4 października 2019

Czy jest na sali koroner?

Hanna Odziemska

lekarz specjalista chorób wewnętrznych POZ, absolwentka Wydziału Zarządzania UW

Skamieniałości z poprzedniej epoki wciąż nie brakuje w polskim prawie. Jedne po prostu są, inne istotnie dezorganizują nam życie i pracę. Wielu lekarzy pracujących w lecznictwie otwartym zna taką sytuację: zgłasza się rodzina pacjenta z informacją, że pacjent zmarł i trzeba wystawić kartę zgonu. Zgłoszenie najczęściej wpływa do POZ lub NiŚOZ. Zespoły Ratownictwa Medycznego, pracujące zwykle bez obsady lekarskiej, nie mogą stwierdzić zgonu, co wygląda nieco absurdalnie wobec faktu, że ratownik medyczny może odstąpić od reanimacji. Co prawda ustawa z 8 września 2006 r. o Państwowym Ratownictwie Medycznym i rozporządzenie ministra zdrowia z 29 grudnia 2006 r. w sprawie szczegółowego zakresu medycznych czynności ratunkowych, które może podejmować ratownik medyczny, nie definiuje jednoznacznie kryteriów odstąpienia od reanimacji przez ratownika, jednak wytyczne Polskiej Rady Resuscytacji zalecają to odstąpienie w przypadkach oczywistych, kiedy nie ma wątpliwości, że resuscytacja będzie daremna, bo zwłoki są np. rozfragmentowane, zwęglone lub wystąpiło stężenie pośmiertne.

Rozmawiam z Andrzejem, młodym lekarzem rodzinnym. Jest wzburzony tym, co go spotkało w przychodni kilka dni temu.

– Poniedziałek, poranna zmiana, do gabinetu wchodzi pierwszy pacjent – opowiada. – Okazuje się, że to brat pacjenta wpisanego na moją listę na pierwszej pozycji. Podaje mi kartkę z informacją lekarza NiŚOZ. Z informacji wynika, że 40-letni pacjent został znaleziony bez oznak życia w piątek wieczorem. Lekarka stwierdzająca zgon napisała bardzo porządną informację: data, godzina znalezienia zwłok, opis pośmiertnego badania fizykalnego ze stwierdzeniem stężenia i plam opadowych, adnotacja o braku cech kryminogennych, przyczyna zgonu: nieznana, zgon nagły. Tylko co z tego? Po kartę zgonu wysłała rodzinę do POZ, tłumacząc, że nie zna historii choroby.

Patrzę w historię wizyt pacjenta: dwie wizyty, ostatnia półtora roku temu. Obie nie u mnie. Pierwsza u jednego z kolegów – infekcja dróg oddechowych, druga u koleżanki – ostry zespół bólowy przeciążeniowy kręgosłupa. Żadnych chorób przewlekłych, żadnych leków na stałe. Moja sytuacja niczym nie różni się od sytuacji koleżanki z NiŚOZ, poza jednym: oboje nie mamy wiedzy, z jakiego powodu pacjent zmarł, ale tylko ona widziała zwłoki. Ja nie widziałem pacjenta ani żywego, ani umarłego. Ale to ja mam wystawić kartę zgonu z określeniem przyczyny. No przecież to bez sensu! Co ja niby mam napisać? Pacjent młody, bez istotnego wywiadu chorobowego. Pytam brata zmarłego, gdzie są zwłoki. Jakbym dokonał oględzin, już by to miało jakiś sens. Dowiaduję się, że zwłoki już w piątek zabrał zakład pogrzebowy. Brat nie ukrywa zniecierpliwienia moim wahaniem. Rozumiem to, sytuacja jest paskudnie stresująca dla rodziny, a przecież tak czy owak jakoś trzeba zmarłego pochować. Pytam jeszcze, czy ktoś powiadamiał policję, przecież to młody człowiek i nie wiadomo, czemu zmarł, może powinna być autopsja. Okazuje się, że policja wykonała czynności i zezwoliła na zabranie zwłok przez zakład pogrzebowy, bo pani doktor z NiŚOZ nie stwierdziła cech działania osób trzecich. Pisemnej informacji na ten temat od policji brak. Z trudem powstrzymuję wzbierające emocje, przecież rodzina zmarłego jest w żałobie i tak samo jak ja pada ofiarą chaosu w systemie prawnym i braku procedur.

Idziemy do dyrekcji ZOZ. Próbujemy namierzyć koleżankę, która stwierdziła zgon. Okazuje się, że od dziś ma dwutygodniowy urlop, wyjechała zagranicę. Dyrektor dzwoni do komendanta Rejonowej Komendy Policji. Wyjaśniam sytuację, komendant jest zdziwiony, że rodzina nie ma żadnego dokumentu z przeprowadzonych czynności, twierdzi, że na pewno ją dostała. Brat utrzymuje, że nic nie dostał. Wbrew skumulowanym emocjom grzecznie proszę o zaświadczenie z prokuratury o odstąpieniu od sekcji zwłok, co umożliwi mi wystawienie karty zgonu z rozpoznaniem: „przyczyna zgonu nieznana”. Wściekły brat zmarłego wychodzi odebrać z komisariatu to pismo, słyszę jakąś przykrą uwagę pod moim adresem. Uszy mnie pieką, muszę mieć ciśnienie ze dwieście, jest po dziewiątej, a pod drzwiami gabinetu taka kolejka i opóźnienie, że do wieczora nie wyjdę. Mniej więcej pół godziny później jest pismo z prokuratury, więc wystawiam kartę, znów przykre uwagi, że to tak długo trwało, że jestem formalistą itp.

Po południu wezwanie do dyrekcji – na moją prośbę przyszedł komendant, z którym rozmawiałem przez telefon. Pytam, czy możemy to na przyszłość jakoś uporządkować, ustalić tryb postępowania, który jest zgodny z prawem i nie kłóci się ze zdrowym rozsądkiem. Słyszę, że z lekarzami zawsze jest problem, bo robią trudności. Tłumaczę, że trudności to ma lekarz, bo to on podpisuje kartę zgonu i bierze na siebie odpowiedzialność. Komendant mówi, że dobrze by było, żeby samorząd zatrudniał lekarzy do stwierdzania zgonów, to „nie byłoby takiej przepychanki”. Rozmawiamy jeszcze chwilę na temat procedowanej wciąż w Ministerstwie Zdrowia ustawy o koronerach. Cóż, do aktów wykonawczych wciąż daleka droga, więc musimy sobie jakoś radzić. Kosztem zdrowia i komfortu nas wszystkich: rodziny, lekarza, pracowników służb.

Historia Andrzeja nie jest wyjątkiem, słyszałam wiele podobnych lekarskich opowieści. Cóż tu się dziwić – przecież jeśli chodzi o stwierdzenie zgonu i wystawienie karty zgonu, wciąż obowiązuje ustawa z 31 stycznia 1959 r. o cmentarzach i chowaniu zmarłych oraz rozporządzenie ministra zdrowia i opieki społecznej z 3 sierpnia 1961 r. w sprawie stwierdzania zgonu i jego przyczyny. Zgodnie z tym rozporządzeniem zgon powinien stwierdzać i kartę wystawić lekarz, który jako ostatni udzielał pacjentowi świadczeń leczniczych w ciągu 30 dni przed dniem zgonu. W przypadku niemożności odnalezienia takiego lekarza ma to zrobić lekarz, który stwierdził zgon. Tylko jak to powiązać w sprawnie funkcjonujący mechanizm, żeby zadziałał nawet w okolicznościach opisanych przez Andrzeja, kiedy napędzają go stare akty prawne, w których wciąż straszą nieistniejące już struktury, np. rady narodowe czy organy Milicji Obywatelskiej?

Temat jest trudny, bo oprócz rzeczy oczywistych, takich jak tryb powoływania koronerów przez władze samorządowe i wynagrodzenia określane wstępnie jako 10 proc. średniej krajowej, są liczne niejasności. Nie wiadomo m.in. spośród lekarzy jakich specjalności należy ich powoływać, a także, jaki powinien być system ich certyfikacji. Wstępnie mówi się o specjalistach medycyny sądowej, ratownictwa medycznego, anestezjologach i patomorfologach, choć są głosy, że tylko pierwsi i ostatni mają w programie kształcenia specjalizacyjnego kwestię odróżniania znamion śmierci z przyczyn naturalnych i w wyniku działania osób trzecich.

Trudno powiedzieć, jak długo przyjdzie nam czekać na zastąpienie nową ustawą niemal sześćdziesięcioletnich niewydolnych w aktualnych warunkach aktów prawnych. A że długowieczność naszych prowizorek jest sprawą ogólnie znaną, życzmy sobie i naszym pacjentom stu lat albo i więcej. Żyć, nie umierać. 

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum