29 stycznia 2021

Szczepień czar

Paweł Walewski

Do szczepienia personelu medycznego przeciwko COVID-19 rząd wybrał w całym kraju ponad 500 szpitali i nadał im nazwę węzłowych. Ale sama akcja stała się węzłem gordyjskim, którego wielu do dzisiaj nie potrafi rozwiązać.

Pierwszy miesiąc nowego roku upłynął pod znakiem masowych szczepień personelu medycznego. Z tą masowością nie należy przesadzać, a skandal, który wybuchł na Warszawskim Uniwersytecie Medycznym, nie odwrócił uwagi od nieporadnej logistyki dostaw szczepionek, która świadczyła o słabym przygotowaniu rządzących do operacji. A może po prostu zabrakło im wyobraźni? Ktoś powiedział, że na niewydolną, zdewastowaną przez pandemię ochronę zdrowia nałożono bezprecedensowe zadanie zaszczepienia 31 mln obywateli i to dwukrotnie, bo przecież takie są wymagania w przypadku pierwszych szczepionek.

Zasadniczym testem dla narodowej (a jakże!) strategii firmowanej przez cały rząd, a ministra zdrowia w szczególności, jest jednak nie etap zerowy, kiedy szczepiono przeważnie medyków i najbliżej powiązane z nimi osoby, lecz etap pierwszy, zainicjowany dopiero z końcem stycznia. Jeśli nie wszystkie szpitale węzłowe radziły sobie z zamawianiem dostaw albo nie wiedziały, co zrobić z niewykorzystanymi szczepionkami (tu cieniem położył się przykład srogo ukaranego Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego), jak zapanują nad tym poradnie podstawowej opieki zdrowotnej albo prywatne ambulatoria specjalistyczne, w których punkty szczepień utworzono po raz pierwszy, z kadrą i ochotnikami bez doświadczenia w kwalifikowaniu do tego typu zabiegów? Zgłaszający się na szczepienie też będą teraz inni – nawet jeśli gotowi są poddać się mu dobrowolnie, znają specyfikę szczepionki i swój organizm dużo gorzej niż profesjonalni medycy. Przygotowanie ich do szczepienia będzie o wiele trudniejsze, a ryzyko, że wystąpienie działania niepożądanego lub najdrobniejszy nawet błąd spowoduje raban na skalę ogólnopolską, jest dużo wyższe.

Pod tym względem akcja szczepień w Centrum Medycznym WUM grupy znanych aktorów i biznesmenów miała kilka pozytywów. Po pierwsze, w pewnym sensie była dla personelu zaprawą przed godziną zero, czyli właściwym etapem szczepienia osób niezwiązanych w żaden sposób z medycyną. Po drugie, pokazała większości obywateli – często sceptycznie nastawionych do nowych szczepionek – że są one towarem deficytowym, o który warto się bić, czyli zabiegać przez wszelakie koneksje. Nawet jeśli żaden z zaszczepionych w grudniu niemedyków sam niczego sobie nie załatwiał, jedynie znalazł się na liście obdzwanianych z zaproszeniem do przychodni, omijanie kolejek (choćby niekonstytucyjnych, jak ta do szczepień) oraz korzystanie ze świadczeń po znajomości, to zawsze dla niezdecydowanych największa zachęta. Czy na tym właśnie polegać miała makia-weliczna akcja promocyjna z udziałem znanych aktorów, nie dowiemy się pewnie nigdy, ale gdy w styczniu przeprowadzono sondaż na temat gotowości do przyjęcia szczepionki, odsetek zwolenników był o 25 proc. większy niż dwa miesiące przed aferą.

Za to z relacji przedstawionej mediom przez odwołaną prezes placówki, w której szczepiono w Warszawie niewłaściwe osoby, można wyciągnąć wniosek, że nawet podczas niestandardowej akcji szczepień, jaka w tym roku spadła na ochronę zdrowia, wciąż działa ona w oparciu o swoje standardowe, bałaganiarskie metody: półprywatne telefony, nierealistyczne decyzje, dogadywanie umów na ostatnią chwilę, wysuwanie karkołomnych żądań przez NFZ w stosunku do rozliczanych spółek. Taka nasza, codzienna, narodowa partyzantka.

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum