytucie Radowym, późniejszym Instytucie Onkologii im. Marii Skłodowskiej-Curie. Był też sekretarzem naukowym placówki, a w 1958 r. został tam zatrudniony jako chirurg i pracownik naukowy. W latach 1961–1964 kierował Oddziałem Chirurgii Ogólnej Szpitala Wojewódzkiego. W 1964 r. powołano go na stanowisko dyrektora Instytutu Hematologii, którym kierował do przejścia na emeryturę w 1988 r. W 1970 r. otrzymał tytuł profesora zwyczajnego.

Praca instytutu koncentrowała się na zagadnieniach oparzeń, później także na profilaktyce przeciwzakrzepowej, leczeniu hemofilii, małopłytkowości, nadciśnienia wrotnego i porfirii. Stosowano różne sposoby leczenia. Jednocześnie prof. Rudowski prowadził w instytucie Klinikę Chirurgii, w której stworzył własną szkołę chirurgiczną, a ośmiu jego uczniów zrobiło karierę, uzyskując tytuł naukowy profesora. Mówiono, że „był najlepszym ambasadorem polskiej chirurgii”. Owocem jego wieloletniej pracy naukowej były liczne publikacje, w tym trzy monografie zamieszczone przez oficyny wydawnicze uniwersytetów w Baltimore i New Hampshire oraz National Library of Medicine Bethesda. (Trzeba pamiętać, że było to w latach 70. i 80. XX w.!) W sumie ogłosił około 500 prac. Jedna z nich, „Oparzenia”, została przetłumaczona na rosyjski i polecana jako podręcznik dowódcom okrętów podwodnych.

Dzięki wybitnym osiągnięciom naukowym, ale również znakomitej znajomości języka angielskiego i szerokim kontaktom międzynarodowym prof. Rudowski wszedł do światowej czołówki chirurgów i zajął tam poczesne miejsce – bez precedensu wśród przedstawicieli nie tylko Polski, ale całej Europy Środkowej” – pisał prof. Edward Towpik w rok po śmierci profesora.

Został członkiem honorowym międzynarodowych towarzystw chirurgicznych w USA, Anglii, Szkocji, Kanadzie, Australii i innych krajach. Osiem uczelni obdarzyło go godnością doktora honoris causa. Pełnił wiele funkcji w świecie nauki, m.in. w Radzie Wykonawczej WHO, Międzynarodowej Federacji Chirurgów, był członkiem rzeczywistym PAN i członkiem krajowym PAU. Przez dwie kadencje pełnił funkcje prezesa Towarzystwa Lekarskiego Warszawskiego. Odznaczono go licznymi medalami.

Prof. Rudowski interesował się historią medycyny. Był jej znawcą i autorem wielu artykułów z tego zakresu, a także melomanem. Jego znajomi i przyjaciele wspominali, że mimo upływu lat zaskakiwał erudycją i dobrą pamięcią. Podczas rozmów często włączał do opowieści precyzyjnie sformułowane wątki historyczne, np. dotyczące dziejów jakiejś uczelni czy towarzystwa naukowego. Pisał szkice biograficzne, np. Mikołaja Kopernika, Wawrzyńca Żuławskiego. – Był świetnym mówcą. Na pożegnalnym spotkaniu po maturze w mojej szkole snuł rozważania na temat przyszłości oparte na motywach historii Dedala i Ikara – opowiadał Robert, najstarszy syn profesora, obecnie naukowiec.

Miał jeszcze wiele innych, niezwykłych cech. Mimo pryncypialności w postępowaniu lekarskim, potrafił okazać wyrozumiałość, gdy było to konieczne dla chorego. Córka Joanna, dziś także lekarz, wspomina, że była świadkiem kłopotliwej sytuacji: pacjentowi
z odjętą nogą na bóle fantomowe pomagała tylko nikotyna. Profesor, choć wyczuwał dym w sali chorych, udawał, że nic nie zauważa.

Miał ogromne poczucie humoru. Stosunek do instytucji małżeństwa trafnie określają bon moty, które zapisał i wręczył przyszłemu zięciowi w dniu ślubu: „Ludzie rodzą się wolni i równi sobie, po czym niektórzy z nich się żenią”. „Nie zawsze mąż jest winien temu, że jego żona nie ma racji”.

Dzieci, których miał troje, Robert, Jerzy i Joanna, określają go jako „zdeklarowanego singla”, słabo radzącego sobie z codziennością, gromadzącego książki, korespondencję i inne dokumenty. Nie lubił, gdy ktokolwiek próbował je porządkować. Prof. Towpik wspomina, że prof. Rudowski był samotnikiem, który pod maską dostojeństwa i powagi skrywał wrażliwość i humanistyczną refleksję.

Zmarł 10 września 2001 r., w przeddzień zamachów terrorystycznych w Nowym Jorku – mówi córka Joanna. – Jakby chciał swoją śmiercią zamknąć symboliczną epokę, w której się urodził i żył. Jakby już nie był ciekaw, w jakim kierunku pójdzie świat. Zmarł w domu, w obecności wszystkich swoich dzieci. Choć był „wyznawcą” medycyny, nie chciał umierać w szpitalu, nie chciał tlenu ani aparatury wspomagającej. Nie chciał znieczulenia.

Został pochowany na Powązkach Komunalnych w Warszawie. W stulecie urodzin prof. Witolda Rudowskiego w Domu Lekarza odbyła się uroczysta sesja poświęcona jego pamięci.

Małgorzata Skarbek

 

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum