11 lipca 2003

Moim zdaniem…

PLAGIATYZM

Po ukazaniu się w „Pulsie” (nr 5/2003) mojego artykułu na temat polskiej nauki – „Bizantyjska tytułomania” – dostałem kilka telefonów, o takiej treści, że „pluję we własne gniazdo”. Jakby na potwierdzenie tego, że miałem słuszność „Polityka” (nr17/2003) opublikowała następującą wypowiedź prof. Marka Bartosika, wiceministra nauki: Głównym dorobkiem państwowych jednostek naukowych są stosy publikacji, z których nic praktycznego nie wynika.

W „Gazecie Wyborczej” zaś (17.04.br.) ukazał się wywiad z profesorem Andrzejem Szczeklikiem, wybitnym kardiologiem i humanistą z UJ. Na pytanie dziennikarza, czy to możliwe, by Polak dostał Nobla za medycynę – prof. Szczeklik odpowiedział: Mało realne. Nauka wymaga ogromnych pieniędzy. A w Polsce zainteresowanie rządu czy instytucji do tego powołanych jest minimalne. (…) Styczniowy numer NATURE zwrócił uwagę na sztuczne i kosztowne utrzymywanie przy życiu w Polsce wielu słabych naukowo tzw. instytutów badawczo-rozwojowych. (…) Świat dawno wymyślił mechanizmy oceny. Naukowcy są klasyfikowani na podstawie tzw. liczby cytowań. Liczy się jakość czasopisma, w którym się publikuje, i liczba artykułów. Co innego lokalny periodyk, a co innego NATURE.
Drugą plagą polskiej (i nie tylko) nauki jest plagiat. Na słowa dziennikarza, że napisanie pracy naukowej nie jest dzisiaj problemem, profesor Szczeklik odpowiedział: Ale jaka jest jakość tych prac? Nawet przy pracach habilitacyjnych ludzie odpisują od siebie. Ostatnio rektor pewnej Akademii Medycznej powiedział mi, że złapali kogoś na plagiacie przy habilitacji. Delikwent odpisywał aż z dziewięciu źródeł (sic!) i to nie z prac oryginalnych, ale z podręczników.
Plagiat – według Kopalińskiego – to „kradzież, przywłaszczenie cudzego pomysłu, dzieła, utworu, podanie ich (w całości lub części) za własne, opublikowanie ich pod własnym nazwiskiem (łac. plagiatus – „skradziony”)”
W październiku 1995 roku tygodnik naukowy „Science”. opublikował artykuł poświęcony temu problemowi. Pierwszym, znanym ludzkośći plagiatorem był… Tales z Miletu, który „przywłaszczył” sobie niektóre twierdzenia matematyczne egipskich i babilońskich uczonych.
To obecnie istna plaga międzynarodowej nauki. Setki tysięcy publikacji naukowych, w różnych językach, ukazuje się codziennie na całym świecie i czyni plagiat niezwykle trudnym do wykrycia. W Stanach Zjednoczonych powstała specjalna międzyuczelniana komisja, której zadanie polega na śledzeniu publikacji naukowych ukazujących się w Stanach (i nie tylko) pod kątem wykrywania plagiatów. Przyłapanie „naukowca” na popełnieniu plagiatu równa się jego śmierci naukowej i cywilnej. U ludzi z resztkami ambicji kończy się to nieraz samobójstwem. Taki pseudonaukowiec ma wilczy bilet wstępu do wszystkich instytucji naukowych i musi zmienić zawód, aby żyć.
Niestety, w Polsce plagiatorzy mają się dobrze, często nawet awansują (zależy od koniunktury politycznej) i włos im z głowy nie spada. Dość przypomnieć słynną sprawę posła Andrzeja Anusza, który swoją prace magisterską ściągnął z pracy naukowej mgr. Marka Rymszy.
Ostatnio Centralna Komisja ds. Tytułu Naukowego i Stopni zarzuciła socjologowi z Uniwersytetu Szczecińskiego, prof.Adamowi Sosnowskiemu, autoplagiat i umieszczenie we własnych książkach fragmentów dorobku naukowego innego profesora („Przegląd”, 4.05.br.).
Plagiatyzm, inaczej: złodziejstwo, powinien być surowo karany, a nazwiska tych „uczonych” złodziei podawane, bez żadnych oporów, do publicznej wiadomości.

Jerzy Borowicz

PS Nasz „Puls” dociera też za Wielką Wodę. Po artykule o profesorze Bulskim „Niezwykły profesor” dostałem pełen serdeczności list od Jego córki, doktor Wandy Bulskiej, która na stałe mieszka w Kanadzie.

Archiwum