2 października 2019

Zapomniane rzemiosło

Kiedy niedawno na jednym z oddziałów Szpitala Klinicznego przy ul. Lindleya odwiedzałem znajomego w kilkuosobowej sali, wtargnął do niej młody lekarz poszukujący pacjenta, którego następnego dnia czekała operacja. Trudno nie mówić o wtargnięciu, bo zapukanie w drzwi sygnalizujące zamiar przekroczenia progu i przywitanie się z leżącymi na łóżkach zwykłym „Dzień dobry” nie znajdowało się w instrukcji poruszania się po oddziale.

Anestezjolog. Zgodnie z regułami sztuki przyszedł w przeddzień operacji porozmawiać z chorym i przygotować go (oraz zaplanować swoje czynności) do znieczulenia. Nie przedstawił się przy łóżku, ale trzeba mu oddać, że przynajmniej wyjaśnił, skąd ta niespodziewana popołudniowa wizyta i jaki będzie cel badania.

Mógłbym teraz streścić cały przebieg rozmowy, ale widząc, że lekarz niezrażony obecnością osób postronnych ani myśli stworzyć lepsze warunki, by przeprowadzić ją w bardziej intymnej atmosferze, i upewniwszy się, że nie zaprosi pacjenta w inne miejsce, sam pospiesznie wyszedłem. Chorzy przykuci do łóżek już tego zrobić nie mogli. Ale zaoszczędzili kilka monet, bo zamiast wrzucić je do puszki pod telewizorem, by móc obejrzeć kolejny odcinek jakiegoś serialu, mieli za darmo spowiedź sąsiada z jego niedomagań, chorób i leczenia.

Spośród wielu różnic, które łatwo można znaleźć między naszymi szpitalami i zachodnimi, na pierwszym miejscu stawia się zawsze poziom finansowania, nakłady na leki, czas pracy lekarzy oraz liczbę pielęgniarek. A przecież wyraźną odrębność widać też w tym, że każdy medyk rozpoczynający badanie przedstawia się tam choremu, co jest wyrazem szacunku do pacjenta. Niestety, w większości starych polskich szpitali nie pomyślano zawczasu o lepszych warunkach do rozmów z chorymi. Ale czy lekarze w ogóle myślą o tym, że należałoby je stworzyć? Nawet w dyżurkach nie ma na to miejsca, co nie oznacza, że nie powinniśmy w tej niełatwej rzeczywistości domagać się choć namiastki dobrych manier i etycznych standardów. Takich, jakich wszyscy – z lekarzami włącznie – wymagamy w innych instytucjach, urzędach i punktach usługowych, nie oglądając się nawet na słynne RODO.

Ponura rzeczywistość nie może być żadnym rozgrzeszeniem. Anestezjolog, którego spotkałem, nie sprawiał wrażenia, jakby w ogóle brał pod uwagę konieczność zadbania o prywatność pacjenta, z którym przyszło mu rozmawiać. To przecież rutyna. Nikt się nie poskarży, a cały personel – od salowych i pielęgniarek przez innych lekarzy i ordynatora aż do samej dyrekcji – nie będzie sobie zaprzątał głowy, jak można by tę sytuację poprawić. Bez empatii i wrażliwości też się zostaje lekarzem. Pomyślmy, co zrobić, by było inaczej. 

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum