12 listopada 2019

Pożegnanie z doktorem Judymem

Hanna Odziemska

lekarz specjalista chorób wewnętrznych POZ, absolwentka Wydziału Zarządzania UW

W bólach partych rodzi się nowy etos polskiego lekarza. Do finału pewnie jeszcze daleko, ale już powoli gaśnie szkodliwy mit doktora Judyma – lekarza pracującego za bezcen i jeszcze poświęcającego pracy swoje życie prywatne. W świadomości społecznej doktor Judym wciąż niestety ma się dobrze. Jesteś lekarzem – masz być na każde zawołanie i nie patrzeć na wynagrodzenie. Mówi się, że to służba. Ja bym dorzuciła: służba specjalna łamana przez zakon, tyle że to fałszywe stawianie sprawy.

Utrwalony społecznie model dobrego lekarza, wzorowany bezrefleksyjnie na postaci doktora Judyma, ignoruje fakt, że jego twórca opisał tragiczne losy człowieka przegranego zawodowo
i osobiście. Skutek jest taki, że w narodowej mitologii dobry lekarz to taki, który poświęca wszystko dla zawodu i nie żąda za to pieniędzy. Tymczasem prawda wygląda zupełnie inaczej. Starsi koledzy przez lata cierpień i praktyki nauczyli się żyć w systemie, który nakładał im maski Judymów, ale wielu z nich znalazło niszę, żeby żyć w miarę godnie. Młodzi koledzy już się na to nie zgadzają. Rezydenci walczą o normalność – o prawo do adekwatnego wynagrodzenia, do zachowania zdrowia i do czasu dla rodziny. Dość dyżurowania po trzy, cztery doby non stop, dość umierania lekarzy podczas dyżurów. Jaki może być pożytek dla pacjenta ze zmęczonego, chorego albo martwego lekarza? Na pewno nie skrócenie kolejek.

Mówienie o pieniądzach w kontekście zawodu lekarza wciąż jest medialnym nietaktem. Publiczne usługi medyczne stają się coraz bardziej nieosiągalne. O ile w dobrze zorganizowanych POZ jeszcze można w miarę na bieżąco uzyskać poradę, o tyle w AOS terminy są tak odległe, że pacjent w oczekiwaniu na wizytę może samoistnie wyzdrowieć lub trafić do szpitala w ciężkim stanie albo pożegnać się ze światem. Rekordziści wśród poradni specjalistycznych potrafią zaoferować pacjentowi wizytę za pięć lat. To absurd. W tej sytuacji trwa dość żwawa komercjalizacja usług medycznych, bo pacjent, słysząc propozycję absurdalnie odległego terminu wizyty, decyduje się skorzystać z usług sektora prywatnego albo wykonać komercyjnie potrzebne, nawet kosztowne, badanie. Dobrze sprzedają się pakiety do prywatnych sieciówek i towarzystw ubezpieczeniowych mających umowy z placówkami medycznymi – w tej opcji pacjent może liczyć na racjonalny termin porady. Tymczasem walka rezydentów nie tylko o godne zarobki, ale i o możliwość skutecznego leczenia pacjentów, ma nieszczególną prasę. „Młodzi to tylko na pieniądze patrzą”. „Od razu by chcieli mieć dużo”. Tak komentują nie tylko pacjenci. Na sztandarach ma być doktor Judym, a pacjent ma przestać liczyć na swoje składki i, chcąc nie chcąc, wchodzi na ścieżkę komercyjną, bo inaczej trudno mu się leczyć.

Spotykam się z Norbertem. Znalazł mnie przez Internet, przedstawił się jako właściciel przychodni, zaproponował rozmowę o podjęciu w niej pracy.

– Jestem ekonomistą z wykształcenia, ale pracuję w branży medycznej już kilka lat. Zakładam przychodnie.

– Ile masz tych przychodni?

– W tej chwili siedem, dwie właśnie sprzedałem.

– To dobry biznes?

– No pewnie!
– śmieje się Norbert. – Jeden z lepszych.
Jeść i leczyć się ludzie będą zawsze, więc klientów nie zabraknie. To nawet lepszy biznes niż piekarnia, bo trudniej upiec dobry chleb niż zatrudnić dobrego lekarza.

– Masz z tego zysk, jesteś na granicy rentowności czy… dokładasz?

– Nie narzekam.

Trudno w to nie wierzyć, patrząc na zegarek na nadgarstku Norberta i auto, którym przyjechał na spotkanie.

To jak, może byś popracowała dla mnie? – Norbert przechodzi do sedna spotkania.

Podaję cenę. Twarz mojego rozmówcy ściąga się, ręka nerwowo zaciska.

Dla mnie za drogo.

Kończymy rozmowę, nie dobijemy targu. W tej grze role są rozdane: ja mam pracować, on ma zarabiać, pacjent ma płacić. Tyle że Norbert nie jest lekarzem, więc jego chęć zysku nie wzbudzi niczyjego zdziwienia, nie musi być jak doktor Judym. Tylko lekarz ma być jak Judym, czyli nie oczekiwać wynagrodzenia i najlepiej nie mieć rodziny, bo mogłaby odciągać go od pracy, która szczęścia jej nie przysporzy. Właściwie lekarz w wersji Judyma to dobry materiał na zakonnika całkowite poświęcenie się pracy non profit plus celibat.

Patrzę za odchodzącym zirytowanym Norbertem i myślę: tu nie chodzi tylko o pieniądze. Przede wszystkim chodzi o wzajemny szacunek. Godne wynagrodzenie oznacza uszanowanie czasu poświęconego przez lekarza na przygotowanie się do swojej misji i na jej spełnianie, szacunek dla dźwigania ciężaru odpowiedzialności za czyjeś zdrowie i życie. Finansowanie opieki zdrowotnej ze środków publicznych ma zapewnić ten szacunek nie tylko lekarzowi, ale i pacjentowi, a wyrażać się powinien w zapewnieniu poczucia bezpieczeństwa i szybkiej pomocy choremu człowiekowi.

Kwestia finansów w opiece zdrowotnej będzie wracała coraz częściej, chociaż wciąż ma status niezręcznego tematu, jako przeciwieństwo narodowego mitu doktora Judyma. Nie ma możliwości uzdrowienia systemu bez uporządkowania tego zagadnienia, a to zadanie karkołomne i niewdzięczne. Doktor Judym raczej by sobie z nim nie poradził. 

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum