28 września 2018

Trzy pytania do dr. n. med. Jarosława Bilińskiego, wiceprezesa ORL w Warszawie

Jak godzę te role?

Jestem zdeterminowany!

Panie doktorze jest pan twarzą zeszłorocznego, niezwykle drastycznego protestu głodowego lekarzy rezydentów. Jak po roku ocenia pan efekty takiej determinacji lekarzy?

Ambiwalentnie. Z jednej bowiem strony protest ma to do siebie, że jest formą nacisku, a zawsze lepiej byłoby się dogadać. Wydawało się, że inteligentni ludzie, a tacy byli niewątpliwie i po stronie rządu, i po stronie rezydentów, po przedstawieniu sobie faktów podejmą racjonalne decyzje. My, rezydenci, postawiliśmy sobie cele osiągalne, niezbędne do uznania, że ochrona zdrowia jest priorytetem rządu i jej prawdziwa reforma ruszy z kopyta. Pierwszy, najważniejszy cel krótkoterminowy – 6,8 proc. PKB na ochronę zdrowia w trzy lata. Nie już, nie średnią europejską per capita, bo nas na nią nie stać, tylko 6,8 proc. PKB w trzy lata. Drugi, długofalowy, równie ważny cel – 9 proc. PKB
w dekadę. Bo rozwój trzeba planować, musi mieć swoje kontinuum, pacjent musi go dostrzec, a dobrze uporządkowana reformą ochrona zdrowia będzie jednym z motorów gospodarki, tak jak w krajach Zachodu. Cel trzeci – zahamować kryzys kadrowy w ochronie zdrowia. Coś, co dopiero wybuchnie, choć już teraz jest fatalnie. Nic nie wpływa tak pozytywnie na politykę kadrową jak poprawa warunków płacy ora odpowiednie warunki pracy umożliwiające pełne wykorzystanie kompetencji zawodowych. Rząd przez długie miesiące proponował… zakończenie protestu w zamian za nic. Dlatego wielu naszych kolegów poświęciło zdrowie, podejmowało heroiczne decyzje. A my, „liderzy” protestu, wypruwaliśmy sobie żyły, aby dobrze poprowadzić kampanię społeczną i politykę medialną, trafiać argumentami do polityków. Po długich bataliach się udało. Wypracowaliśmy trudny, o wiele trudniejszy dla naszego środowiska niż dla rządu, kompromis. Trudny, bo poszliśmy na duże ustępstwa. Ale – jak w każdym przedsięwzięciu – na początku trzeba ustalić się zasady gry, określić ostatni „pokojowy” sygnał ostrzegawczy, ale również brać pod uwagę dobro pacjenta. Musieliśmy zakończyć protest po osiągnięciu tego, co zapisano w porozumieniu z lutego, bo każdy kolejny dzień mógł przynieść katastrofę, tragedię. Ktoś w tym sporze musiał postąpić odpowiedzialnie.

Ambiwalencja ma też jaśniejsze strony. Wspominając protest i całą trzyletnią batalię zwieńczoną porozumieniem, uśmiecham się, gdy pomyślę, ile odkryliśmy talentów, jak zbudowaliśmy struktury, zjednoczyliśmy środowisko. Jak udało się utrzymywać przez miesiąc (!) codzienne zainteresowanie mediów wyceniane na miliony złotych, wpłynąć na sondaże. No i przekonaliśmy sceptyków, że można. Bo kto na początku wierzył, że cokolwiek uda się wywalczyć? A ja powtarzam nadal – to dopiero początek! Tego potencjału nie pozwolimy zmarnować. Musimy sami zadbać o przyszłość. Podjęliśmy decyzję o wejściu do samorządu lekarskiego, by kontynuować pracę merytoryczną i przedstawić efekty w postaci gotowych rozwiązań.

Jest pan również przewodniczącym zespołu pracującego od kilku miesięcy w Ministerstwie Zdrowia nad nowelizacją ustawy o zawodach lekarza i lekarza dentysty. To także dopełnienie zobowiązań resortu sprzed roku. Na jakim etapie są prace i czego dotyczą?

Spotkania i debaty w zespole dotyczą bardzo szeroko prowadzonych prac nad propozycjami nowelizacji tej ustawy oraz innych, m.in. ustawy o działalności leczniczej. Rozbijamy wszystkie kwestie związane z kształceniem podyplomowym, ustawicznym, egzaminami lekarskimi, prawem pracy i wieloma innymi na czynniki pierwsze, a potem budujemy model kształcenia oraz pracy lekarzy w Polsce, który odpowiadałby wymogom nowoczesnej medycyny. Dotychczas odbyliśmy spotkania, w czasie których stawialiśmy diagnozy, dotyczące zakresu  koniecznych zmian. Przeprowadziliśmy konsultacje wewnętrzne w zespole na temat szkolenia podyplomowego w krajach zachodnich, odbyliśmy telekonferencję z ekspertem z USA, pracujemy nad dużymi grupami zgadnień: I – staż, LEK/LDEK, nabór na specjalizacje, II – ścieżka kariery zawodowej lekarza, schemat i przebieg szkolenia specjalizacyjnego, III – prawo pracy, dyżury medyczne, egzaminy lekarskie, IV – akredytacje do szkolenia, nadzór nad kształceniem i szkoleniem, doskonalenie zawodowe, katalog specjalizacji i umiejętności lekarskich oraz kwestie poboczne.

W związku z bardzo dużym zagmatwaniem prawa pracy, rozproszeniem i nieuporządkowaniem jego przepisów, a także formą restrykcyjną wobec lekarzy ta część zajęła bardzo dużo czasu. Pan minister wyraził zgodę na przedłużenie prac zespołu do 16 listopada, gdyż nie jesteśmy w stanie wszystkiego przygotować wcześniej.

Mogę powiedzieć, że już widać bardzo fajne efekty – jasną i przyjazną ścieżkę zawodową kariery lekarza, nowy schemat naboru na specjalizacje i ich przebieg, wiele ułatwień. Jest jednak kilka zmian wiele wymagających od lekarzy, ale gwarantujących jakość wykonywanej pracy. Prawo pracy może wreszcie stać się przyjazne dla lekarza, a nie być wręcz kajdanami, karą za ogrom wykonywanej pracy. Mam nadzieję, że uda się to wszystko doszlifować i po zakończeniu prac przedstawię gotowy projekt zmian, które
– mam jeszcze większą nadzieję – pan minister wprowadzi w życie,bo  przekona swoich kolegów z rządu i parlamentu do ich uchwalenia.

Jest pan także wiceprezesem Okręgowej Rady Lekarskiej w Warszawie, czynnym działaczem Porozumienia Rezydentów OZZL, członkiem Naczelnej Rady Lekarskiej, lekarzem pracującym w Klinice Hematologii WUM i nowo upieczonym tatą małej Heli. Jak godzi pan te role? Jak w naszej rzeczywistości radzą sobie młodzi, ambitni lekarze?

Często słyszę to pytanie i nadal nie umiem na nie odpowiedzieć (uśmiech). Chyba to jest kwestia osobowości. Jestem nauczony pracy kompleksowej, pełnej, spójnej. Dopiero te wszystkie funkcje społeczne pozwalają mi na takie pełne działanie, bo każda daje inne narzędzie. Jestem przede wszystkim lekarzem i aspiruję do bycia naukowcem – to mnie najbardziej cieszy w życiu zawodowym i z tego zrezygnować nie chcę. Poświęcam się pracy, pacjentom, nauce z przyjemnością. I pewnie na tym bym poprzestał, gdyby nie fatalne warunki pracy, szkolenia w Polsce i te wynagrodzenia… To pchnęło mnie do działania społecznego. Po prostu nie mogłem dłużej godzić się z bylejakością, niedocenieniem płacowym. Z czegoś trzeba żyć, więc z powodu niskich pensji musimy dorabiać. Konieczność dorabiania zabierała mi czas, który mógłbym przeznaczyć na badania naukowe. Do tego ogrom zadań, jakie lekarz ma na swoich barkach,  powodujący, że pracujemy więcej niż 8 godzin dziennie, nawet jeśli mamy jeden etat. Wszystkie problemy zabieramy do domu, stąd frustracja i wypalenie zawodowe. Musiałem zatem „coś” z tym zrobić. I tak wyszło, że teraz pełnię te wszystkie funkcje i mam nadzieję, że to „coś” już udało się wywalczyć, a teraz walczymy o większe „coś” – postęp.

Tata Heli to zadanie najważniejsze w życiu. Jestem tak zakochany w córce, że mimo zmęczenia dodaje mi to skrzydeł.

A jak młodzi, ambitni lekarze radzą sobie dziś w życiu? Są zdeterminowani i nie uznają starego polskiego frazesu, że się nie da! I powtarzają w kółko – jakość życia! Walczymy
o jakość naszego życia! <

Pytała

Ewa Gwiazdowicz-Włodarczyk

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum