4 listopada 2003

Magia lekarskiego słowa – cz. II

Słowo lekarskie ma trzech adresatów: chorego, kolegę i ucznia lekarza.

Bardzo ważną sprawą dla przebiegu leczenia jest to, że lekarz zna i pamięta przebieg choroby. W przychodni, przy dużej liczbie chorych, łączy się to z błogosławionym zwyczajem sporządzania w kartach choroby krótkich zapisków, które lekarz przypomina sobie przy następnej wizycie i dzięki nim łatwiej mu przekonać chorego, że choroba pacjenta i sam pacjent są przedmiotem szczególnego zainteresowania i pamięci. W oddziale, w czasie obchodu, lekarz musi pamiętać co się zdarzyło z chorym wczoraj, przedwczoraj. Musi, jak to się mówi potocznie – „znać chorych”. Dotyczy to w równej mierze lekarza leczącego, jak i ordynatora, docenta i profesora. Jeżeli lekarz nie potrafi zapamiętać tego, co się dzieje z chorym oddanym mu w opiekę i fakt ten się ujawni, to taki lekarz powinien zmienić rodzaj pracy na niekliniczną. Każdy bowiem chory chce, aby on, właśnie on, był przedmiotem wyraźnego, szczególnego zainteresowania leczącego go lekarza, od najmłodszego do najstarszego. Jeżeli lekarz czegoś nie pamięta, niech przeczyta przed obchodem sporządzone notatki, przed wizytą prosi o przypomnienie mu sprawy przez pielęgniarkę, kolegę, ale niech chory wie, że doktor zna jego sprawę i śledzi postęp jego leczenia.
Słowa budzące przekonanie słuszności tworzą w świadomości chorego autorytet lekarza, od którego zależy w dużej mierze samopoczucie i reżym leczenia. Autorytet ten winien być niepodważalny. Prof. Witold Orłowski zwykł mówić, że „autorytet ma ten lekarz, który potrafi przekonać chorego, aby leżał w łóżku, pomimo że nie ma gorączki ani bólów”.
Z rozmowy dowiadujemy się często, że chory boi się tego, co z nim będzie. Jest to wynik złej i niedostatecznie jasno podanej informacji. Należy wytłumaczyć choremu, odpowiednio do jego możliwości pojmowania, jak można najwięcej o jego chorobie. Czasami, szczególnie ludziom starym, należy to powtarzać wielokrotnie. Chory musi mieć też informację odpowiednią do jego chęci – tyle, ile pragnie wiedzieć, ale w tym zakresie wszystko. Jednemu wystarczy informacja, że wskazana jest operacja, chory zgadza się na nią i nie pyta więcej. Inny chce wiedzieć, jaka to będzie operacja, jeszcze inny pragnie dokładnego wyjaśnienia techniki zabiegu czy podstaw teoretycznych proponowanych sposobów leczenia. Wszystkie wątpliwości należy wyjaśnić, zgodnie z wolą chorego, nie bojąc się, że prawdziwa informacja może go zmartwić.
Skargi na niedostateczną informację słyszy się szczególnie często na Zachodzie. U nas chorzy w szpitalach żalą się przede wszystkim na złe warunki, w których przebywają, oraz na zły, nieraz arogancki, stosunek do nich personelu. Natomiast na Zachodzie, np. w USA, Anglii lub Szwecji, liczne ankiety prowadzone w szpitalach wskazują wyraźnie, że najczęstszą skargą chorych jest niedostateczna informacja przede wszystkim co do rokowania w ich przypadku. Chorzy żalą się tam na to, że nie wiedzą, co z nimi będzie, i że nikt ich dostatecznie nie informuje, po co wykonuje się różne badania, czego się po nich oczekuje, i wreszcie, jaki dały one wynik. Wszystko to, tak u nas, jak i na Zachodzie, wymaga tłumaczenia, mówienia i dobrego, mądrego słowa. Nie zawsze zgadza się to z chęciami i cierpliwością lekarzy i pielęgniarek. Dobre słowo jednak wiele w tych razach znaczy.

Przekonywanie chorego
Przekonywanie chorego dotyczy głównie wyboru lekarza, zachowania chorego, przekonywania o potrzebie operacji. Bardzo często powstaje potrzeba przekonania chorego o potrzebie diagnostyki inwazyjnej. Najczęstszym pytaniem, które się zwykle słyszy w tych razach, to słowa: „a co mi to da?”. Należy wtedy wytłumaczyć choremu wszystko, wyjaśniając dokładnie i uczciwie, w jakim stopniu badanie to jest niezbędne dla dalszego leczenia ew. operacji. Gdy chory ma ostre bóle, gdy krwawi lub domyśla się, że sytuacje jego jest krytyczna, przekonanie o potrzebie operacji nie jest zazwyczaj trudne. W moim życiu chirurga zdarzały się jednak trudne chwile, wówczas gdy w obawie przed niepomyślnym wynikiem operacji chory nie zgadza się na operację, uważając, że podobna sytuacja zdarzyła mu się już kilka razy w przeszłości i za każdym razem dolegliwości mijały bez operacji. Najtrudniej jest jednak wówczas, gdy chory chce umrzeć.
W myśl tego, co powiedziałem uprzednio, chory boi się zazwyczaj wtedy, gdy lekarz nie wytłumaczył mu dostatecznie jego choroby, istniejącego zagrożenia życia i szans wyzdrowienia. Słowa mądre i prawdziwe, wskazujące na rzeczywiste zainteresowanie się lekarza chorym, wystarczą zazwyczaj, aby chory zgodził się na operację. Uważam jednak, że w razie jakichkolwiek wątpliwości chorego przekonać go musi sam operator, mówiąc wyraźnie, że on go będzie operował, określając też dokładnie, co zamierza zrobić.
Wobec drugiej sytuacji, tzn. wówczas, gdy chory chce umrzeć, stanąłem bezradny tylko dwa razy w moim życiu i do dnia dzisiejszego mam wątpliwości, czy wypełniłem mój obowiązek do końca. Pierwszy raz stary człowiek, nauczyciel, z ostrą nowotworową niedrożnością jelita i ogromnym wzdęciem, nie chciał się zgodzić na operację, napisał na kartkach umieszczonych nad i pod kołdrą „NIE”. Prosiłem, tłumaczyłem, zgodził się dopiero po 36 godzinach; umarł wskutek spóźnionej operacji. Drugi przypadek był jeszcze trudniejszy. Młody żołnierz, Tatar krymski, postrzelił się w brzuch w celach samobójczych. Myślę, że operacja byłaby go uratowała. Nie zgodził się, pomimo moich perswazji, ponawianych wielokrotnie. Nie dał się jednak przekonać i umarł, mimo że mógł być uratowany. Jest to dla mnie bardzo trudny etycznie problem, myślę jednak, że nie mam prawa łamać woli innego człowieka, który ma wyłączne prawo decydowania o własnym losie. Inni samobójcy, których leczyłem w klinice chirurgicznej, najczęściej z poderżniętym gardłem lub przeciętymi żyłami przedramienia, godzili się zwykle bardzo szybko na operację, widząc obfite krwawienia z zadanych sobie ran.

Jan Nielubowicz
Przedruk z „Polskiego Tygodnika Lekarskiego”, 1991, t. XLVI, nr 37-39. Część I zamieściliśmy w „Pulsie” nr 6/2003.

Archiwum