27 listopada 2024

Lekarz to trudny zawód – wspomnienia chirurga dr. Mariana Wagnera

Pacjenci znają znakomitego chirurga dr. Mariana Wagnera, bo jak mówi żartobliwie jego żona Teresa: W Piasecznie było tylko kilku lekarzy, więc siłą rzeczy każdy choć raz w życiu musiał się z chirurgiem spotkać.

tekst MAŁGORZATA SZTUROMSKA

W połowie lat 70. XX w. dr Wagner był jedynym lekarzem w mieście i okolicy z II stopniem specjalizacji. Zapytałam go zatem o historię jego edukacji. – Mimo że mama była nauczycielką w szkole przy ul. Świętojańskiej, moją pierwszą szkołą była prywatna szkoła pani Różyckiej, przy ul. Paprociowej w Zalesiu. To była mała szkoła i – w przeciwieństwie do państwowej przy Świetojańskiej – spokojna i bez łobuzerii – zaczyna swą opowieść doktor.

Dopiero w trzeciej klasie mama Wiktoria zabiera syna do klasy, w której była wychowawczynią. Efekt? Marian kończy podstawówkę w wieku 12 lat. Kuratorium wyraża zgodę na egzamin do szkoły średniej na zasadzie: jak zda, to niech się tam uczy. Marian zdaje.

Nauka i wielka miłość

W liceum Marian poznaje Tereskę, zakochują się w sobie i po kilku latach biorą ślub. Zanim to jednak nastąpi, przyszły mistrz skalpela zdaje maturę w 1957 r. w sławnej Platerówce. Dobrze przygotowany do egzaminów, nie dostaje się jednak na medycynę w warszawskiej AM. Cóż, wówczas nawet same piątki na egzaminie wstępnym nie dawały gwarancji otrzymania indeksu, potrzebne były punkty za pochodzenie społeczne! Marian postanawia zdawać na medycynę w Szczecinie i tam szczęśliwie otrzymuje indeks.

W tym czasie w wieku zaledwie 58 lat umiera na raka ojciec Mariana, Antoni Wagner. Przed śmiercią jeszcze tylko zdąży zapytać syna o jego plany i z troską powiedzieć: – Lekarz to trudny zawód. Do dziś Marian pamięta te słowa i pieczołowicie przechowuje cenny dokument – patent oficerski ojca na stopień podporucznika podpisany przez marszałka Józefa Piłsudskiego.

Pani Teresa, położna, dziś na emeryturze, podczas naszej rozmowy wchodzi do pokoju. Ściska coś zawiniętego w kocyk. Maleńki piesek z koszmarnej hodowli, przyniesiony do Wagnerów poprzedniego dnia, drży ze strachu. Mały szkielet, młodziutka suczka, która rodziła już trzy razy. Dwa miesiące później razem ze sznaucerem będzie biegała grubiutka (ciągle kruszynka, ale już w eleganckim kubraczku) i witała radosnym szczekaniem. Tak to już jest u Wagnerów, wiadomo: służba zdrowia, to wszyscy mają być zdrowi!

Teresa w rozmowie wraca do lat 60. Opowiada, jak pojechała do Szczecina, będąc w widocznej ciąży, spotkała się z rektorem uczelni i oświadczyła, że trzeba przenieść męża do Warszawy. Przenosiny studentów między uczelniami były w tym czasie trudne, ale kto by odmówił Teresie? I Marian kończy medycynę w Warszawie.

Praca w pogotowiu

Karetka pogotowia, koniec lat 60. XX w.

We wrześniu dr Marian Wagner odbiera dyplom, ale pracę zaczyna wcześniej, już w czerwcu. To praca w pogotowiu, dyżurowa. W dni powszednie dyżur trwa 17 godzin, w święta – 24 godziny. Na początku piaseczyńskie PR nie ma wystarczającej liczby etatów, koledzy więc oddają swoje dyżury. Pogotowie, dysponujące dwoma zespołami karetek i karetką przewozową, obsługuje obszar zamieszkany przez 120 tys. osób i tej samej populacji służy piaseczyński szpital. Liczba mieszkańców determinuje pracę lekarzy, bo karetki wyjeżdżają bardzo często i na ogół obie są w terenie. Zespół karetki składa się z lekarza, kierowcy i sanitariusza. Sanitariusze są chłoporobotnikami, nieposiadającymi wiedzy medycznej, ale z czasem uczą się podstawowych czynności. Umieją np. wyszukać w torbie lekarskiej odpowiednie lekarstwo lub narzędzie, potrzebne w danej chwili lekarzowi badającemu chorego, noszą torby lekarskie i razem z kierowcą dźwigają nosze z pacjentem. Praca zespołu jest trudna, często bywa wzywany do bardzo ciężkich przypadków, w celu ratowania życia.

W ambulatorium pracuje jeszcze felczer. Wiąże się z nim anegdota, która przetrwała dziesięciolecia. Któregoś razu felczer wypisał akt zgonu. Kierownik pogotowia dr Baniewicz przyszedł do niego i mówi: – Panie kochany, jak pan jeszcze raz wypisze akt zgonu bez oglądania pacjenta, to pana wyrzucę z pracy.

– Ale o co chodzi, panie doktorze? Przecież widziałem, że dwie kobiety nad nim stoją i płaczą, a on siny. Było pewne, że to nieboszczyk.

A przewrócił pan pacjenta na brzuch? – zapytał doktor Baniewicz.

No, nie – odpowiedział niepewnie felczer. Okazało się, że pacjent miał nóż w plecach i jeszcze żył. Oczywiście, chirurg wiedział, co ma robić w takiej sytuacji.

Pogotowie było wzywane do wypadków, ale też np. na izbę porodową, w której kobieta rodziła, i nagle okazywało się, że poród jest trudny. Dzwoniła położna i wzywała karetkę, bo się bała, że sobie z takim porodem nie poradzi. Ciekawostką jest także, że w tamtych latach w pogotowiu wszyscy pracowali we własnych ubraniach, najwyżej zakładali fartuchy, a i to nie zawsze.

Szpital i wojsko

Marian Wagner z prawnukiem

Praca w pogotowiu dla młodego lekarza, jakim był wówczas dr Wagner, była mało satysfakcjonująca. Prawdą jest bowiem, że na początku kariery lekarskiej każdy powinien pracować w szpitalu, by nabyć i wiedzę, i doświadczenie. W końcu jednak przychodzi angaż do szpitala w Piasecznie. Dr Wagner pracuje tam jednak zaledwie cztery miesiące i zostaje przeniesiony do szpitala wojewódzkiego przy ul. Czerniakowskiej w Warszawie. Kończy staż i rozpoczyna pracę na oddziale chirurgicznym, pod okiem doc. Andrzeja Kawalskiego, lekarza, który do Szpitala Czerniakowskiego został oddelegowany z Łodzi. Dla dr. Wagnera to praca wymarzona i pewnie długo by tu służył pacjentom, gdyby los nie zadecydował inaczej.

Los, czyli powołanie do wojska. W tamtym okresie nie było absolutnie możliwości odwołania się od decyzji dowódców, bo armia potrzebowała młodych, zdolnych lekarzy. I tak wzięli doktora w kamasze. Został zatrudniony w Radomiu. Służba wówczas trwała dwa lata, siedział więc doktor w izbie przyjęć i, jak to się w żargonie mówiło, „obstawiał lotnisko”.

Praca dr. Wagnera na lotnisku przypadła na czas powołania formacji Obrony Terytorialnej Kraju (1959 r.), która była elementem Sił Zbrojnych PRL. Do zadań OTK należała m.in. ochrona obiektów ważnych dla gospodarki i administracji, infrastruktury komunikacyjnej, przegrupowań własnych wojsk operacyjnych i armii Układu Warszawskiego. OTK prowadziła też różne akcje ratunkowe.

W wojskowej izbie przyjęć w Radomiu lekarzy OTK traktuje się specyficznie, bo z lekarzem dyżuruje żołnierz rozprowadzający. W czasie służby dr. Wagnera żołnierzem tym jest nomen omen Przydatek. Jak to wygląda w praktyce? Przychodzi np. do Przydatka sześcioosobowa grupa żołnierzy. Żołnierze chcą iść do lekarza, ale wtedy Przydatek oświadcza kategorycznie: – Nie ma do lekarza, najpierw idziecie do mnie. Mówcie, w jakiej sprawie. Nie ma tak, że się od razu wchodzi do lekarza, ja tu jestem przed lekarzem. I decyduje, czy rzeczywiście warto skierować delikwenta do doktora. Żołnierze OTK mają najczęściej wykształcenie podstawowe i są zatrudniani głównie na budowach domów i dróg. Gdy doktor pełni swoją dwuletnią służbę, w czasie dyżurów zwykle zdarzają się tylko drobne urazy. Rzadko pozostawia się chorego na obserwację w niewielkiej izbie przyjęć.

Praktyka

Szpital w Piasecznie, lata 60. XX w.

Niestety, powrót dr. Wagnera po odbyciu służby wojskowej do szpitala wojewódzkiego okazuje się niemożliwy, bo zajęte są już wszystkie etaty. Jest więc zmuszony zatrudnić się w przychodni zdrowia. Pracuje w niej jakiś czas, aż w końcu rozpoczyna specjalizację. Właściwie zdobywa jej I stopień (tok nauki przerwało wojsko), a następnie rozpoczyna II. W tamtych czasach trzeba było jeździć na kursy do różnych szpitali, ocenianych naukowo dość wysoko, i na poszczególnych oddziałach odbywać praktykę lekarską. Przykładowo praktyka urologiczna odbywała się w szpitalu przy ul. Czerniakowskiej, z chirurgii urazowej – w szpitalu przy Barskiej, z torakochirurgii – w placówce w Białymstoku.

Po uzyskaniu II stopnia specjalizacji Marian Wagner zostaje przyjęty do piaseczyńskiego szpitala, w którym wówczas nie było lekarza z drugą specjalizacją, więc zaangażowano doktora ze Zgierza, ale ten doznał zawału. Choć zatem dr. Marianowi Wagnerowi powierzono stanowisko zastępcy ordynatora, w zasadzie pełnił funkcję ordynatora szpitala.

W małym szpitalu przy ul. Mickiewicza jest jedna sala operacyjna, która służy ginekologii i chirurgii. Budynek piaseczyńskiego szpitala został wybudowany z myślą o dzieciach i był przed wojną przeznaczony na dom dziecka. Zupełnie nie spełnia zatem warunków wymaganych do leczenia chorych. Brak windy, schody są nieprzystosowane do transportowania noszy, ale szpital jest tu konieczny, a innego miejsca dla niego nie ma.

Natomiast w szpitalu wojewódzkim, w którym później doktor będzie samodzielnie wykonywał operacje, bo II stopień specjalizacji na to mu pozwala, są dwie sale: jedna – zwana czystą, druga – brudną. Brudna sala służy najczęściej pacjentom z ostrych dyżurów. I paradoksalnie po operacji na sali brudnej nie zdarzają się infekcje, co dość trudno wyjaśnić.

Z tych piaseczyńskich czasów, gdy jeszcze istniał oddział chirurgiczny, dr Wagner wspomina dr. Stefana Żeglińskiego, dyrektora i ordynatora, bardzo szanowanego przez mieszkańców lekarza, który miał ciekawą przeszłość powstańczą. Uratował np. w czasie powstania warszawskiego powstańczy szpital przed zagładą. Ale to temat na inne opowiadanie…

Dr. Mariana Wagnera spotkałam w Zalesiu Górnym, dziś jest na emeryturze. To znakomity gawędziarz i bardzo dziękuję mu za podzielenie się swoją historią.

 

 

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum