29 października 2021

Protest

Strategia oparta na lekceważeniu i braku odpowiedzialności: – Przejeżdżałem tam wieczorem ostatnio i nie widziałem żywego ducha – powiedział minister zdrowia o „białym miasteczku 2.0”, wykluczając podjęcie rozmów z Komitetem Protestacyjno-Strajkowym.

Małgorzata Solecka

Strategia oparta na lekceważeniu i braku odpowiedzialności: – Przejeżdżałem tam wieczorem ostatnio i nie widziałem żywego ducha – powiedział minister zdrowia o „białym miasteczku 2.0”, wykluczając podjęcie rozmów z Komitetem Protestacyjno-Strajkowym.

Słowa padły na antenie Radia Zet 22 października, wieczorem. 20 i 21 października nad Warszawą przechodziły silne wichury, łamały się drzewa. Pogoda nie oszczędziła również namiotów, w których od 11 września trwa protest pracowników medycznych. Z ludzkiego punktu widzenia wypowiedź Adama Niedzielskiego trudno zrozumieć. Z politycznego – byłoby jeszcze trudniej, gdyby szef resortu zdrowia nie przyzwyczaił nas przez rok do swej raczej śladowej empatii.

Na odpowiedź protestujących nie trzeba było więc długo czekać. Dzień później przedstawiciele zawodów medycznych zwołali konferencję prasową, by w „białym miasteczku” ogłosić, że czas na „delikatne rozmowy” się skończył. – Po wichurach „białe miasteczko” bardzo dobrze się trzyma. Umocniliśmy namioty. Idziemy do przodu – mówił Gilbert Kolbe, rzecznik protestujących.

Jednak trudno oprzeć się wrażeniu, że ten deklarowany optymizm nieco rozmija się z realiami. Pat. To słowo chyba najlepiej oddaje sytuację, jaka zapanowała na linii rząd – protestujący pracownicy ochrony zdrowia. Czy też – protestujące organizacje pracowników, bo na razie nie widać, by protest rozlewał się po kraju tak, by realny stał się scenariusz paraliżu ochrony zdrowia. To dla resortu zdrowia chyba znak, że problemu nie ma. Niesłusznie – problem jest, a paraliż ciągle nie jest wykluczony.

Negatywny dla rządzących, ale przede wszystkim groźny dla pacjentów scenariusz może się spełnić w każdej chwili. Mapa zamykanych z powodu braków kadrowych oddziałów wydłuża się co tydzień. Poszukiwanie obsady na dyżury i etatowych pracowników nie tylko kanałami informacyjnymi izb lekarskich, ale wprost – w mediach społecznościowych, za pomocą dramatycznie brzmiących filmowych apeli – staje się coraz powszechniejszą praktyką. To wszystko w warunkach ciągle jeszcze niewypiętrzonej kolejnej fali pandemii, a modele, tworzone przez epidemiologów i matematyków, nie są optymistyczne. Bardzo prawdopodobne, że późną jesienią i zimą szpitale ponownie zaleją na wiele tygodni, wręcz miesięcy, pacjenci covidowi. Czy będzie się miał nimi kto opiekować? Jak Ministerstwo Zdrowia, po długim czasie absolutnego lekceważenia przedstawicieli zawodów medycznych, zamierza zmotywować ich do ponownego ponadnormatywnego wysiłku?

Adam Niedzielski, który w namiotach rozstawionych w Alejach Ujazdowskich, gdzie od 11 września nieprzerwanie dyżurują przedstawiciele organizacji zrzeszających pracowników medycznych, „nie widział żywego ducha”, nie dostrzega również frustracji zżerającej – nie od tygodni, lecz od miesięcy, od lat – lekarzy, pielęgniarki, ratowników medycznych, diagnostów, fizjoterapeutów i wielu, wielu innych. Wszystkich, których ciężką pracę dodatkowo utrudnia dysfunkcjonalny i pełen absurdów system, za którego działanie współodpowiedzialny jest obecny rząd i urzędujący minister. Współodpowiedzialny, bo – w sposób oczywisty – za ułomności systemu odpowiedzialność ponoszą wszystkie kolejne rządy, wszyscy kolejni ministrowie zdrowia. Tak się jednak składa, że klucz do rozwiązania problemów jest tylko w rękach rządzących, więc rządzący są właściwymi adresatami i postulatów, i pretensji.

Minister nie widzi, jego przełożeni – premier Mateusz Morawiecki, prezes Prawa i Sprawiedliwości Jarosław Kaczyński – nie słyszą. List, jaki do wicepremiera Kaczyńskiego, szefa PiS i całego obozu Zjednoczonej Prawicy 18 października wystosował Komitet Protestacyjno-Strajkowy, z prośbą o osobiste zainteresowanie się postulatami i sytuacją zawodów medycznych, przez tydzień nie doczekał się odpowiedzi. I nic nie wskazuje, by się jej doczekał w dającej się przewidzieć przyszłości.
Oparta na lekceważeniu strategia rządzących wydaje się kompletnie niezrozumiała. Co prawda nawołują do dialogu, ale chcą go toczyć na własnych warunkach – w ramach Zespołu Trójstronnego ds. Ochrony Zdrowia, gdzie uprzywilejowaną pozycję mają związki zawodowe, dalece niereprezentatywne dla zawodów medycznych, dodatkowo zawężając materię rozmów do kolejnych zmian w ustawie o wynagrodzeniu minimalnym pracowników ochrony zdrowia. Tymczasem dosłownie za chwilę ignorowani i lekceważeni pracownicy medyczni będą na wagę złota. Nie tylko na oddziałach covidowych, które w ostatnich dwóch miesiącach roku zapewne znów zdominują polską ochronę zdrowia.

Minister zdrowia, który – mówiąc oględnie – nie uczynił nic, by złagodzić kolejną falę pandemii i przez Narodowy Program Szczepień zapewnić szpitalom oraz innym jednostkom systemu ochrony zdrowia działanie w warunkach względnej normalności, będzie prawdopodobnie wymagał od pracowników medycznych kolejnych poświęceń i mobilizacji. Już wymaga, bo komentując apel Naczelnej Rady Lekarskiej o skrócenie czasu pracy, nazwał go… nieodpowiedzialnym.

A przecież samorząd lekarski zaapelował nie o odejście od łóżek. Nie o rezygnację z pracy w publicznym systemie ochrony zdrowia. Zaapelował o to, by lekarze nie pracowali więcej, niż pozwala na to fizjologia. – Wydolność organizmu lekarza i lekarza dentysty, jak każdego człowieka, ma ograniczenia anatomiczne. Ciągła praca zawodowa w wymiarze przekraczającym 48 godzin w tygodniu prowadzić może do utraty zdrowia, zmniejszenia koncentracji, a także zwiększenia ryzyka wystąpienia zdarzeń niepożądanych. Mając to na uwadze, Naczelna Rada Lekarska rekomenduje lekarzom i lekarzom dentystom ograniczenie wymiaru zaangażowania zawodowego do poziomu, który nie będzie przekraczał granic bezpieczeństwa zarówno dla nich, jak i dla pacjentów – tłumaczył podczas konferencji prasowej Artur Drobniak, wiceprezes NRL.

Co z tego przesłania zrozumiał minister, nomen omen, zdrowia? – Jestem bardzo zaskoczony takim wydźwiękiem komunikatu, który mówi wprost pacjentom, że nie będą obsługiwani, nie będą przyjmowani.

Rzeczywiście, strategia oparta na lekceważeniu jest równocześnie strategią opartą na skrajnym wyzysku. Państwo, mając ku temu wszelkie narzędzia: szczepionki, możliwość wprowadzania ograniczeń dla osób bez potwierdzonego statusu covidowego (certyfikatu covidowego), uchwalenie skutecznych regulacji prawnych dotyczących sankcji za nieprzestrzeganie podstawowych w pandemii zasad sanitarnych (obowiązku prawidłowego noszenia maseczek), wyłącznie z obawy przed utratą politycznego poparcia we własnym elektoracie pozorowało przez niemal pół roku, od zakończenia poprzedniej fali, walkę z pandemią, dodatkowo rozpętując konflikt z pracownikami medycznymi. Teraz rachunek za wszystkie popełnione błędy będą płacić z jednej strony pracownicy ochrony zdrowia, z drugiej pacjenci. Nie ci, którzy świadomie zrezygnowali ze szczepienia i z uporem godnym lepszej sprawy nie chronią siebie i innych przed zakażeniem, choćby nosząc maseczki, ale ci, którzy dochowali wszelkiej staranności, a mimo to zachorowali na COVID-19 – z powodu wieku, chorób obciążających układ immunologiczny, albo nie na COVID-19. Po prostu – zachorowali i powinni móc otrzymać pomoc medyczną natychmiast i najlepszej jakości, a nie dostaną. Nie dlatego, że lekarze ograniczą czas pracy, ale dlatego, że system – przez podszyte brakiem odpowiedzialności polityczne decyzje – znów znajdzie się na krawędzi wydolności. Trzeci raz w ciągu zaledwie 12 miesięcy.

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum