11 listopada 2014

Muszę o prof. Witoldzie Kieżunie…

Janina Jankowska

Unas w ocenach wszystko na ostrzu noża, krańcowo, „od ściany do ściany”. Dla jednych teczki SB to fałsz i trucizna, dla innych ewangelia, jedyne źródło prawdy, które w okamgnieniu z bohatera czyni zdrajcę. Dlaczego ja o tym?
Przecież szukam tematu radosnego, budzącego nadzieję. Zaczął się rok akademicki. Wysyp cudownej młodzieży na Krakowskim Przedmieściu raduje oczy. Zaczynają przygodę życia. Przed nimi tyle jeszcze niezapisanych, dobrych i trudnych scenariuszy. A w głowie jak ból siedzi dramatyczny scenariusz pisany losami prof. Witolda Kieżuna.
Oto jedną publikacją w znanym tygodniku odebrano życiu 92-letniego profesora cały szacunek. Był symbolem pokolenia bohaterskich żołnierzy Powstania Warszawskiego, którego wagi i znaczenia bronił do dnia dzisiejszego. „Przeżył wszystko, co było losem jego rocznika: okupację, Powstanie Warszawskie, więzienie, gułag… (…) w swoim niezwykłym życiu stale dążący do prawdy, dążący do obiektywizmu” – pisał o nim w 1998 r. kolega z czasów uniwersyteckich Zbigniew Herbert. Wydano znaczek Poczty Polskiej z powstańczym wizerunkiem profesora. Jego portret zawieszono w Muzeum Powstania Warszawskiego. Jeszcze 10 maja 2014 r., gdy profesor otrzymywał zaszczytny tytuł doktora honoris causa Uniwersytetu Jagiellońskiego, w laudacji padły słowa najwyższego uznania dla jego „umiłowania Ojczyzny, której dobro i pomyślny rozwój zawsze leżały mu na sercu”.
22 września 2014 r. okładka tygodnika „Do rzeczy” wybitymi literami informowała o tajemnicy agenta „Tamizy”, czyli zapowiadała sensacyjny artykuł o tym, jak bohater czasów wojny, krytyk polskiej transformacji, uwikłał się we współpracę z SB. Tekst historyków Sławomira Cenckiewicza i Piotra Wojciechowskiego nie jest publikacją naukową. To czysta publicystyka, w której cytuje się jedynie te materiały źródłowe, które mają udowodnić założoną przez autorów tezę. Oto prof.
Witold Kieżun, wybitny naukowiec, teoretyk zarządzania, wykładowca, ekspert ONZ (współtworzył nową administrację w Burundi), autor krytycznej książki o polskiej transformacji ustrojowej po 1989 r., w latach 1973-1980 był agentem bezpieki, donosicielem, lojalnym obywatelem PRL.
Jest coś okrutnego w tym pojedynku historyków (prymitywnie, nie tylko moim zdaniem, czytających źródła) ze starym człowiekiem, który, siłą rzeczy, nie ma już dawnych życiowych mocy. 92 lata to nie jest wiek, w którym ma się wszystkie instrumenty do błyskotliwego dochodzenia swoich racji. Powiem mocno: wyeksponowanie rzekomej agentury prof. Kieżuna na okładce tygodnika „Do rzeczy” – to dziennikarskie świństwo.
Pamiętam profesora z lat 70. Był bardzo krytyczny w stosunku do ZSRR i otwierał oczy mnie, wówczas młodej dziennikarce, na wiele spraw. Unaocznił ruchy imperialnej polityki ZSRR w Afryce. Czułam w nim siłę głębokiego patriotyzmu o rodowodzie starej polskiej inteligencji. Tacy ludzie torowali moją drogę do antypeerelowskiej opozycji. Po przejrzeniu dokumentów z IPN jestem przekonana, że z SB prowadził grę, nie zdając sobie sprawy, jakie ślady materialne tego zostaną. Nie mamy żadnych dowodów, ile tekstów – rzekomo uzyskanych w kontaktach bezpośrednich – włączono z nagrań prywatnych rozmów, z podsłuchu, który założono profesorowi, ile opracowań pisanych ręką profesora przeznaczonych było dla innego odbiorcy.
Autorzy artykułu nie zastanawiają się nad taką możliwością, przyjmują perspektywę funkcjonariusza SB, odtwarzają procedury, zapisy, język. Nie ma już człowieka, profesora Kieżuna, jest „osobowe źródło informacji” zdefiniowane przez służby. Używają terminów i formuł, w jakich profesor został przez SB, zgodnie z ubecką biurokracją, zarejestrowany. Odtwarzają świat ubecki i jego oczami patrzą na prof. Kieżuna. Każde spotkanie traktują jak „donos”, a przecież nie każda rozmowa jest donosem. Każdy przypadek należy rozpatrywać indywidualnie – mówi prof. Jan Żaryn, który uważa, że prof. Witold Kieżun nie był donosicielem, nie miał też świadomości, że został zarejestrowany jako TW. Po co się więc spotykał się z oficerem SB? Zdaniem Żaryna prof. Kieżun, któremu „dobro i pomyślny rozwój Polski zawsze leżał na sercu”, uznał ekipę Gierka za modernizacyjną. Gierek otworzył Polskę na Zachód. Jednak władze partyjne PAN (prof. Karczmarek) sekowały Kieżuna. Może uznał, że przez służby będzie miał realny wpływ na polską naukę? To oczywiście poważny, dla wielu niewybaczalny błąd, co nawet dziś 92-letniemu profesorowi trudno zrozumieć. To tak, jakby sprzeniewierzył się swojej uczciwości. A przecież uratował wielu kolegów, kierował się zawsze interesem Polski.
Ciekawe, jak mało wiemy o różnych postawach ludzi z czasów PRL-u. Historycy nie badają tamtej epoki od tej strony, jak różnie zachowywało się społeczeństwo wobec władzy, jakiej używało mimikry, by obronić swoją tożsamość, przed jakimi dylematami stawał tzw. polski patriota. Pisze o tym Kieżun w „Niezapomnianych twarzach”. Rozmowa z przyjacielem, który wybrał „emigrację wewnętrzną: „Wierzysz, że komunizm kiedyś upadnie, a kto wówczas będzie kierował zespołami ludzkimi po jego klęsce, jeśli ci niezłomni antykomuniści nie będą posiadać wiedzy i praktyki zarządzania nawet na średnim szczeblu kierowniczym? Ja widzę smutny rezultat rządzenia Polską przez takich jak ty kanapowych polityków”.
Wiem jedno, prof. Witold Kieżun nigdy nie zdradził Polski. Wielka, tragiczna postać. Dziękuję Opatrzności, że go poznałam.

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum